- Pamiętam, jak byłeś takim małym
bobasem, który ledwie raczkował - odezwał się Matt, strzepując
nadmiar spalonego papierosa do popielniczki. Killian skrzywił się,
nie znosił nikotynizmu brata. - Miałem wtedy koło czterech lat,
taki kurdupel - wykonał gest ręką, mający zobrazować jego
tamtejszy wzrost. - Zawsze udało mi się podjebać od ciebie jakieś
gówno, samochodziki czy coś - zaciągnął się, a Lian mruknął
coś pod nosem. No tak, już od małego Matt był dla niego okropny,
nawet jeśli on sam o tym nie pamiętał.
Siedzieli na balkonie, podczas gdy
matka znów terroryzowała ojca. Zdarzało się to średnio raz na
tydzień, w domu panował wtedy stan wojny, podczas której zazwyczaj
strategia każdego z domowników ograniczała się do schowania się
w swoim pokoju i przeczekania całego konfliktu. Najbardziej obrywał
ojciec, a Lian nienawidził tego, że nie może mu pomóc oraz tego,
że ten debil Matthew nic sobie z tego nie robił tylko żerował na
ojcu i matce, która w dodatku go zachwalała.
- Byłem super dzieckiem, ale musiałeś
pojawić się ty. Kiedy usłyszałem, że mam mieć braciszka,
wybiłem wszystkie okna na parterze kamlotami - pochwalił się,
robiąc nieudolne kółka z dymu. - Nie lubiłem cię - dodał, jakby
jego wcześniejszy przekaz był niedostateczny. - I potem znowu.
Pojawiła się ta gówniara, a to zepchnęło mnie totalnie na
margines. Nigdy nie sądziłem, że w ich wieku wtedy można było
chcieć kolejnego małego kurwika z motorkiem w dupie - kaszlnął i
zakrztusił się dymem. Chrząknął, a w chrząknięciu tym było
można dosłyszeć groźbę przed jakimkolwiek komentarzem.
Lian siedział posłusznie cicho. Bał
się, pierwszy raz był tyle czasu sam na sam z bratem. Mógłby
uciec, a jakże, jednak był w swoim pokoju. Matt prawie padł ofiarą
złości matki, więc szybko ukrył się w pierwszym lepszym
pomieszczeniu. Padło na oazę spokoju Killiana, która wkrótce
zmieniła się w centrum palaczy. Wyjście z pokoju oznaczało pewne
samobójstwo, toteż żaden z nich nie miał zamiaru opuścić
bezpiecznego checkpointa, a Lian był zmuszony słuchać monologu
brata, któremu najwyraźniej zebrało się na wspominki.
- Kiedy matka wpadła na pomysł, żeby
zrobić z ciebie gwiazdora? Jak miałeś pięć lat? - zwrócił się
do młodszego, który skinął głową. - Ha! Ja miałem wtedy siedem
lat! Siedem! - podkreślił, a Lian totalnie nie wiedział, o co mu
teraz chodziło. - Balet, chciała z ciebie zrobić zasraną
baletnicę! Na pryszcze mojego świętej pamięci kumpla Travisa,
baletnicę! Ja, porządne dziecko, chłop z krwi i kości,
zadowalałem rodziców, a z ciebie chciała zrobić jakiegoś
babochłopa w rajtuzach! - zdenerwował się, wywalił ćmika za
poręcz i wziął drżącymi rękoma kolejnego. - Jesteś do dupy -
skwitował, siłując się z zapalniczką.
Lian odwrócił wzrok. Jak zwykle.
- Potem się zaczęło. Byłeś
najwspanialszym kurwiem w rodzinie, normalnie złote dziecko! Tfu,
żadne złote, prędzej zardzewiałe i sczerniałe - splunął gdzieś
przed siebie. - Ta kurewka Clara była nawet znośna, ona była jak
matka ale wolała ojca. Tyle dobrze, on się nie liczył, jebana
pipa. A potem się jej postawiłeś. Postawiłeś się matce! Jak
mogłeś nie doceniać tego, że już i tak cię wyróżniła, ale
nieee! Ty musiałeś być wybredny! Wiesz jak ja się czułem?!
Killian uniósł głowę, patrząc na
niego z wyrzutem.
- Nie wiem - mruknął cicho,
pozwalając by kosmyki jego przydługich włosów ponownie opadły mu
na czoło. - Źle? - zapytał naiwnie.
- Ha! - tu Matt wybuchnął śmiechem.
- Bardzo, kurwa, śmieszne! Czułem się w chuj źle! - wnerwił się.
- Nie wiesz nawet, ile bym wtedy dał za bycie w centrum uwagi tej
tępej suki. Najlepiej by było, gdybyś się w ogóle nie urodził.
- Ach tak? Dlaczego według ciebie nie
mam prawa do życia? - teraz to Killian się zdenerwował. Nie lubił,
gdy ktoś traktował życie innych czy swoje tak lekceważąco.
- Bo jesteś do dupy - mruknął Matt,
na co Lian pufnął.
- To nie argument! - zaprotestował
młodszy, na co starszy odchylił się gwałtownie od poręczy.
- Nie pouczaj mnie! Idź się zajmij
swoimi wygibasami, teraz to ja jestem najlepszy w rodzinie - prychnął
Matthew, zaciągając się dymem z lubością.
W oczach Killiana pojawiły się łzy
złości.
- To nie są żadne wygibasy, to
poważny taniec! - krzyknął rozdarty.
- Sratatata, tu mi czołg jedzie -
odchylił powiekę palcem. - Zwłaszcza, że zawsze byłeś dziwny.
Widziałem cię z tym twoim kumplem. Pewnie się liżecie na boku,
co? - zarechotał złośliwie.
- T-to już nie jest mój przyjaciel -
Lian pociągnął nosem. - Od trzech lat - dodał.
- Zajebiście smutny gejowski dramat
miałem pod nosem, a go nie widziałem! - starszy zaczął się
obsesyjnie śmiać, a Killian zacisnął pięści.
- To nie był żaden dramat! I żaden
g-gejowski! - zająknął się. W życiu nie powie nikomu o swojej
orientacji.
- Jasne, a ja jestem primabaleriną jak
ty, terefere! - drażnił się z nim Matt. - Każdy mądry jak ja
widział jak się do niego śliniłeś, pedałku. Nie rozumiem jak
można lubić te owłosione jaja i wacka w swojej dupie - wzdrygnął
się, a Lian zrezygnowany opadł z powrotem na swoje miejsce.
Nagle drzwi się otworzyły.
- Ja pierdolę, czego ona tu chce? -
Matt wywrócił oczami, a Lian uśmiechnął się serdecznie.
- Co jest, mała? - zapytał,
wyciągając ręce, w które wpadła ich młodsza siostra, Clarisse.
- Czemu płaczesz? Mamusia już jest
spokojna - poinformowała ich, patrząc wielkimi, niebieskimi oczyma
na Killiana.
- Nic mi nie jest, chodź - wstał i
wziął ją za rączkę. Zabierze ją na spacer, z dala od tego
patusa.
Z dala od tego domu. Pochodzą po parku,
pobawią się w fontannie i będą udawać, że są normalnym
rodzeństwem z normalnej rodziny.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz