16.08.2019

Od Any - Event

Po raz kolejny stanęłam przed budynkiem Akademii. Tym razem jednak z Archerem u boku i z o wiele niebezpieczniejszą, choć potencjalnie bardziej intrygującą perspektywą spędzenia najbliższych godzin, niż gdy się tu uczyłam.
Westchnęłam, patrząc jak kolejni ludzie i nadnaturalni, mijając mnie, znikają w budynku. Wilczak stał grzecznie u mojego boku, patrząc na mnie wzrokiem mówiącym "Dlaczego stoimy?". Nie odpowiedziałam mu. Bo nie znałam odpowiedzi na jego pytanie.
Już od jakiegoś czasu w mieście mają miejsce dziwne anomalnie pogodowe. Pierwszego dnia, gdy zobaczyłam na niebie zielone chmury, postanowiłam sprawdzić, co to takiego. Wychodziłam właśnie z domu, by nieco dalej od niego przybrać gadzią formę i wzbić się w powietrze, by to zbadać. Jednak ledwo otworzyłam drzwi, moim oczom ukazał się mężczyzna w bluzie ze znakiem niedźwiedzia. Miał do przekazania tylko jeden rozkaz od naczelnika Sopportare - "Nie ingeruj". Zirytowana zatrzasnęłam wysłannikowi drzwi przed nosem.
Kilka dni później przyszedł znowu, akurat gdy, siedząc na huśtawce przed domem, wpatrywałam się w niebo z rosnącym niepokojem. Właśnie skończyłam rozmawiać z bratem, teraz komórką nerwowo stukałam w kolano. Od pojawienia się anomalii nie mogłam spać. Ciągle do moich uszu dochodziły dziwne dźwięki, zapachy... Zbyt mnie rozpraszały, intrygowały... wzywały. Instynkt podpowiadał mi, że nie niosą ze sobą nic dobrego, że są zagrożeniem, które trzeba zniszczyć. A wyraźny zakaz robienia w tej sprawie czegokolwiek doprowadzał mnie do szału.
Ponowne pojawienie się agenta i rozkaz, jaki miał przekazać, rozładowały nieco buzujące we mnie napięcie. Miałam udać się do Akademii, by wraz z grupą innych agentów i ochotników z Seattle odebrać dalsze instrukcje, co do obmyślonej przez Sopportare akcji, która miała zakończyć te dziwne anomalie.
Co sprowadza nas do chwili obecnej...
Stałam przed weściem do Akademii do momentu, aż przestali pojawiać się kolejni członkowie eskapady. Dopero wtedy mruknęłam do Archera "chodź" i weszliśmy za wszystkimi do środka. Gdzieś w międzyczasie mignął mi Liam, ale uznałam, że nie będę go wołać. Nie miałam nastroju do konfrontacji z nim.
Większość miejsc w auli była zajęta. Ale było też sporo pustych krzeseł. Usiadłam w ostatnim, skrytym w cieniu rzędzie, wilczak posłusznie położył się przy moim krześle. Po chwili jakiś mężczyzna siedzący przede mną odwrócił się i wbił skonsternowany wzrok w psa. Ten warknął cicho, więc dla bezpieczeństwa złapałam za specjalny uchwyt w jego szelkach, a mężczyźnie posłałam ciepły uśmiech, by go uspokoić i, być może, zniechęcić do głośnego skomentowania obecności psa na sali. Nie byłam już uczennicą tej szkoły, nie obowiązywały mnie tutejsze przepisy. A przynajmniej lubiłam tak uważać. Mężczyzna odwrócił się z powrotem twarzą do sceny.
W pomieszczeniu unosił się drażniący nos zapach strachu i nerwowego oczekiwania. Gdy na scenę wyszedł dyrektor szkoły, wszyscy umilkli. W napięciu wysłuchali, co miał do powiedzenia. Przez całe przemówienie wybijałam palcami rytm na kolanie, rozglądając się po sali. Obecność nadnaturalnych i agentów Sopportare mnie nie dziwiła. Ale mogłabym przysiąc, że w towarzystwie znajduje się także kilkoro ludzi. Niezmiennie zastanawiało mnie, jaki idiota zgodził się na ich uczestnictwo w akcji... Ale tym razem postanowiłam nie komentować poczynań Sopportare. Może się przydadzą, wbrew powszechnej wśród nadnaturalnych opinii o ich kruchości.
Po zakończeniu przemówienia, dyrektor bez słowa zszedł ze sceny i zniknął za kulisami. Wyglądał, jakby potrzebował szklanki, może dwóch, czegoś mocniejszego. A w sumie i całej butelki.
W sali zawrzało. Część osób niemal natychmiast opuściło salę, inni zostali, by naradzić się w grupach, do których zostali przydzieleni. Rozejrzałam się szybko z czytej kurtuazji, starając się ustalić, czy moja grupa nie robi właśnie zebrania. Nieuprzejme byłoby zwyczajne zwianie z niego, tym bardziej, że mogli ustalać taktykę czy coś...
Nie dostrzegłam jednak nikogo, kto wyglądałby, jakby brakowało mu jakiegoś członka grupy. Nie przydzielono mnie do grupy z Liamem, co tylko trochę mnie zdziwiło, nie miałam więc żadnego konkretnego punktu orientacyjnego, gdzie się udać. Wstałam więc, przypięłam smycz do szelek Archera, żeby mieć nad nim kontrolę w tłumie, jaki mógł się zebrać na placu przed Akademią, po czym wyszłam na zewnątrz.
Niemal od razu dostrzegłam wysokiego Azjatę, trzymającego wysoko w górze zeszyt z nakreśloną na nim czwórką. Parsknęłam cicho, rozbawiona, po czym ruszyłam w tamtą stronę. W okół mężczyzny zebrali się już chyba wszyscy z mojej grupy.
Oczywiście nikogo nie znałam. Aczkolwiek oni siebie chyba też nie, nie robiło mi to więc znaczenia. Kątem oka zobaczyłam Michaela, któremu pomachałam. Odpowiedział tym samym, ale żadne z nas nie podeszło do siebie. Nasze grupy rozpoczęły już dyskusje.
Swego rodzaju "dowodzenie" w mojej przejął widać blondwłosy mężczyzna, który witał wszystkich wyjątkowo entuzjastycznie. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu na widok tryskającej z niego energii. Gdy jego towarzysz zademonstrował, jak będzie zapewniał nam wsparcie mentalne podczas akcji, nie mogłam się powstrzymać i wybuchnęłam śmiechem. Co zwróciło na mnie uwagę reszty. Uniosłam lewą rękę, tę, w której nie trzymałam smyczy, i pomachałam im samymi palcami.
- Ana Balanchine. Drakonid. Wiecie, taki spory, latający jaszczur. I w przeciwieństwie do przed chwilą przedstawianego, moim żywiołem jest ogień - posłałam mężczyźnie ciepły uśmiech. - Mogę się nim posługiwać wedle uznania, ogranicza mnie tylko wyobraźnia. I utrata kontroli - uznałam, że będę z nimi szczera. Nigdy nie wiadomo, czy nie przesadzę w czasie starcia i nie rozpętam burzy ognia, jak zdarzało się wcześniej. - Wtedy lepiej się do mnie nie zbliżać, a najlepiej zwiewać gdzie pieprz rośnie, bo ogień przejmuje nade mną kontrolę. Ale nie martwcie się, postaram się do tego nie dopuścić.
Chyba nieco ich tym spłoszyłam, sądząc po minach, którymi mnie obdarzyli po tych słowach, ale postanowiłam udać, że tego nie widziałam. Posłałam im promienny uśmiech i spojrzałam znacząco na kolejną osobę, stojącą koło mnie, czekając, aż się przedstawi...

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics