14.07.2019

Od Veronici CD Bellamiego

Ten dzień zaczynał się jak każdy inny. Pobudka o ósmej, ogarnięcie się, śniadanie, spacer z Napoleonem i wyjście do pracy. Pogoda zapowiadała się ani nie za dobrze, ani nie za źle. Przynajmniej tyle dobrze, że nie wyglądało na deszcz. Zajrzałam do swojego małego terminarza. Miałam dzisiaj wyjątkowo dużo lekcji. Westchnęłam cicho. No cóż, za coś trzeba utrzymywać tę bestię w domu. Kiedy wychodziłam z domu, Nap siedział pod drzwiami na korytarz, czekając aż go podrapię z uchem. Ot, taki nasz mały rytuał. Przynajmniej teraz nie siał chaosu gdy zostawał sam w mieszkaniu. Szybki maraton po kręconych schodach na sam dół, a potem mały spacer na parking. Przez chwilę zawiał chłodny wiatr, to też poprawiłam swoją kurtkę. Jeszcze tego by mi brakowało, żebym się rozchorowała. Czym prędzej wsiadłam do auta i ruszyłam w drogę. Na szczęście nie miałam do pracy aż tak daleko, więc po piętnastu minutach byłam już na miejscu. Tuż po przekroczeniu progu budynku małej szkoły wokalnej, napadła mnie Jocelyn. Nieco niższa ode mnie blondynka o piekielnie błękitnych oczach z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Vera! Muszę ci pokazać świetny klub. Jest w mieście od dawna, ale założę się, że tam jeszcze cię nie było - chwyciła mnie za ramiona jakby była to sprawa życia i śmierci, a mimo jej niewielkiej postury trochę siły w tych swoich łapkach miała.
- Tak, Joce, mi też miło ciebie widzieć - zaśmiałam się, patrząc na nią nieco z góry.
- Tak tak, hej, musisz tam dzisiaj ze mną pojechać - nalegała.
Pokiwałam tylko twierdząco głową, a Jocelyn mnie puściła i pozwoliła pójść do socjalnego, za co byłam jej niezmiernie wdzięczna. Zanim zaczęła się moja pierwsza lekcja, zdążyłam jeszcze nieco pogadać oraz w spokoju wypić kawę. Gdy Eliza, która była swego kimś w rodzaju recepcjonistki, zadzwoniła, że jest pierwsza uczennica do mnie, podniosłam się i leniwym krokiem ruszyłam do swojej sali.
Dzień mijał dosyć powoli i gdy o osiemnastej wróciłam do mieszkania niemalże od razu poszłam na dłuższy spacer z Napoleonem. W międzyczasie zdążyłam spalić papierosa dla zasady. Po godzinie zabawy i wymęczenia psiaka mogłam się zrelaksować. Kolejną godzinę spędziłam w wannie, biorąc gorącą kąpiel w akompaniamencie ulubionej składanki. Potem usłyszałam telefon. Była to oczywiście Jocelyn. Blondynka była jedną z moich nielicznych naprawdę dobrych koleżanek, to też znajomość z nią bardzo sobie ceniłam. Dzwoniła aby oświadczyć mi, że o dwudziestej drugiej spotykamy się w klubie, a potem wysłała adres smsem. Wzięłam głęboki oddech i wstałam z wanny, wycierając do sucha. Na zegarku było już po dwudziestej. Miałam jeszcze sporo czasu na wyszykowanie się. Stojąc owinięta ręcznikiem, otworzyłam szeroko drzwi szafy. W co by tu się ubrać… Spośród naprawdę wielu propozycji, zdecydowałam się na krótką, przylegającą sukienkę złożoną z małych cekinów w bladoróżowym kolorze. Miała nieco większy dekolt oraz spore wycięcie na plecach. Wyjęłam też jeansową kurtkę z polarem w środku, bo noce nadal bywały chłodne. Do tego czarne rajstopy i botki na nieco cieńszym obcasie. Pozostał tylko makijaż i ewentualne dodatki. Z tym natomiast nie zaszalałam. Nie chciałam, żeby podczas zabawy wszystko mi spłynęło i żebym wyglądała jak panda, to też zdecydowałam się tylko na mocniejsze podkreślenie oczu i machnięcie ust ciemną, matową szminką. Z biżuterii wybrałam delikatny, złoty naszyjnik i parę pierścionków. Myślałam też nad długimi kolczykami, ale przy moich włosach mogłyby się okazać nieco problemowe. Zanim ze wszystkim doszło do skutku, powoli zbliżała się dwudziesta druga. Przed wyjściem pomachałam tylko do Napoleona zapewniając go, że wrócę w jednym kawałku, cała i zdrowa. Potem już tylko ponowne zamknięcie drzwi i dźwięk przekręcanego klucza rozległ się po korytarzu. Te od mieszkania zostawiłam pod wycieraczką. Wejście do budynku kamienicy było dosyć dobrze strzeżone i nikt raczej się tutaj nie kręcił o tej porze, a nawet jeśli, Napoleon pilnował mieszkania. Przynajmniej o jedną rzecz mniej będę mogła się martwić. Później to już tylko droga do klubu i szybko znalazłam się pośród tłumu tańczących ludzi. Muzyka bębniła mi w uszach oraz byłam w trakcie popijania mocniejszego drinka. Umówiona godzina dawno minęła, a blondynki ani widu, ani słychu. Nagle poczułam wibrowanie w kieszeni kurtki. Wyjęłam telefon, a na ekranie widniała wiadomość od Joce. Wybacz kochana, dzisiaj bawisz się beze mnie. Samochód mi padł. Westchnęłam tylko i przewróciłam oczami. Mówi się trudno. Dopiłam szybko resztkę napoju i ruszyłam do tańca. W międzyczasie rozglądałam się za kimś ciekawym. Mój wzrok szybko trafił na mężczyznę przy barze, który właśnie się pojawił. Nie musiałam długo czekać, aż również mnie zauważy. Uśmiechnęłam się tylko przelotnie, nie przestając tańczyć. Po dłuższej chwili poczułam, jak ktoś mnie obejmuje od tyłu i czyjś ciepły oddech na karku. Kątem oka zauważyłam, że to ten sam mężczyzna, którego widziałam pod barem.
- Koleżanka mnie wystawiła, to może ty dotrzymasz mi dzisiaj towarzystwa? - spytałam, odwracając się do niego przodem i przechylając głowę delikatnie w bok, zawieszając ręce na jego szyi. - Hm, co ty na to? 

Bell?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics