16.02.2020

Od Liama CD Pheobe

Po dziwnej akcji z "Pheobe, dobrą wróżką" w roli głównej, wróciłem z Luną do domu, zastanawiając się usilnie, co się tam odjebało. O co mogło chodzić napastnikowi i dlaczego w ogóle zainteresował się dziewczyną... Kim była, że uznał ją za wartą ryzyka złapania przez policję podczas pościgu z bronią palną w ręce. Skąd ta desperacja.
Jednak zapomniałem o całym zdarzeniu, gdy tylko wróciłem do domu. Bo okazało się, że, wychodząc, nie zamknąłem terrarium Puszka. A cwana jaszczurka przyczaiła się przy drzwiach i, gdy tylko je otworzyłem, puszczając Lunę do mieszkania, zaraz wyleciał sprintem na klatkę schodową. I musiałem go łapać.
Następnego dnia w zasadzie całkiem zapomniałem o dziewczynie, która wpisała mi swój numer do komórki i obiecała spełnić moje trzy życzenia w ramach podziękowania za pomoc. A nawet gdybym o tym pamiętał, raczej bym z jej oferty nie skorzystał. Nie znałem jej. I jakoś nie wyobrażałem sobie, żeby mogła mi w czymkolwiek pomóc. Byłem raczej samowystarczalny.
Ale, jak wiadomo, życie lubi płatać nam figle.
Generalnie jedyną sytuacją, w której nie mogłem poradzić sobie sam, była konieczność pojawienia się gdzieś z kobietą. Albo po prostu wymagająca bycia kobietą. Zwykle radziłem sobie wtedy w dość prosty i nieniosący konsekwencji sposób - prosiłem o pomoc siostrę. Nie była jedną z rozpłakanych idiotek, które nie potrafiły poradzić sobie same. Była twarda, niezłomna i samowystarczalna. Dlatego mogłem bez obaw poprosić ją o towarzyszenie mi na jakichś bankietach czy innych imprezach, na które byłem czasami zapraszany jako członek mafii, a na które nietaktownie było przychodzić bez partnerki. Albo trzeba było podstawiać ją jako udawaną kokietkę czy nawet dziwkę, by odciągnęła kogoś w odosobnione miejsce... Tak, wiem, bywałem kochanym bratem.
W każdym razie, gdy tym razem dostałem zaproszenie na bankiet z informacją, że będzie tam ważny dla nas partner w interesach, którego mam mieć na oku i przekonać do pracowania dla nas, pojawił się problem, którego nie przewidziałem. Mianowicie Ana przeżywała aktualnie małe załamanie nerwowe, więc gdy poprosiłem ją o pomoc i wytłumaczyłem, że miałaby tam ze mną pójść i obserwować otoczenie, a tylko w razie problemów zadziałać swoim urokiem osobistym... Przywaliła mi z pięści w twarz (dobrze, że nie złamała mi przy tym nosa) i wydarła się, że chyba mnie pogięło. A że akurat był u niej ten jej przyjaciel-demon, to oberwałem jeszcze od niego. Taki bonus od losu.
I skończyłem bez wizji na wybrnięcie z tej niewygodnej sytuacji. Bo musiałem znaleźć kogoś, z kim będę mógł tam pójść. A udawanie geja nie wchodziło tym razem w rachubę, gdyż potencjalny klient był hetero i w razie czego potrzebowałem dziewczyny, która pomoże mi go odciągnąć...
Same problemy.
I mniej więcej pod wieczór, gdy wracałem samochodem z pracy, pomyślałem o tajemniczej Pheobe. Spojrzałem na zegarek na desce rozdzielczej. Nie było jakoś szczególnie późno, nie powinienem jej obudzić, jakbym teraz do niej zadzwonił. Tylko czy to na pewno był dobry pomysł...?
Westchnąłem ciężko, sięgając po telefon i wybierając numer. W zasadzie nie miałem innego wyjścia.
- Pheobe Burton, słucham? - rozległo się po drugiej stronie słuchawki. Zmarszczyłem brwi, gdy usłyszałem nazwisko. Wydawało mi się dziwnie znajome... ale zignorowałem przeczucie.
- Liam Balanshine - odpowiedziałem rozbawionym tonem.
- Kto...?
- Facet od wielkiego, niebezpiecznego psa, który najpierw próbował cię zjeść, a potem pomógł uratować cię przed porwaniem. Albo i śmiercią.
Po drugiej stronie linii zapadła dłuższa chwila ciszy.
- Aha - mruknęła.
- Skoro chciałaś zostać moją dobrą wróżką i spełnić moje trzy życzenia, to tak się składa, że mam dla ciebie pierwsze - powiedziałem, nim zdążyła dodać coś więcej. - Chciałbym, żebyś gdzieś ze mną poszła.
Kolejna chwila ciszy.
- Gdzieś? - zapytała w końcu. Słyszałem, że włączyła kierunkowskaz. Jechała samochodem.
- Na bankiet - uściśliłem. - Imprezę organizowaną przez... - szukałem odpowiedniego słowa, żeby nie powiedzieć "mafię" - Przez moją rodzinę - czasami dla żartów tak ich określałem. Choć część członków w itocie uważała naszą organizację za swoją rodzinę. Nawet Ana do dziś do naszego szefa mówi per "papa Joey". - Będzie tam wielu ważnych ludzi, z którymi prowadzimy lub chcemy zacząć prowadzić interesy... a ja potrzebuję partnerki - uśmiechnąłem się lekko, wjeżdżając na parking pod moim blokiem.
- Czyli mam udawać twoją dziewczynę - nie brzmiało to jak pytanie, ale mimo to odpowiedziałem.
- Jeśli chcesz... - rzuciłem swobodnym tonem. - Nie zależy mi na tym. Chodzi po prostu o to, żebym z kimś tam poszedł. Z kimś, kto w razie potrzeby użyje swojego uroku osobistego, żeby odciągnąć takiego jednego gościa "na stronę", żebym mógł z nim porozmawiać. Na osobności.
Przedłużająca się cisza po drugiej stronie słuchawki i nakładający się na siebie cichy szum silnika samochodu mojego i tego słyszanego w słuchawce, rozbawiły mnie. Zaśmiałem się cicho.
- To co, spełnisz swoją obietnicę pomocy? - zapytałem, gasząc silnik po zaparkowaniu i opierając głowę o zagłówek fotela. - To tylko jeden sobotni wieczór w moim towarzystwie. Jestem pewien, że to przeżyjesz.

Pheobe?
Się porobiło ;P

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics