25.06.2019

Od Isaiaha do Anthony'ego

Mieszkając w tym mieście dopiero od dwóch miesięcy, Isaiah nadal nie był zbytnio zorientowany w rozmieszczeniu ulic czy instytucji, nie licząc bezpiecznego otoczenia bloku, w jakim przebywał. Dlatego nim wyszedł gdziekolwiek poza bezpieczne wnętrze mieszkania, zmuszony był udać się po poradę internetowego, robotycznego guru, który wskazywał mu trasę to do sklepu, to do restauracji, to na uczelnię, jeśli gdzieś po drodze akurat postanowiono rozpocząć roboty. Ten dzień pod tym względem nie różnił się od innych. Wszystko zaczęło się w chwili, gdy Isaiah pochylił się na stołku, aby sięgnąć do stojącego na skrzyni pudła, gdzie trzymał swoje akrylowe farby, jakich aktualnie używał do malowania obrazu na małym płótnie. Akurat skończył się mu burgund na ubrudzonej palecie, więc sięgnął po tubkę. Po wyczuciu jej palcami, zorientował się, że jest tylko ściśniętą skorupą samej siebie. Aż ściągnął brązowe brwi, zastanawiając się, kiedy to ostatnio uzupełniał swoje zapasy. No tak. Przed przyjazdem do Seattle. Izz odłożył z westchnięciem pędzel oraz podkładkę na stół, po czym obrócił się na krześle w kierunku pudełka. Jak się przekonał, z każdą chwilą zagłębiania się w kolorowe odmęty, coraz więcej pustych lub prawie pustych opakowań znajdował. Chcąc nie chcąc, położył je na blacie stołu, po czym spisał nazwy kolorów na kartce. Gdy spojrzał ostatecznie na niezbyt długą (ale nadal) listę, spomiędzy jego ust wydobyło się westchnięcie. W ten zimowy dzień nie miał zbytnio ochoty na opuszczanie ciepłego domu, lecz musiał skończyć obraz, nad jakim pracował, do końca tego weekendu. Mimo wszystko nadal był studentem, a w dodatku jego osobowość nie pozwalała mu żyć tylko i wyłącznie z pieniędzy rodziców, więc jakiś czas temu zamieścił ogłoszenie w internecie, że chętnie namaluje czy narysuje portrety bądź inne rzeczy za opłatą. Teraz, kiedy w końcu ktoś się zgłosił z prośbą uwiecznienia swego kota oraz psa na płótnie, nie mógł zawieść czy się spóźnić. Dlatego powoli posnuł się do wieszaka, po drodze biorąc Bon-Bon na ręce. Królik wrócił ponownie do klatki, co spotkało się z niezadowolonym piskiem zwierzaka. Jaffe sięgnął więc pospiesznie po kawałek marchewki, jaki wsunął przez metalowe pręty, w międzyczasie starając się założyć buty bez przewrócenia się na podłogę.
— Wrócę za chwilę — obiecał zwierzęciu, uśmiechając się, jakby ten był prawdziwym, potrzebującym pocieszenia człowiekiem. Chyba rzeczywiście powinien wychodzić częściej do ludzi.
Okryty puchową kurtką, owinięty szalikiem i ze zmiętoloną kartką w dłoni, w końcu był gotowy wyjść na zewnątrz. Zimno od razu go uderzyło, niosąc na wietrze białe płatki śniegu. Isaiah wyciągnął na krótką chwilę z kieszeni telefon, wpisując w wyszukiwarkę frazę o najbliższych sklepach artystycznych. Kiedy w końcu trasa została wytyczona, z nosem w ekranie zaczął kierować się według niej, obawiając się, że jakiekolwiek przejście między budynkami sprawi, że zgubi się raz na zawsze, a jego zamarznięte ciało zostanie odkryte dopiero na wiosnę. 
Ku jego szczęściu, mapy poprowadziły go przez park, w którym czuł się bezpieczniej niż na ulicy, bowiem tam była znacznie mniejsza szansa na to, że ktoś go potrąci. To znaczy, jakaś oczywiście istniała, a jak ktoś jest wybitnie utalentowany, to i w domu skończyłby pod kołami..
Jaffe potrząsnął ośnieżoną głową i pozwolił sobie na podniesienie wzroku znad telefonu. Rozejrzał się wokół, wodząc wzrokiem za jakimiś samotnymi dziećmi, bawiącymi się w białych zaspach, a także ich rodzicach, wyraźnie chcących wrócić do domu jak najszybciej. W kierunku tych ostatnich Isaiah posłał spojrzenie pełne współczucia i empatii. Wtedy jednak jego uwagę przykuło coś innego. Pędzący po drodze kształt, który okazał się brązowo - białym psem, sprawił, że student zatrzymał się w obawie, że zwierzę go zaatakuje. Jak się okazało, czworonóg przystanął na chwilę, aby obwąchać nogę chłopaka i już szykował się do odbiegnięcia, gdy młodzian dostrzegł ciągnącą się po ziemi smycz. Pupil więc musiał się komuś zerwać, co znaczyło, że właściciel zwierzaka powinien lada chwila przyjść. Dlatego złapał za husky'ego za obrożę i kucnął obok niego, szukając kogoś, kto by wyglądał na dostatecznie zaniepokojonego, aby uznać go za właściciela puchatego psa.
— Spokojnie, mały. Zaraz cię zaprowadzę do pana.. Lub pani. — Izz podrapał zwierzaka za uchem, uśmiechając się szeroko — Chyba nie pójdziesz dzisiaj na samotną wycieczkę, co?

Anthony?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics