30.07.2019

Od Eliasa Do Katfrin

Z błogiego snu wybudził go dźwięk pierwszych akordów gitary elektrycznej, zapowiadający początek jego ulubionego utworu „Black Betty”. Kiedy po raz pierwszy razem z Jamesem pojechali na koncert zespołu, który odpowiada za napisanie tego wpadającego w ucho kawałka, przyjaciel, przekrzykując całe tłumy fanów, powiedział mu, że nieważne co robisz, ale przy tym utworze nawet układanie włosów córce, jest męskie. Nie był w stanie stwierdzić, czy to faktycznie prawda, ale wiedział jedno, zdecydowanie nie sprawiał, że wstawanie z łóżka stawało się łatwiejsze. Z cichym westchnieniem sięgnął ręką do szafki nocnej i jednym dotknięciem palca, uciął solówkę wokalisty. Musiał wczoraj zapomnieć wyłączyć to nieszczęsne urządzenie. Był to jeden z niewielu dni wolnych, na jakie mógł sobie pozwolić, a raczej, na które chciał sobie pozwolić. Lubił pracować i robić coś ze sobą. Siedzenie w domu sprawiało, że jeszcze bardziej odczuwał przytłaczającą samotność, męczącą go od tak dawna. Godzina na zegarku wskazywała, że jest dopiero szósta rano.
- Pięć godzin snu… Nowy rekord. – Powiedział do siebie, unosząc się na łokciach. Od tygodnia całe dnie spędzał w szpitalu. Wracał do domu tylko po to, żeby przebrać się w czyste rzeczy i upewnić się, że jego chowaniec jest cały i zdrowy. Praca niestety zupełnie zmonopolizowała wszystkie aspekt jego życia. Po chwili usłyszał ciche stukanie pazurów na schodach, co bezsprzecznie było oznaką zbliżającej się nieubłaganie białej kulki energii w postaci nieodłącznego towarzysza czarownika. Zefir zawsze budził się wcześniej od blondyna i czekał, aż w końcu zadzwoni budzik, by mógł przywitać swojego Pana. Dlatego też Elias zostawiał uchylone drzwi, by zwierzę mogło wejść bez problemu do jego pokoju. Nie musiał długo czekać na pojawienie się lisa, który od razu wskoczył na łóżko mężczyzny. Piszcząc cicho, zaczął lizać jego twarz, trzęsąc się ze szczęścia.
- Tak wiem… Ja też się stęskniłem. – Mruknął z lekkim uśmiechem, gładząc jego miękkie futerko. Zwierzę było bardzo do niego przywiązane. Co z resztą można stwierdzić po jego zachowaniu. Tylko w towarzystwie czarownika, zachowywał się niczym dziecko, które ujrzało swojego rodzica. Od innych osób stronił i prawie nikomu nie pozwalał się dotykać. Może z wyjątkiem Jamesa. Wampir był jednym z nielicznych, na których lis nie reagował odsłonieniem kłów i nastroszeniem futra. – Wiem, że się cieszysz, ale muszę już wstać. – Powiedział, gdy ten skomląc cicho, wsuwa się pod jego kołdrę i kładzie na piersi mężczyzny. Ciepło, jakie dostarcza mu chowaniec, przekonuje mężczyznę, by jeszcze przez chwilę poleżeć pod niezwykle miękką pościelą. Po tylu dniach poza domem, zapomniał już, jak to jest nie musieć spieszyć się do pracy i po prostu odpocząć we własnym łóżku, a nie na niezbyty wygodnej kanapie, znajdującej się w jego gabinecie. Przymknął na chwilę oczy, mając nadzieję, że może uda mu się ponownie udać do krainy snów, jednak jego organizm bynajmniej nie zamierzał sprawić mu tej przyjemności i jak na złość, znużenie nie nadchodziło.
- Pora wstawać. – Oznajmił w końcu, ściągając Zefira ze swojej piersi. Mężczyzna wstał i przeciągnął się z cichym jękiem, słysząc, jak kości wydają przyjemny dla ucha trzask. Blondyn powoli idzie w stronę łazienki. Lis spogląda w jego stronę i zeskakuje z łóżka, po czym tupta za nim. Chowaniec nie potrafił się od niego odczepić, gdy ten tylko był w domu. Elias wiedział, że poświęca mu zdecydowanie za mało czasu, a przynajmniej nie tyle, na ile zasługiwał jego pupil. Nic dziwnego, że stworzenie nie chciało opuścić go choćby na krok. – Wybacz przyjacielu, ale musisz na chwilę zostać sam. – Oznajmił, głaszcząc go po łebku. Zwierzę patrzy mu w oczy i posłusznie siada na podłodze. – Zaraz wracam. – Zapewnił i zniknął za dębowymi drzwiami, prowadzącymi do przestronnej łazienki. Mężczyzna zrzucił z siebie cienką koszulkę i nieco już zmaltretowane, ale nadal wygodne, spodenki. Mimo iż dopiero zaczęła się wiosna, temperatury osiągały dość wysokie wartości, dlatego zimny prysznic od rana, potrafił mieć iście zbawienne działanie. Po dość długim czasie spędzonym w pomieszczeniu, czarownik opuszcza łazienkę, mając na sobie jedynie przewiązany w biodrach kremowy ręcznik. Jego blond włosy nadal są wilgotne, spływające po ramionach kropelki wody przyjemnie chłodzą skórę, gdy do środka przez otwarte okno, dostaje się pierwsza fala ciepłego powietrza.
Elias sięgnął do klamki i otworzył powoli drzwi. Nagle nachodzi go dziwne przeczucie, że wcale nie jest w domu sam. "To pewnie tylko moja wyobraźnia." -  Powiedział do siebie w myślach. Mieszka w środku lasu, włamania to tutaj rzadkość. A przynajmniej on jeszcze nie słyszał o żadnym i sam nie doświadczył tej nieprzyjemności. Żeby tu trafić, ktoś musiałby go śledzić. Może nawet obserwować go przez dłuższy czas. "A co jeśli…". Blondyn kręci lekko głową, odsuwając niepokojące myśli na bok. Po tylu latach uciekania stał się zbyt przewrażliwiony na punkcie bezpieczeństwa. Jednak lepiej mieć paranoję niż stracić życie przez głupią nieuwagę. Z takiego przynajmniej wychodził założenia. Otworzył szerzej drzwi i tym razem nie mogło być mowy o pomyłce, gdy usłyszał cichy śmiech na dole. Nie chcąc zdradzać swojego położenia, ostrożnie podszedł do komody i powoli otworzył szufladę, wyciągając z niej długi sztylet. Stąpając z wyczuciem po dębowej podłodze, począł zmierzać w kierunku schodów. Trzymał się blisko ściany, mając nadzieję, że włamywacz go nie zauważy. Zefir w ciszy podążał za nim w każdej chwili gotowy do ataku. Blondyn zacisnął mocniej dłoń na rękojeści ostrza i powoli schodząc na dół, zaczął wzrokiem poszukiwać ewentualnego zagrożenia. Jego uwagę przykuła para butów leżąca przy jego kanapie. Wyglądały na dość drogie, może nawet należały do jednej z bardziej znanych marek. Mężczyzna uniósł nieco brew zaskoczony tym odkryciem. Po co ktoś miałby go okradać, mając pieniądze na kupno takiego obuwia. Może nie chodziło o kradzież. Blondyn zrobił jeszcze kilka kroków, zbliżając się w stronę mebla.
- To tak witasz starych przyjaciół? - Elias powoli odwraca się w stronę stojącego za nim mężczyzny. Wysoki brunet o starannie ułożonych włosach spogląda wymownie na trzymany przez niego sztylet. "Dziwne, że wcześniej się nie zorientowałem." -Myśli czarownik. Jego ubrania od Hugo Bossa zdecydowanie pasowały do drogich skórzanych butów. James nigdy nie szczędził na pieniędzy na cenionych markach. Zakupy stały się jego hobby. Większość rzeczy mężczyzny była ozdobiona charakterystycznymi znaczkami, któregoś z projektantów, czy firm, znanych na całym świecie.
- Jak zawsze zjawiasz się bez zapowiedzi. Mógłbyś chociaż uprzedzić, że wracasz do Seattle. – Mówi, odkładając broń na stół.
- Lubię sprawiać ci niespodzianki. – Oznajmia brunet, uśmiechając się szeroko. – A co to za wdzianko? Próbujesz mnie uwieźć? – Pyta, wskazując na ręcznik, który aktualnie jest jedyną rzeczą, zakrywającą intymne miejsca czarownika. Elias ignorując jego pytanie, idzie powoli w stronę kuchni.
- Co Cię tutaj sprowadza? I byłbym niezwykle wdzięczny, jeśli zabierzesz te buty z salonu i odłożysz je w…
- W szafce przy wejściu. Przecież wiem. – Mruczy, przewracając oczami. – Jak zawsze musisz zrzędzić. – Mówi, ale podnosi je z ziemi i zanosi posłusznie do przedsionka. – A co do tego, co tutaj robię, to oczywiście wpadłem, żeby cię odwiedzić. Trochę się pobawić, zobaczyć co się tutaj zmieniło. Skoro nie ma Cię w szpitalu, to zgaduję, że dobrze trafiłem. – Dodaje, dołączając do blondyna. - Dotrzymasz mi towarzystwa i przy okazji rozerwiesz się trochę. – Oznajmia, siadając na wygodnym, obitym skórą krześle, stojącym przy blacie kuchennym. – Dla mnie to, co zawsze. – Przypomina, gdy Elias podchodzi do ekspresu do kawy. Mężczyzna naciskając odpowiedni guzik, sprawia że maszyna rozpoczyna tworzenie pobudzającego napoju. Po chwili dwie szklanki stoją napełnione na blacie.
- James… Daj mi spokój. Chcę spędzić ten dzień w domu... w ciszy. – Mówi, podkreślając ostatnie słowo.
- Musisz być takim nudziarzem? Przyda Ci się trochę rozrywki. Znając Ciebie, pewnie całymi dniami siedzisz w tym szpitalu i zabawiasz czubków. – Prycha cicho wampir.
- Jeszcze jedno słowo, a wyrzucę Cię stąd. – Oznajmia chłodno, gromiąc go wzrokiem. Mężczyzna unosi lekko ręce w geście obronnym.
- Przecież tylko żartuję.
- To nie żartuj tak więcej. – Prosi, wrzucając do miski mięso dla Zefira. Zwierzę od razu rzuca się na posiłek i w mgnieniu oka opróżnia naczynie. Oblizuje się, siadając niedaleko Jamesa.
- Wracając do sedna. Rusz się z tego domu i wyjdź ze mną na miasto. Pójdziemy do jakiegoś baru, napijemy się trochę, powspominamy stare dobre czasy. – Namawia James, kończąc swoje latte.
- Równie dobrze możemy posiedzieć i porozmawiać tutaj. – Zauważa jego przyjaciel, podsmażając na patelni jajecznicę z dodatkiem pomidorów i czosnku.
- Ale to nie to samo. – Jęczy wampir. – Nie nudzisz się? Mogę założyć się, że od naszego ostatniego wypadu z pewnością nie zawitałeś do żadnego klubu czy pubu. – Oznajmia, przyglądając mu się uważnie.
- Oczywiście, że byłem. – Zapewnia, nakładając gorącą jajecznicę na talerz.
- Taaa… Sam. – Mruczy.
- Może ja wcale nie potrzebuję towarzystwa. – Zauważa, na co James parska śmiechem.
- Znam Cię lepiej niż własną kieszeń. Mnie nie oszukasz. Jasne, że potrzebujesz towarzystwa, najlepiej jakieś ładnej długonogiej dziewczyny. – Oznajmia, poruszając znacząco brwiami. Elias przewraca oczami, słysząc jego komentarz. Jednak niestety musiał przyznać rację przyjacielowi. W rzeczywistości wcale by się nie obraził, gdyby poznał jakąś nową osobę, z którą od czasu do czasu mógłby gdzieś wyjść. – Wybierz jakieś ładne ciuszki i wieczorem idziemy się zabawić. – Mówi brunet, podekscytowany, nie dając mu nawet chwili na zastanowienie się. Czarownik wzdycha cicho niezbyt przekonany co do pomysłu przyjaciela, jednak woli uniknąć dalszych dyskusji, wiedząc, że James nie odpuściłby tak łatwo. Wygląda na to, że tego dnia nie będzie mu dane odpocząć w domu, a biorąc pod uwagę obecność wampira, prawdopodobnie też do końca jego pobytu.


~~


Wieczór nadszedł dość szybko. Po tym, jak James rozpakował swoje rzeczy w jednym z pokoi gościnnych, resztę dnia spędzili na rozmowie na temat tego, co ostatnimi czasy działo się w ich życiu, a raczej głównie w życiu wampira. Jak można było się spodziewać, James zwiedził kolejne miasta, w których poznał nowych znajomych, chociaż lepszym określeniem będzie nowych kochanków. Mężczyzna nie zatrzymywał się zbyt długo w jednym miejscu, więc większość z nich pewnie więcej go nie zobaczy. W pewnym sensie Elias współczuł tym ludziom. James mógł być jego przyjacielem, ale czasami jego natura dupka i fakt, że uczucia innych miał za nic, były niezwykle irytujące.
Gdy słońce zaczęło powoli chować się za wysokimi drzewami, oboje zaczęli przygotowywać się do wyjścia. Czarownikowi zajęło to kilka minut, w przeciwieństwie do przyjaciela, który potrzebował niemal godziny. Nim był gotowy, Elias zdążył zasnąć na kanapie
-Wstawaj! Naprawdę się starzejesz, skoro idziesz spać o tak wczesnej godzinie. – Parsknął śmiechem James, poprawiając swoją fryzurę.
- Pragnę Ci przypomnieć, że w przeciwieństwie do Ciebie, ja mam pracę i nie sypiam zbyt wiele. – Mruknął blondyn w odpowiedzi, podnosząc się z wygodnego mebla. Przygląda się z lekkim rozbawieniem przyjacielowi, który po raz dziesiąty stara się ułożyć niesforny kosmyk. – James… Idziemy do zwykłego baru. Dałbyś sobie już spokój. Jeśli za dwie minuty nie zobaczę Cię w samochodzie, jadę bez Ciebie. – Oznajmił, zabierając kluczyki do swojego wozu. Wychodzi z budynku, słysząc za sobą wyrażające niezadowolenie komentarze przyjaciela. Z każdą kolejną sekundą wizja, że będzie musiał siedzieć w zatłoczonym lokalu, stawała się coraz mniej pociągająca. Niestety szansa na wycofanie się minęła w momencie, gdy James zajął miejsce pasażera.
- Odpalaj tą zabawkę i jedziemy w miasto! – Zawołał, uśmiechając się szeroko. Czarownik niechętnie przekręcił kluczyk w stacyjce, a przyjemny dźwięk pracującego silnika wypełnił wnętrze auta. Ostrożnie opuszczają podjazd i żwirową ścieżką docierają do głównej drogi, prowadzącej w stronę centrum miasta. Resztę podróży pokonują przy akompaniamencie ulubionych rockowych kawałków. Na miejscu Elias parkuje samochód niedaleko baru. Budynek od zewnątrz wygląda dość niepozornie, a nazwie lokalu umieszczonej na metalowej tablicy nad drzwiami, przydałaby się para nowych żarówek. Mężczyźni wchodzą do środka, gdzie o tej godzinie jest już całkiem sporo klientów. Pomieszczenie utrzymane jest w ciemnych kolorów, rozświetlonych przyćmionym światłem lamp, zawieszonych nad niektórymi stolikami. Wampir pewnym krokiem idzie w stronę baru i razem z przyjacielem, zajmują wolne miejsca przy blacie.
- Widzisz, aż tak trudno było wyjść z tego domu? – Zapytał James, zamawiając im po piwie. Elias przewraca oczami, biorąc łyk napoju.
- Nadal uważam, że mogliśmy tam zostać. – Mruknął tylko.
- Nuuudiarz. – Westchnął, spoglądając nad jego ramieniem. Jego wzrok zatrzymał się na siedzącym kilka stolików dalej rudowłosym chłopaku. Jego spięta postura wskazywała, że niezbyt dobrze czuł się w tym miejscu. W głowie Jamesa pojawiły się tysiące scenariuszy, w których oczywiście, każdy kończył się zdobyciem nic nieświadomego nieznajomego. Wampir próbował skupić się na rozmowie z przyjacielem, jednak jego spojrzenie cały czas zatrzymywało się na tajemniczym chłopaku. Czarownik widząc to, westchnął głośno i odstawił kufel z piwem na blat.
- Widzę, że bardzo Ci się gdzieś śpieszy. – Zaczął, patrząc na niego uważnie.
- Mi? – Udaje zaskoczenie. – Ale skąd Ci to w ogóle do głowy przyszło. – Zaśmiał się James. – O czym mówiłeś? – Zapytał.
- Tamten rudzielec wygląda na zagubionego. – Powiedział.
- Też tak uważać... Może miał spotkać się tu z kimś i został wystawiony. Ma całkiem uroczą buźkę. No i te kręcone rud… - Zamilkł, zerkając na przyjaciela.
- Mam Cię. Skoro tak Ci zależy, to idź do niego, tylko nie wystrasz tego biednego chłopaka. – Mruknął blondyn.
- Naprawdę!? Mam u Ciebie dług wdzięczności. Jeszcze kiedyś się razem napijemy. Obiecuję. – Zapewnił radosnym głosem i zeskoczył ze stołka, po czym po upewnieniu się, że jego ubranie i fryzura są bez zarzutu, pewnym siebie krokiem ruszył w stronę stolika, przy którym siedział rudzielec. Elias westchnął cicho, przecierając powieki. Ostatecznie został sam i tylko zmarnował swój czas, przyjeżdżając tutaj. Nie był zły na przyjaciela, raczej rozczarowany, że koniec końców wypad do miasta nie różni się niczym, od każdego poprzedniego. Dopija do końca piwo i przepychając się do wyjścia, otwiera drzwi. Na jego nieszczęście ktoś stał po drugiej stronie. Cichy jęk, należący najprawdopodobniej do kobiety, trafił do jego uszu.
- Świetnie. – Mruknął do siebie, po czym ostrożnie uchylił drzwi, wyglądając na zewnątrz. Za nimi stała czarnowłosa dziewczyna, która przytrzymując się ściany, próbuje zatamować krwawienie z nosa. Nieznajoma uniosła na niego wzrok, w którym dało się dostrzec prawdziwą wściekłość. Wygląda na to, że ten wieczór od początku był spisany na straty.
- Co ty wyprawiasz człowieku!? – Wrzasnęła.
- Przepraszam Panią, to był wypadek, nie chciałem zrobić Pani krzywdy. – Zapewnił od razu, podchodząc do niej. - Jestem lekarzem, więc jeśli Pani pozwoli, mogę pomóc. – Zaproponował, patrząc na nią wyczekująco.

Katfrin?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics