17.02.2020

Od Michaela CD Any

   Po akcji ze smokiem na sali gimnastycznej, Michael zaczął rozmyślać nad uspokojeniem smoczego genu przyjaciółki, która w chwili obecnej stwarzała duże zagrożenie nie tylko dla siebie, ale również dla miasta. Sopportare tylko czeka na ten dzień, kiedy to Ana wyrządzi na tyle duże szkody, by ci mogli ją zamknąć lub też zabić, co jest dosyć możliwe. Jednakże brunet wolał nie myśleć o tej ostatni opcji i wrócił do smoczego genu, o którym zaczął czytać, gdy tylko wrócił do swojego mieszkania. Owszem, Crowley uczy kontrolowania nadludzkich zdolności, lecz rzadko przebywał ze skrzydlatymi gadami, by teraz od tak poradzić sobie z przyjaciółką.
Mężczyzna na czytaniu spędził całe popołudnie, lecz udało mu się wyciągnąć kilka ważnych informacji, takie jak zachowanie spokoju czy wymazanie z pamięci nieprzyjemnych sytuacji. Krótko mówiąc, po blancie wszystko się unormuje, a przynajmniej tak pomyślał ciemnowłosy.
Gdy słońce zaszło, a na niebie zawitał jasny księżyc, bruneta męczyła bezsenność, która po wypadku zdarza się dosyć często. Przewracał się z jednego boku na drugi, wyklinając w myślach dzień, w którym to wszystko się stało. Z drugiej strony czuł się dziwnie. Ogarnął go niepokój, a jego myśli były przepełnione treścią o smoczym genie, jakby szukał informacji, choć nie wiedział jakiej. Mężczyzna powoli podniósł się do siadu, spojrzał na zegarek, który pokazywał czwartą nad ranem, po czym skierował swój wzrok na okno. Cicho westchnął i nie czując się sennym, wstał z łóżka i zbliżył się do obserwowanego obiektu, odsłonił roletę i wbił spojrzenie w budzące się miasto. Coś jest nie tak.. myślał, wyszukując czegokolwiek za kawałkiem szkła, jakby to właśnie tam była jego odpowiedź. Dla uspokojenia tysięcy myśli, otworzył okno, od razu łapiąc miejskie powietrze, ale również zapach lasu, co w tym miejscu nie jest normalne. Zmarszczył czoło w zdziwieniu i raz jeszcze wciągnął miejskie opary, lecz i tym razem dało się wyczuć leśny powiew. Wnet do jego uszu dobiegł znajomy smoczy ryk, który oczywiście należał do Any. To wtedy mężczyzna zrozumiał zapach lasu między miejskimi wieżowcami i nie czekając dłużej, ubrał na siebie długie spodnie oraz koszulkę, a po założeniu butów, chwycił za skórzaną kurtkę i opuścił mieszkanie. Dokończył ubieranie się w biegu, udając się na dach wieżowca. Tam rozejrzał się dookoła, a gdy zlokalizował posiadłość przyjaciółki, rozłożył swoje demoniczne skrzydła i z rozpędu wzbił się w powietrze. Uniósł się na tyle wysoko, by ludzkie oko nie zauważyło jego osoby, czego raczej chciałby uniknąć.
Po wylądowaniu przed domem przyjaciółki, Michael zauważył uchylone drzwi, do który od razu podbiegł i wszedł do środka posiadłości. Przeszukał każde z pokoi, nawołując przy tym blondwłosą wariatkę, jednakże jej już tutaj nie było. Został jedynie Archer, który podszedł do zaniepokojonego bruneta i tyknął go nosem po nodze.
— Cześć mały.. — mruknął cicho i pogładził czworonoga po głowie — Gdzie Twoja pani, co? — kucnął, drapiąc wilczura po szyi.
Oczywiście pies nie odpowie co do słowa, lecz chyba zrozumiał pytanie, gdyż podreptał do jej pokoju i wyciągnął jakąś jej koszulkę, którą podał ciemnowłosemu. Ten ostrożnie ją chwycił, zwinął i raz jeszcze przyłożył do nosa Archera.
— Dasz radę, Archer. — powiedział spokojnie — Szukaj swojej pani. — dodał, a pies niczym rakieta, wybiegł z posiadłości jasnowłosej.
Crowley ruszył biegiem za wilczurem, który wbiegł w las, utrzymując trop Any, która w tej chwili może być wszędzie. W międzyczasie mężczyzna nasłuchiwał otoczenia, gdyż jeśli doszło do przemiany, będzie w stanie usłyszeć jej warczenie lub też poruszenie się lotem czy pieszo.
Gdy Archer zatrzymał się na środku polany, otoczonej gęstym lasem, Michael rozejrzał się dookoła i cicho westchnął, gdy poczuł na sobie smutne spojrzenie psa. W tym miejscu trop się urwał, a w powietrzu nie było czuć jakiegokolwiek zapachu - smoczego lub ludzkiego.
— Ana do cholery.. — mruknął pod nosem z lekką irytacją — Opanuj się.. — pomyślał, zaciskając w dłoni jej koszulkę.
Nie trzeba było długo czekać na przybycie przyjaciółki, która z hukiem wylądowała nieopodal ciemnowłosego, uważnie mu się przyglądając. Jej spojrzenie nie było normalne, a syknięcie wydobywające się z jej gardła nie było oznaką radości czy smutku, a raczej gniewu. Po raz kolejny utraciła kontrolę, co Crowley szybko zauważył i wnet rozkazał psu uciec w las. Gdy gad był dosyć blisko, mężczyzna wyłonił z ziemi ciemne pnącza, które owinęły agresywne zwierze, jednakże zrobił to za delikatnie, gdyż te zdążyło wyrwać się z uścisku. W tym też momencie zrozumiał, że nie są to już kontrolowane ćwiczenia, a walka z dzikim stworzeniem, które jest w stanie zabić wszystkich dookoła.
— Wybacz, Ana. — mruknął ciemnowłosy i choć nie chciał tego robić, uczynił to.
Kolejne pnącza mocno owinęły się na ciele gada, blokując tym jakikolwiek ruch, a samo oddychanie sprawiało problemy, po czym podszedł ostrożnie do stworzenia i oparł dłonie przy jego nozdrzach, przekazując tym swój spokój. Choć mężczyzna wiedział co robi, czuł dziwny niepokój, a gdy otworzył swoje oczy, okazał się w całkiem innym miejscu, niż był przed chwilą — w starym magazynie. Rozmyte krawędzie budynków oraz stłumione głosy uświadomiły Michaela, że jest on we śnie, tylko czyim? Odpowiedź na to pytanie pojawiła się w momencie, gdy brunet wymazał całe otoczenie, pozostając w czarnej nicości. Rozejrzał się dookoła, po czym zauważył płaczącą Ane, która siedziała za "skrzynią", chcąc ukryć się przed mafią.
— Ana.. — zawołał spokojnie i podszedł do kobiety.
— M... Mike? — podniosła szybko wzrok na przyjaciela. — Co.. co się stało? — rozejrzała się po nicości.
— Już dobrze, Ana. — pomógł jej wstać, od razu tuląc ją do siebie — Jestem w Twoim śnie, który wymazałem. Jesteś bezpieczna. — dodał i spojrzał na jej twarz.
— Ale po co tutaj jesteś? — spytała ocierając swoje łzy.
— Prawdopodobnie lunatykujesz. — odpowiedział patrząc w jej oczy — Musisz się obudzić i przejąć kontrolę nad smokiem.. — mówił, trzymając jej głowę w swoich dłoniach.
Nagle ich połączenie zostało zerwane, Ana została sama w nicości, a Michael wrócił do rzeczywistości, będąc odrzuconym smoczą łapą kilka metrów dalej. Dość szybko się ocknął, ale równie szybko poczuł ogromny ból swojego ciała, które przed chwilą zostało lekko poturbowane. Wnet jego wkurzone spojrzenie spotkało się ze smoczym okiem, które nadal było przepełnione gniewem. I choć mężczyzna korzysta z pomocy demona w ostateczności, tak teraz nie miał innego wyjścia i oddał się rogatemu. Tylko jej nie zabij, Corson. Myślał Michael, cały czas widząc w smoku swoją przyjaciółkę.
Tak też rozpoczęła się walka na czas, czyli mało ciosów, a dużo uników. Jednakże po kilku minutach stało się coś, czego sam demon się nie spodziewał. Gad wykonał nagły obrót i ogonem uderzył rogatego, lecz był to na tyle mocny cios, że ten wbił się między drzewa. Wkurzony Corson wyszedł z lasu, a swoje martwe spojrzenie zatrzymał na gadzie, który biegł w jego kierunku. Gdy ten nagle się zatrzymał, z jego paszczy wydobył się strumień ognia, który demon w ostatniej chwili uniknął, chowając się pod cienistą tarczą. Gorąc, który dotknął Corsona, rozwścieczył go jeszcze bardziej i choć smok miał dużą siłę ognia, rogaty nie miał zamiaru ustąpić i szedł w kierunku skrzydlatego, zwiększając swoją osłonę. Smok, który był za bardzo zajęty ogniem, nie zauważył, jak blisko niego znajduję się rogaty, lecz w tym momencie było już za późno na jakąkolwiek reakcję obronną. Naładowana tarcza eksplodowała, odrzucając nie tylko samego demona, ale także gada, który swoim ciałem wykarczował kilka drzew.
— Coś Ty Corson odjebał.. — mruknął mężczyzna, który wrócił do ludzkiej postaci.
Odetchnął kilkukrotnie i skierował się do wykarczowanego miejsca, gdzie na końcu leżało wielkie ciało smoczycy. Podszedł do stworzenia i gdy upewnił się, że żyje i nie posiada żadnych poważnych ran, usiadł na ziemie i oparł się o drzewo, czekając tak na pobudkę przyjaciółki. W międzyczasie przybył Archer, który położył się obok ciemnowłosego.

Ana?
Nie ładnie tak drzewa niszczyć.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics