8.05.2020

Od Hanne CD Anzaia

Parasol. Najwspanialszy wynalazek ludzkości. Muszę załatwić sobie parasol... - gdyby ktoś zastanawiał się o czym myśli kobieta, której właśnie powierzono misję ratowania ludzkości przed wampirami i w dodatku współpracę z kolejnym wampirem, to właśnie macie odpowiedź. Że też ja nigdy nie wpadłam na parasol... Niestety tylko przez krótki odstęp pomiędzy budynkiem komisariatu, a barem, miałam okazję nacieszyć się swobodą, jaką dawała mi ta mała, wspaniała rzecz. I znów musiałam skupić się na tym czarnowłosym, przemoczonym demonie. Swoją drogą, miałam wrażenie, jakby nigdzie mu się nie śpieszyło. Rozmowa z barmanem, popijanie drinków - zupełnie jakbyśmy zaraz mieli urządzić sobie randkę w ciągu dnia, a nie omawiać tę straszliwie ważną misję, o której wspominał Hal. Spoglądając to raz na swojego towarzysza, to raz na szklankę Whishey, którą raczył mi postawić, ze skupieniem i uwagą zadawałam pytania. Lekko nie będzie.... - myślałam z satysfakcją. Dawno już nie podchodziłam do takiego wyzwania, w którym w gruncie rzeczy nie wiedziałam, z kim mam do czynienia.
No i lekko nie było - ale jak zwykle sobie poradziłam. No i Anzai też sobie poradził, chociaż leki (które dziwnym zrządzeniem losu w wielkich ilościach znalazły się wczoraj w mojej skrzynce pocztowej - dzięki Hal!) poszły w ruch. Nie mogę ukryć, że kiedy już te dziwne i istoty zakułam w kajdanki i furgonetka je zabrała, z rozbawieniem obserwowałam znieruchomiałego mężczyznę. Z takim wewnętrznym rozbawieniem, bo na twarzy gościł mi spokój. Miał bardzo ładne skrzydła. W sumie to nawet przez chwilę poczułam względem jego współczucie. To musi być okropne uczucie, nie być w stanie kontrolować samego siebie. 
- Jesteś naprawdę dobra, poradziłaś sobie z tym wampem sama, ogarnęłaś mnie i do tego zakułaś wszystkich, dostarczając ich żywych. - taką pochwałę usłyszałam, kiedy w końcu był w stanie się ruszać. 
- Lata praktyki. I ty się spisałeś. W walce jesteś prawdziwą bestią. - odezwałam po kilku sekundach, a w ramach odpowiedzi na jego twarzy zaobserwowałam pewny siebie uśmieszek.
-Mówiłem, jestem najlepszy. 
-Szkoda tylko, że Hal nie posłał mi wczoraj niczego, co mogłoby mi pomóc w opatrzeniu twoich ran. -mruknęłam pod nosem, obserwując jego zakrwawione ramię. 
-Nie musisz się tym przejmować, za moment przyjedzie kolejna furgonetka, zabiorą nas stąd i wszystkim się zajmą. - oznajmił, jakby to było coś najbardziej oczywistego na świecie. Wow, o mnie tak nigdy nie dbali. 
-Czyli tak po prostu siedzimy tutaj i na nich czekamy?- zapytałam ze zdziwieniem. Nie wiedzieć czemu, inaczej sobie to wszystko wyobrażałam. Nie tak zgrabnie, płynnie i bez możliwości wyboru, co będzie dalej. Tutaj wszystko było z góry ustalone. Od nie zabijania tych dziwnych istot, do samochodów, które nas odbierają. Coś zaczynało mi się tutaj nie podobać. Obserwując rannego, który skinieniem głowy potwierdził, że właśnie tylko będziemy siedzieć i czekać, oparłam się o mur opuszczonego budynku, obok którego właśnie zakończyliśmy walkę. -Hej, tak właściwie to nie wydaje ci się to dziwne, że nasz przełożony potrzebuje ich żywych? - odezwałam się po chwili.
-Dlaczego ty jesteś taka niedoinformowana w każdej kwestii? Skąd się urwałaś? - westchnął głośno, wlepiając we mnie swoje ciemne oczy. Ze zdziwieniem zaobserwowałam, że jego źrenice w jednej sekundzie zrobiły się szersze, a ciało całe się spięło. Tak jakby poczuło coś, co jeszcze nie dotarło do mózgu.
-Refleks! - krzyknęłam, po czym z paska przyczepionego do spodni wyjęłam pistolet i rzuciłam w jego kierunku. Chyba sam zorientował się co jest na rzeczy, bo złapał natychmiastowo. Jednocześnie chwyciłam za swój sztylet, przygotowując się na atak. Okazało się, że było ich jeszcze dwóch. Siłą jednak przewyższali tych troje, z którymi dane było zmierzyć się nam wcześniej. Obydwoje rzucili się na rannego Anzai'a, rozpoznając w nim swojego największego wroga. Wściekłość panowała w ich oczach, żądza zemsty po utracie kompanów bez reszty zapanowała ciałem. Tylko jednego udało się nam utrzymać przy życiu.
-Jeszcze wszyscy zostaniemy pomszczeni, bracie! - krzyczała zajadle przerażająco blada kobieta, kiedy pakowałam ją w kajdanki. Ze łzami w oczach wpatrywała się w martwe ciało swojego kompana. Nie zwracałam wcale uwagi na jej krzyki i jęki. Serce biło mi jak szalone.
-Nie było innej opcji, kurwa, nie było. - mruknęłam pod nosem, po czym również spojrzałam na martwego wampira, a później z powrotem na Anzai'a. Widać było, że walczy ze samym sobą. Jego oczy powoli zaczęły wypełniać się krwią.
-Już po wszystkim. Anzai! - powiedziałam, mocno trzymając rudowłosą kobietę za ramię, żeby przypadkiem nie wpadła na pomysł ucieczki. Na nic były moje słowa. Okolica cała przesiąknięta była zapachem krwi. I ja poczułam, jak z mojej skroni toczy się cienka, ciemnoczerwona stróżka cieczy. Pierwszy raz miałam z nim do czynienia podczas misji, a on coraz bardziej zbliżał się do mnie i żadne moje krzyki nie pomagały. Nie mogłam przecież z nim walczyć, nie mogłam pozwolić naszej zdobyczy uciec. No to co miałam zrobić? Zapodałam mu kolejną dawkę uspokajacza.
Znieruchomiał, a jego gałki oczne z powrotem zaczęły nabierać ''ludzkich'' kolorów. Usłyszałam tylko jeszcze ciche, krótkie przekleństwo z jego ust, zanim upadł na ziemię.


Anzai? =)

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics