26.08.2019

Od Phoebe CD Valerego

Dziewczyna nie była pewna jak znalazła się w obecnym położeniu. Jeszcze kilka dni temu taka sytuacja wydawałaby się jej absurdalna, a jednak stała z plecami opartymi o ceglaną ścianę. W ciemnej alejce było zdecydowanie zbyt mało osób, a chłopak znalazł się niebezpiecznie blisko, uniemożliwiając blondynce potencjalną ucieczkę. Od biegu ledwo mogła złapać oddech, ale poczuła że sięgniecie po lekarstwo na astmę byłoby słabością. Serce waliło jej jak oszalałe. Phoebe przełknęła głośno ślinę, mając nadzieję, że pomoże jej to udrożnić drogi oddechowe.
— Jesteś jakimś psychopatą, którego cieszy strach innych?! — rzuciła w jego stronę, niestety nieco bardziej piskliwym głosem niż zwykle.
Uśmiechnął się drwiąco, po czym podszedł jeszcze bliżej. Kładąc także drugą rękę na murze, całkowicie odgrodził czarownicę. Valery znalazł się tak blisko niej, że gdyby chciała mogłaby policzyć jego rzęsy.
— Nie odpowiedziałaś na moje pytanie — zauważył, wciąż śmiertelnie poważnie.
Phoebe spojrzała mu prosto w oczy, po czym od razu spuściła wzrok.
— Odsuń się, proszę — wymamrotała pod nosem.
Unosząc brwi, chłopak nieco zwiększył dystans między nimi. Wciąż jednak znajdował się zbyt blisko, a tętno Phoebe wciąż było nienaturalnie podwyższone. Położyła obie dłonie na jego muskularnej piersi i z całej siły spróbowała go odepchnąć, jednak bez skutku.
— Bardziej — wyszeptała błagalnym tonem.
Tym razem zignorował jej słowa, najwyraźniej wciąż wyczekując odpowiedzi na pytanie. Blondynka zamknęła oczy, skupiając się na swoim wewnętrznym źródle energii. Z cichym okrzykiem wyzwoliła sporą część w postaci płomiennej tarczy. Ugodziła Valerego w klatkę piersiową, a siła uderzenia odrzuciła go na przeciwległą ścianę. Phoebe zerwała się do biegu, ale zanim zdążyła wybiec z alejki usłyszała syreny policyjne. Natychmiast zawróciła i opadła na kolana koło nieprzytomnego chłopaka.
— Przepraszam, miałeś rację, przestraszyłam się — powiedziała mu, jednocześnie trącając go w ramię. — Obudź się, policja tu jedzie...
Bezradnie zaczęła wyciągać rzeczy z torebki, ale szybko zauważyła, że cała zawartość jest chwilowo bezużyteczna. Dziewczyna wyglądała nienaturalnie blado, a rozmazany nieco pod oczami tusz do rzęs jedynie to podkreślał. Czas mijał nieubłaganie, a każda mijająca chwila była katorgą dla zszarganych nerwów Phoebe. W końcu, po czasie, który wydawał się wiecznością, Valery poruszył się nieznacznie, a potem otworzył oczy.
— Przepraszam — powtórzyła kolejny raz czarownica. — Ja nie chciałam Ci zrobić krzywdy — dodała, czując potrzebę usprawiedliwienia się.
Podała chłopakowi butelkę wody, którą wcześniej znalazła w torebce. Przyjął ją w milczeniu i wypił kilka łyków. Dziewczyna z niepokojem obserwowała jego poczynania. Nie mogła być pewna, że jej nie zaatakuje. Mężczyzna najwyraźniej miał skłonności do agresji, więc gdyby postanowił użyć przemocy byłoby po niej. Nie mogła też wykluczyć, że Valery należy do jakiejś potężnej rasy i w odwecie za nieprzemyślany atak rzuci na nią klątwę. Wszystkie rozważania zostały przerwane przez tupot stóp, które rozległy się niepokojąco blisko. Chociaż chłopak jeszcze chwilę temu leżał nieprzytomnie na ziemi, teraz jednym zwinnym ruchem wstał. W zasadzie wyglądał zupełnie dobrze, jakby cała sytuacja nie wywarła na niego żadnego wpływu. Phoebe mogła mu tylko pozazdrościć błyskawicznej regeneracji.
— I co teraz? — spytała cichym głosem.

Valery?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics