Po akcji ze smokiem na sali gimnastycznej, Michael zaczął rozmyślać
nad uspokojeniem smoczego genu przyjaciółki, która w chwili obecnej
stwarzała duże zagrożenie nie tylko dla siebie, ale również dla miasta.
Sopportare tylko czeka na ten dzień, kiedy to Ana wyrządzi na tyle duże
szkody, by ci mogli ją zamknąć lub też zabić, co jest dosyć możliwe.
Jednakże brunet wolał nie myśleć o tej ostatni opcji i wrócił do
smoczego genu, o którym zaczął czytać, gdy tylko wrócił do swojego
mieszkania. Owszem, Crowley uczy kontrolowania nadludzkich zdolności,
lecz rzadko przebywał ze skrzydlatymi gadami, by teraz od tak poradzić
sobie z przyjaciółką.
Mężczyzna na czytaniu spędził całe
popołudnie, lecz udało mu się wyciągnąć kilka ważnych informacji, takie
jak zachowanie spokoju czy wymazanie z pamięci nieprzyjemnych sytuacji.
Krótko mówiąc, po blancie wszystko się unormuje, a przynajmniej tak
pomyślał ciemnowłosy.
Gdy słońce zaszło, a na niebie zawitał jasny
księżyc, bruneta męczyła bezsenność, która po wypadku zdarza się dosyć
często. Przewracał się z jednego boku na drugi, wyklinając w myślach
dzień, w którym to wszystko się stało. Z drugiej strony czuł się
dziwnie. Ogarnął go niepokój, a jego myśli były przepełnione treścią o
smoczym genie, jakby szukał informacji, choć nie wiedział jakiej.
Mężczyzna powoli podniósł się do siadu, spojrzał na zegarek, który
pokazywał czwartą nad ranem, po czym skierował swój wzrok na okno. Cicho
westchnął i nie czując się sennym, wstał z łóżka i zbliżył się do
obserwowanego obiektu, odsłonił roletę i wbił spojrzenie w budzące się
miasto. Coś jest nie tak.. myślał, wyszukując czegokolwiek za
kawałkiem szkła, jakby to właśnie tam była jego odpowiedź. Dla
uspokojenia tysięcy myśli, otworzył okno, od razu łapiąc miejskie
powietrze, ale również zapach lasu, co w tym miejscu nie jest normalne.
Zmarszczył czoło w zdziwieniu i raz jeszcze wciągnął miejskie opary,
lecz i tym razem dało się wyczuć leśny powiew. Wnet do jego uszu dobiegł
znajomy smoczy ryk, który oczywiście należał do Any. To wtedy mężczyzna
zrozumiał zapach lasu między miejskimi wieżowcami i nie czekając
dłużej, ubrał na siebie długie spodnie oraz koszulkę, a po założeniu
butów, chwycił za skórzaną kurtkę i opuścił mieszkanie. Dokończył
ubieranie się w biegu, udając się na dach wieżowca. Tam rozejrzał się
dookoła, a gdy zlokalizował posiadłość przyjaciółki, rozłożył swoje
demoniczne skrzydła i z rozpędu wzbił się w powietrze. Uniósł się na
tyle wysoko, by ludzkie oko nie zauważyło jego osoby, czego raczej
chciałby uniknąć.
Po wylądowaniu przed domem przyjaciółki,
Michael zauważył uchylone drzwi, do który od razu podbiegł i wszedł do
środka posiadłości. Przeszukał każde z pokoi, nawołując przy tym
blondwłosą wariatkę, jednakże jej już tutaj nie było. Został jedynie
Archer, który podszedł do zaniepokojonego bruneta i tyknął go nosem po
nodze.
— Cześć mały.. — mruknął cicho i pogładził czworonoga po głowie — Gdzie Twoja pani, co? — kucnął, drapiąc wilczura po szyi.
Oczywiście
pies nie odpowie co do słowa, lecz chyba zrozumiał pytanie, gdyż
podreptał do jej pokoju i wyciągnął jakąś jej koszulkę, którą podał
ciemnowłosemu. Ten ostrożnie ją chwycił, zwinął i raz jeszcze przyłożył
do nosa Archera.
— Dasz radę, Archer. — powiedział spokojnie —
Szukaj swojej pani. — dodał, a pies niczym rakieta, wybiegł z
posiadłości jasnowłosej.
Crowley ruszył biegiem za wilczurem,
który wbiegł w las, utrzymując trop Any, która w tej chwili może być
wszędzie. W międzyczasie mężczyzna nasłuchiwał otoczenia, gdyż jeśli
doszło do przemiany, będzie w stanie usłyszeć jej warczenie lub też
poruszenie się lotem czy pieszo.
Gdy Archer zatrzymał się na
środku polany, otoczonej gęstym lasem, Michael rozejrzał się dookoła i
cicho westchnął, gdy poczuł na sobie smutne spojrzenie psa. W tym
miejscu trop się urwał, a w powietrzu nie było czuć jakiegokolwiek
zapachu - smoczego lub ludzkiego.
— Ana do cholery.. — mruknął pod nosem z lekką irytacją — Opanuj się.. — pomyślał, zaciskając w dłoni jej koszulkę.
Nie
trzeba było długo czekać na przybycie przyjaciółki, która z hukiem
wylądowała nieopodal ciemnowłosego, uważnie mu się przyglądając. Jej
spojrzenie nie było normalne, a syknięcie wydobywające się z jej gardła
nie było oznaką radości czy smutku, a raczej gniewu. Po raz kolejny
utraciła kontrolę, co Crowley szybko zauważył i wnet rozkazał psu uciec w
las. Gdy gad był dosyć blisko, mężczyzna wyłonił z ziemi ciemne pnącza,
które owinęły agresywne zwierze, jednakże zrobił to za delikatnie, gdyż
te zdążyło wyrwać się z uścisku. W tym też momencie zrozumiał, że nie
są to już kontrolowane ćwiczenia, a walka z dzikim stworzeniem, które
jest w stanie zabić wszystkich dookoła.
— Wybacz, Ana. — mruknął ciemnowłosy i choć nie chciał tego robić, uczynił to.
Kolejne
pnącza mocno owinęły się na ciele gada, blokując tym jakikolwiek ruch, a
samo oddychanie sprawiało problemy, po czym podszedł ostrożnie do
stworzenia i oparł dłonie przy jego nozdrzach, przekazując tym swój
spokój. Choć mężczyzna wiedział co robi, czuł dziwny niepokój, a gdy
otworzył swoje oczy, okazał się w całkiem innym miejscu, niż był przed
chwilą — w starym magazynie. Rozmyte krawędzie budynków oraz stłumione
głosy uświadomiły Michaela, że jest on we śnie, tylko czyim? Odpowiedź
na to pytanie pojawiła się w momencie, gdy brunet wymazał całe
otoczenie, pozostając w czarnej nicości. Rozejrzał się dookoła, po czym
zauważył płaczącą Ane, która siedziała za "skrzynią", chcąc ukryć się
przed mafią.
— Ana.. — zawołał spokojnie i podszedł do kobiety.
— M... Mike? — podniosła szybko wzrok na przyjaciela. — Co.. co się stało? — rozejrzała się po nicości.
—
Już dobrze, Ana. — pomógł jej wstać, od razu tuląc ją do siebie —
Jestem w Twoim śnie, który wymazałem. Jesteś bezpieczna. — dodał i
spojrzał na jej twarz.
— Ale po co tutaj jesteś? — spytała ocierając swoje łzy.
—
Prawdopodobnie lunatykujesz. — odpowiedział patrząc w jej oczy — Musisz
się obudzić i przejąć kontrolę nad smokiem.. — mówił, trzymając jej
głowę w swoich dłoniach.
Nagle ich połączenie zostało zerwane, Ana
została sama w nicości, a Michael wrócił do rzeczywistości, będąc
odrzuconym smoczą łapą kilka metrów dalej. Dość szybko się ocknął, ale
równie szybko poczuł ogromny ból swojego ciała, które przed chwilą
zostało lekko poturbowane. Wnet jego wkurzone spojrzenie spotkało się ze
smoczym okiem, które nadal było przepełnione gniewem. I choć mężczyzna
korzysta z pomocy demona w ostateczności, tak teraz nie miał innego
wyjścia i oddał się rogatemu. Tylko jej nie zabij, Corson. Myślał Michael, cały czas widząc w smoku swoją przyjaciółkę.
Tak
też rozpoczęła się walka na czas, czyli mało ciosów, a dużo uników.
Jednakże po kilku minutach stało się coś, czego sam demon się nie
spodziewał. Gad wykonał nagły obrót i ogonem uderzył rogatego, lecz był
to na tyle mocny cios, że ten wbił się między drzewa. Wkurzony Corson
wyszedł z lasu, a swoje martwe spojrzenie zatrzymał na gadzie, który
biegł w jego kierunku. Gdy ten nagle się zatrzymał, z jego paszczy
wydobył się strumień ognia, który demon w ostatniej chwili uniknął,
chowając się pod cienistą tarczą. Gorąc, który dotknął Corsona,
rozwścieczył go jeszcze bardziej i choć smok miał dużą siłę ognia,
rogaty nie miał zamiaru ustąpić i szedł w kierunku skrzydlatego,
zwiększając swoją osłonę. Smok, który był za bardzo zajęty ogniem, nie
zauważył, jak blisko niego znajduję się rogaty, lecz w tym momencie było
już za późno na jakąkolwiek reakcję obronną. Naładowana tarcza
eksplodowała, odrzucając nie tylko samego demona, ale także gada, który
swoim ciałem wykarczował kilka drzew.
— Coś Ty Corson odjebał.. — mruknął mężczyzna, który wrócił do ludzkiej postaci.
Odetchnął
kilkukrotnie i skierował się do wykarczowanego miejsca, gdzie na końcu
leżało wielkie ciało smoczycy. Podszedł do stworzenia i gdy upewnił się,
że żyje i nie posiada żadnych poważnych ran, usiadł na ziemie i oparł
się o drzewo, czekając tak na pobudkę przyjaciółki. W międzyczasie
przybył Archer, który położył się obok ciemnowłosego.
Ana?
Nie ładnie tak drzewa niszczyć.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz