22.07.2019

Od Zacka do Taigi

Nieznośne promienie słońca zaczęły wpadać przez niezasłonięte roletą okna. Skrzywiłem się na tę jasność i zasłoniłem oczy przedramieniem. Nienawidziłem wczesnych pobudek. Spałem dziś mniej niż pięć godzin, gdyż wróciłem niedawno ze swojego klubu, więc się nie wyspałem. Westchnąłem głośno, a po chwili usłyszałem odgłos uderzania psich pazurów o podłogę. Po chwili do odgłosu dołączyło dyszenie. Coś ciężkiego wskoczyło na łóżko, zwalając się na mnie całym ciężarem.
- Blue... - mruknąłem, próbując zrzucić z siebie psa. - Daj mi chwilkę, zaraz wyjdziemy.
Pies jednak nie dawał za wygraną, tylko złapał za kołdrę i zaczął ją ciągnąć. Przez chwilę się siłowaliśmy, w końcu odpuściłem. Jeszcze tego było mi potrzeba, aby zniszczył kolejną rzecz. Blue zadowolony z odniesionego zwycięstwa zaczął potrząsać materiałem, który miał w pysku. Spojrzałem na niego uważnie, decydując się usiąść.
- Choć tu łajzo - przywołałem go, a po chwili zwierzak znalazł się obok mnie, dopominając się o pieszczoty. - Jeśli znów zsikałeś się na dywan, porzucę cię w parku.
Blue przekrzywił głowę, co wyglądało komicznie. Czasami zastanawiałem się, czy rozumiał co do niego mówiłem.
Zgoniłem go z łóżka i sam skierowałem się do łazienki. Zażyłem orzeźwiający, zimny prysznic. Jak zwykle najdłużej zajmowałem się włosami, aby ułożyć je po umyciu, by jakoś wyglądały. Nie mogłem wyjść rozczochrany z mieszkania. Nawet jeśli planowałem pobiegać. Tak. O tej porze znajdzie się jeszcze kilku maniaków biegania poza mną,  nie mogłem wyglądać koszmarnie. Gdy suszyłem swoje włosy suszarką, Blue jak zwykle zaczął wyć. Nigdy nie mogłem zrozumieć tego psa. Po bieganiu wezmę prysznic jeszcze raz, więc po raz kolejny będę zmuszony słuchać jego psich arii. Przebrany i gotowy do wyjścia czekałem przy drzwiach na psa. Powolnym krokiem podszedł do mnie i usiadł, cierpliwie czekając, aż założę mu obrożę.
W parku, tak jak myślałem było kilku biegaczy. Liczyłem, że będzie ich znacznie mniej. Gdy obok mnie przebiegały dwie młode kobiety zacząłem zastanawiać się, czy nie mógłbym zjeść śniadania trochę szybciej. Wizja smacznej, świeżej krwi była kusząca. Nie przepadałem za zimnymi zapasami z mojej lodówki. Krew to nie wino, że im starsze tym lepsze. Ja preferowałem świeżutką i ciepłą szkarłatną ciecz. Najchętniej wysysałem je z młodych dziewcząt, które lepiły się do mnie ilekroć znajdowałem się w klubie. Czasem były dość uciążliwe, ale nie mogłem narzekać. Nie zawsze miałem takie szczęście.
Po kilkunastu minutach postanowiłem wrócić. Blue wyglądał na zmęczonego, już się wybiegał. Dyszał ciężko z jęzorem na wierzchu, spoglądając co chwila na mnie. Zwolniłem, a po paru chwilach zacząłem spokojnie iść. Cieszyłem się na nadchodzącą wiosnę. Nie było tak okropnie zimno, a przede wszystkim zniknęło śnieżne błoto, które było uciążliwe. Na drzewach pojawiły się pąki, świat w końcu odżywał. Nawet słońce było o wiele przyjemniejsze, gdy ogrzewało skórę nikłymi promieniami.
Resztę dnia spędziłem w domu. Skupiłem się na dokończeniu jednego z obrazów, z którym męczyłem się od tygodnia. Pochłonęło to całą moją uwagę. Co chwila Blue wpadał do pracowni, domagając się mojej uwagi. Gdy stał się namolny, przerwałem  i odłożyłem przybory na miejsce. Popatrzyłem na psa i westchnąłem ciężko. Zapewne był głodny i domagał się jedzenia. Jak o tym pomyślałem, doszedłem do wniosku, że sam bym coś przekąsił. Ruszyłem do kuchni i po chwili zapełniłem miskę Blue oraz nalałem świeżej wody do tej drugiej. Gdy otworzyłem lodówkę, spojrzałem sceptycznie na woreczki z krwią, które leżały tu od kilku dni. Czasem zdarzało mi się zapominać o wypiciu krwi, lecz sam organizm się o to dopominał. Gdy byłem na głodzie, całe ciało okropnie paliło, to było okropne uczucie. Dziś nic jeszcze nie piłem, a na zimną krew nie miałem ochoty. Cóż... byłem wybredny. Z powrotem zamknąłem lodówkę i podrapałem się w tył głowy. Musiałem zapolować.
Był późny wieczór, kiedy wyszedłem z mieszkania. Przedtem zdążyłem po raz kolejny wyjść z psem, aby nie narobił na dywan podczas mojej całonocnej nieobecności. Teraz zmierzałem do swojego klubu. Nie miałem tam daleko, dlatego zrezygnowałem z pomysłu wzięcia samochodu. Nocny spacer był najlepszym sposobem na nudę. Mogłem się tak włóczyć przez kilka godzin, nie przeszkadzało mi to. Przed Icarus Falls jak zwykle stała spora kolejka, klub cieszył się dużą popularnością nie tylko wśród młodzieży, ale i dorosłych, którzy chcieli wyluzować się po pracy. Z dziarskim uśmiechem przemknąłem obok czekających ludzi i przywitałem się z ochroniarzami. Bez przeszkód wszedłem do środka, skąd słychać było już głośną muzykę i rozmowy. Sala tętniła życiem. Czułem się jak ryba w wodzie. Uwielbiałem tłumy, tyle było tu ludzi, tyle krwi... Wystarczyłoby zagadać do jednej z samotnych dam i posiłek miałbym z głowy. Żadna jeszcze mi się nie oparła. I to wcale nie tak, że musiałem używać hipnozy. Żałowałem jednak, że nie działała ona na nadnaturalnych. Słyszałem kiedyś plotkę od pewnego wampira, że najgorsza krew jaką pił, pochodziła od wilkołaka. Nie chciałem jednak tego sprawdzać. Zastanawiałem się natomiast nad smakiem innych istot. Jako wampir nigdy nie posilałem się krwią zwierząt, pozostałem tylko przy ludzkiej. Podszedłem do baru, przeciskając się przez tłumy szalejących ludzi. Jak widać niektórym alkohol uderzył już do głowy i stali się uciążliwi. Nie lubiłem tego, ale to właśnie oni napędzali mój interes. Zawołałem barmana, którypodobnie jak ochroniarze od razu mnie rozpoznał.
- Co podać?
- Kolejka shotów dla wszystkich honorowych dawców krwi! - zawołałem, by ludzie wokół mnie usłyszeli, a tłum wiwatował.
I to nie tak, że wierzyłem, że ci wszyscy, którzy podeszli do baru nimi byli. Kłamcy. To po prostu był sposób na szybkie zdobycie krwi. W tłumie ludzi wypatrywałem jakiejś przesympatycznej osoby, która użyczyłaby mi swojej szyi, bym mógł się napić. Niepotrzebnie z tym zwlekałem przez cały dzień, gdyż zaczynałem odczuwać nieprzyjemne pieczenie w rękach. Znów to samo. Akurat przed moją twarzą pojawiła się niska blondynka w bardzo obcisłych jeansach.  Strzał w dziesiątkę. Teraz wystarczyło trochę poflirtować. Akurat z tym problemu nie miałem, uwielbiałem dobre towarzystwo. Gdy chciałem już się odezwać, pojawił się jakiś chłopak, który objął blondynkę ramieniem i pocałował. Bardzo namiętnie pocałował. Zajęta, tak? Co za pech...
Westchnąłem zawiedziony i starałem się wypatrzeć z tłumu jakąś samotną duszyczkę, którą mógłbym zahipnotyzować. Mój dobry nastrój minął. Nienawidziłem przegrywać, a tym razem poległem już na samym starcie.O ironio! Nawet się nie odezwałem. Może to jej jakiś kuzyn, brat? Próbowałem sobie to wmówić, co było niemożliwe,  ale jedno było pewne, blondynka odpadała. Spojrzałem w lewą stronę i zauważyłem przy barze samotnie siedzącą dziewczynę. Powoli sączyła alkohol. Czekała na znajomych? A może była tu sama? Wyglądała, jakby siedziała tu już przez dłuższy czas. Znudzona, a może trochę podpita?
- Witaj, nieznajoma... - zacząłem, pojawiając się obok niej.
- Żegnaj, nieznajomy - odparowała, nawet nie zaszczycając mnie jednym, nawet przelotnym spojrzeniem.
Była taka... zimna. I to już na samym początku, co nie wróżyło najlepiej. Skrzywiłem się tylko na chwilę, gdyż w następnej cwany uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Starałem się nie wyglądać na zawiedzionego czy zbitego z tropu. Coś czułem, że będę musiał się dzisiaj natrudzić, aby zdobyć pożywienie. Moje ofiary wcale mi w tym nie pomagały. Co za złośliwość losu.
- Czemu od razu musisz być taka niemiła? - wymamrotałem, ruchem ręki przywołując barmana.
Kazałem nalać sobie to samo, co zamówiła dziewczyna. Jej samej szklane naczynie robiło się puste, więc kazałem dolać i jej. Dopiero wtedy spojrzała na mnie, uważnie lustrując moją postać. Czułem na sobie jej palące spojrzenie. I skłamałbym, gdybym powiedział, że się nie wzdrygnąłem.
- Nie jesteś człowiekiem - powiedziałem po chwili zastanowienia. - Ani wilkołakiem, nie śmierdzisz psem jak oni, kim jesteś?

Tai?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics