11.02.2020

Od Any CD Michaela

Na wspomnienie imienia brata momentalnie oderwałam głowę od ramienia bruneta i wyprostowałam się, tężejąc, jakbym szykowała się do ucieczki lub obrony. Tak działała mowa ciała. Mówiła więcej, niż mogły przekazać słowa. Ja potrafiłam ją poprawnie odczytać, nie miałam pewności co do Mike'a. Ale w tym przypadku dobrze zinterpretował to, i dorzucone, lekko spanikowane:
- Nie mieszajmy w to Liama.
Przyjaciel patrzył mi chwilę w oczy, jakby czegoś tam szukał. Choć zwykle tego nie robiłam, bo w świecie zwierząt, z którym moje instynkty były mocno związane, oznaczało to uległość, dość szybko odwróciłam wzrok i skuliłam ramiona. Nie mogłam mu teraz spojrzeć w oczy ze zwyczajną dla mnie zadziornością. Przed chwilą omal go nie zabiłam.
- Nie masz ubrań - zauważył cicho, spokojnym tonem. Jakby mówił do dziecka albo próbował uspokoić spłoszone zwierzę. Cóż, to drugie nawet by się trochę zgadzało.
- Coś wymyślę. Coś, co nie będzie wymagało mówienia Liamowi o tym, co się tu wydarzyło - mruknęłam, odwracając się do mężczyzny plecami, gdy nadal próbował pochwycić moje spojrzenie.
- Dlaczego nie chcesz mu mówić? - zapytał, równie spokojnym tonem, kładąc mi dłoń na ramieniu. Pewnie miał to być gest otuchy, ale w tamtym momencie tylko mnie wystraszył. Podskoczyłam jak opażona. - Lepiej by było, jakby wiedział.
Prychnęłam, zaplatając ramiona na piersi, jednocześnie spuszczając głowę w dół. Długie włosy opadły mi kaskadą na twarz, zasłaniając pole widzenia.
- Nie, nie byłoby lepiej - warknęłam. Urwałam gwałtownie, otwierając szeroko oczy ze zdziwienia. Warknęłam. Dosłownie. Zacisnęłam zęby, zdenerwowana, nie do końca wiem czym. Wzięłam głęboki oddech, by kontynuować, już spokojnie. Nienaturalnie wręcz spokojnie. - Nie odstąpiłby mnie na krok, jakby się do wiedział. Skakałby w okół mnie, pilnował na każdym kroku, bylebym tylko była bezpieczna... z nim jako opiekunem - podniosłam powoli, nadal nieco niepewnie wzrok na przyjaciela. - Nie zadzwonimy do mojego brata.
Mike przyglądał mi się chwilę, a gdy tym razem nie opuściłam wzroku, skinął powoli głową.
- Dobrze. Nie zadzwonię do niego - zgodził się. - Jednak to nie zmienia faktu, że nie masz się w co ubrać.
Zagryzłam wargę i rozejrzałam się po sali, szukając inspiracji. Gdy jej nie znalazłam, to Mike westchnął, podchodząc do mnie. Ujął moją brodę w palce i zmusił mnie do spojrzenia sobie w oczy.
- Zadzwonię do niego, ale nie powiem, co się stało, w porządku? - zaproponował. - Powiem, że się pobrudziłaś i potrzebujesz ubrań na zmianę.
Analizowałam chwilę ten pomysł w głowie, zanim skinęłam powoli głową, zgadzając się. Przyjaciel zaprowadził mnie, odzianą wyłącznie w cienie, do pokoju obok. Zadzwonił do Liama z mojej komórki, bo ja odmówiłam rozmowy z bratem. Nie było mowy, żebym w jakiś sposób się nie wydała.
Jakieś pół godziny później przyjechał Liam z ubraniami. Mike'a uraczył tylko oschłym skinięciem głowy, z resztą ten odpowiedział mu tym samym. A gdy się ubrałam, wróciłam do domu. Mimo sugestii bruneta, że wsiadanie w moim stanie za kółko to zły pomysł. Ale po drodze udało mi się nie rozbić o żadne drzewo, więc nie było źle.
Ledwo weszłam do domu, wpakowałam się do łóżka, gdzie zaraz dołączył do mnie Archer. Wplotłam palce w jego miękką kryzę, przycisnęłam twarz do szyi psa... i tak zasnęłam.
W nocy nawiedziły mnie koszmary.
Te same co zwykle. Magazyn. Martwy Mike. Lysander stojący nad nim i śmiejący się ze mnie. Krew na moich rękach...
Potem skąpany we wpadającym przez okno świetle księżyca pokój. Archer u mojego boku. I przemożna potrzeba... Nie, paniczny lęk. W ludzkiej skórze byłam bezbronna. Nie miałam w niej łusek, pazurów... skrzydeł, dzięki którym mogłam uciec. A on mógł w każdej chwili wrócić, znowu zaskoczyć we śnie. I tym razem nie miałabym z nim szans, wiedziałam to.
Ale nie dam się już więcej złapać. Ani Lysandrowi, ani nikomu innemu. Drakonida nie tak łatwo zabić, jak człowieka. Będę bezpieczna.
W lunatycznym transie, choć wtedy byłam pewna, że to rzeczywistość i grozi mi realne niebezpieczeństwo, wstałam z łóżka. Ignorując zaniepokojnone popiskiwanie Archera wyszłam z pokoju tak, jak zasnęłam - to znaczy w legginsach i za dużej bluzie zakładanej przez głowę. Na boso.
Wyszłam przez balkon, zeszłam po schodkach, kierując się ku trawie, ku drzewom... do lasu. Mokra po niedawnym deszczu trawa łaskotała moje stopy, chłodny wiatr owiał odkryte ramiona, gdy zdjęłam z siebie bluzę, odrzucając ją na bok, niezbyt przejmując się, gdzie ląduje. Chłód powinien mnie obudzić. Jednak przerażenie, które czułam, było zbyt wielkie.
Ledwo przekroczyłam granicę drzew, płynnie przeskoczyłam w smoczą skórę. Tak po prostu, tak naturalnie...
Teraz nikt mnie nie znajdzie. W końcu będę bezpieczna...

Mike?
Szalony smok, to niebezpieczny smok, uważaj XD

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics