Zabiję ją. Zabiję ją, taka jest moja pierwsza myśl, kiedy mocno napieram na ciężkie drzwi prowadzące na zewnątrz. Chłodny wiatr powiewa moją twarz i czuję, jak część procentów odlatuje w zapomnienie.
- Gdzie teraz, Sherlocku? - Etienne staje koło mnie z rękami w kieszeniach i rozgląda się wkoło. Robię to samo. Nigdzie nie widać wnerwiającego, nieodpowiedzialnego i samolubnego jasnoróżowego swetra. Podwórko jest opustoszałe, z wyjątkiem grupki chłopców palących trawkę. Wśród nich dostrzegam Ollie'go, który mniej więcej dwa razy w miesiącu szczyci na chemii moją ławkę swoją obecnością.
- Chyba mam trop. - rzucam cicho i poprawiając koszulę, ruszam w stronę koła wzajemnej adoracji.
Chłopcy nie darzą mnie przyjaznymi spojrzeniami, wręcz przeciwnie. Patrzą podejrzliwie, jakbym przyszła zabrać im źródło przyjemności.
- Cześć - mówię lekkim tonem, jakbym imprezowała z nimi codziennie. Zapada dziwna cisza, a za plecami czuję obecność Etienne, co jeszcze potęguje wrażenie wyobcowania. No cóż, trzeba będzie sobie z tym jakoś poradzić.
- Za żaden klucz z testu - oznajmia nagle Ollie, wskazując na mnie skrętem. Końcówka wycelowana we mnie jarzy się lekko. - Nie dzielę się ziołem.
- Nie obchodzą mnie wasze zioła.
Etienne przepycha się do przodu.
- Jeśli mógłbym coś wtrącić... - zaczyna, ale szybko mu przerywam.
- Widziałeś tu Cheryl?
Chłopak podnosi papierosa do ust i irytująco powoli zaciąga się. Koło mnie niezadowolony Etienne mruczy coś pod nosem.
- Kogo? - pyta w końcu Ollie.
Mam ochotę go trzasnąć.
- Dziewczyna, metr osiemdziesiąt, jasnoróżowa koszulka. Siedzi z Tobą na angielskim już chyba od pół roku.
- Kto siedzi na angielskim, ten siedzi. - cała grupka wybucha otumanionym śmiechem. Zdaję sobie sprawę z tego, że chyba nic tu nie osiągnę. Chociaż...
Patrzę na swoje dłonie i zastanawiam się. Ostatni raz dzisiaj, podpowiada mi umysł.
- Dzięki za pomoc - odwracam się do mojego nowego belgijskiego znajomego. - Tutaj już chyba poradzę sobie sama.
- Żartujesz? - odpowiada nieco urażonym tonem. - Jesteś mi winna dobrą zabawę. Nie odpuszczam łatwo.
- Innym razem. - proszę go w myślach, żeby sobie poszedł. Ollie zorientuje się, co robię, ale nieznajomych nie muszę w to wciągać. Nie chcę.
Znów odwracam się do grupki i łapię znajomego z chemii za przegub ręki. Patrzy na mnie zaalarmowany, ale ten wyraz znika z jego twarzy, gdy zadaję pytanie.
- Gdzie jest Cheryl?
Widzę w jego oczach. Walczy z bezradnością ogarniającą jego ciało, ale przegrywa.
- Widziałem ją. Wsiadła do samochodu, złoty chevrolet camaro.
Puszczam jego dłoń, a on natychmiast odskakuje. Koledzy patrzą na niego, pytają, czy wszystko w porządku.
Kręci głową. Jest odporniejszy niż Arthur, szybciej wychodzi z dezorientacji.
- Nie rób tego więcej. Cholera!
Rzuca niedopałek na trawę i kieruje się w stronę akademika, trzymając się za głowę. Grupa, po ostrzegawczych spojrzeniach adresowanych do mnie, odchodzi za nim. Biorę jeden, drżący wdech. Dobrze, teraz wystarczy znaleźć żółtego chevroleta, a wraz z nim pieprzoną Cheryl Wsiadam - Do - Obcych - Samochodów. Bułka z masłem.
- Co to, do jasnej, było? - pyta Etienne tonem, w którym słyszę respekt. No jasne, jeszcze ten problem na mojej głowie.
Etienne?
Brak komentarzy
Prześlij komentarz