4.04.2020

Od Any CD Michaela

Musiałam jakoś zająć myśli. Zrobić coś, cokolwiek, byleby zapomnieć o nieudanym spotkaniu z przyjacielem... czy tylko przyjacielem? Do tej pory się nad tym nie zastanawiałam, nie tak naprawdę. Lubiłam Mike'a, nawet bardzo. Ale jakoś miałam pewne opory przed nazwaniem moich uczuć względem niego... inaczej. Dlaczego? Sama nie wiedziałam. Po prostu...
Urwałam swoje myśli w połowie, nie chcąc zajmować się tym wszystkim dłużej, niż było to naprawdę konieczne. Bez sensu było się tym zadręczać, przecież Mike dobitnie dał do zrozumienia, że mnie nie potrzebuje, że tylko mu przeszkadzam...
Wracając moim jeepem przez całe Seattle do domu na obrzeżach miasta, z przeciwnej strony niż znajdował się stary dom, gdzie ukrył się Mike, dostałam jakiegoś cholernego przyćmienia zmysłów. Przejeżdżałam akurat koło salonu tatuażu, mieszczącego się niedaleko mojej kawiarni. Znałam część ludzi stamtąd, niemal codziennie wpadali do mnie w przerwie na lunch. Wiedziałam, że robią dobrą robotę, widziałam niektóre z ich prac i były naprawdę niesamowite. Chyba też dlatego mój zdrowy rozsądek nie zaprotestował, gdy parkowałam przed studiem. To znaczy... On zwykle lubił robić sobie wolne, ale od zniknięcia Mike'a jakby całkowicie zrezygnował ze świadczenia usług na moją rzecz. No ale cóż.
Wysiadłam z samochodu. Odetchnąwszy głęboko, ruszyłam do salonu... Co było dalej? W sumie pamiętam jak przez mgłę. Jakby mnie tam wcale nie było. Najwięcej nieprzemyślanych decyzji podejmuje się pod wpływem emocji i tak było w moim przypadku.
Aczkolwiek z perspektywy czasu nie narzekam. Wtedy, jak wyszłam z budynku i z powrotem zasiadłam za kierownicą samochodu, całkiem możliwe, że przeżyłam chwilowe załamanie, które skupiło się na tym, co przed chwilą półświadomie zrobiłam, ale miało o wiele głębsze korzenie.
Dziewczyna, która mnie przyjęła, była nieco zdziwiona, że postanowiłam zrobić sobie tatuaż od tak, bez szczególnego przemyślenia sprawy. Początkowo próbowała mnie nawet namówić, żebym wróciła do domu, pomyślała nad tym jeszcze raz i wróciła następnego dnia. Ale ostatecznie Zgodziła się wykonać tatuaż.
Skąd pomysł na to, jak miał wyglądać? W tamtym momencie chciałam zrobić coś dla siebie, nie dla innych. Coś, co będzie mi przypominało, kim jestem. Że jestem silna niezależnie od sytuacji, nie dam sobą pomiatać, bo płynie we mnie smocza krew. A to nie byle co i inni muszą to uszanować.
Poza tym wzór zaproponowany przez dziewczynę, której imienia teraz za nic nie mogę sobie przypomnieć, po prostu mi się podobał.
Kilka dni po tym... nazwijmy to, incydencie, tatuaż przestał już boleć, zeszło zaczerwienienie i mogłam w pełni podziwiać jego misterne wykonanie. Pomimo panującego na dworze chłodu postanowiłam usiąść nad wodą, na leżaku, z butelką wina... Chlupot wody mnie uspokajał, mój wewnętrzny ogień nie pozwalał zmarznąć, choć z domu wyszłam tylko w workowatej koszulce i majtkach. Nawet nie założyłam butów.
I tak siedziałam, wpatrując się w wodę, popijając alkohol z kieliszka, starając się nie myśleć o Mike'u...
W którymś momencie do głowy przyszedł mi kolejny głupi pomysł. Ja... potrzebowałam komuś pomóc. Musiałam. Podpowiadał mi to instynkt, obudzony przy Mike'u, a który dalej nie dawał o sobie zapomnieć. Mężczyźnie nie mogłam pomóc, bo przecież kazał mi zostawić się w spokoju. Ale przecież... Ta suczka ze schroniska, którą od ponad pół roku odwiedzałam w miarę regularnie, którą kilka razy udało mi się nawet wyprowadzić na krótki spacer, choć ograniczał się on w głównej mierze do niemal czołgania się psa po ziemi w panice, szczególnie przy wychodzeniu z kojca... W schronisku, w którym, tak jak podejrzewałam, odmówili podawania jej psychotropów, nie miała większych szans na dalsze postępy. Z budy wychodziła tylko, jeśli widziała, że to ja się do niej zbliżam, a jeśli towarzyszył mi ktokolwiek inny, natychmiast z powrotem barykadowała się w budzie i próbowała gryźć, gdy chciałam ją dotknąć. Nie miała szansy na adopcję, a była prawie szczeniakiem...
Wstałam gwałtownie z leżaka, omal nie zrzucając z niego przy okazji Finna, który przywędrował do mnie w międzyczasie i położył mi się w nogach. Archer został w domu, z resztą zawsze lubił grzać tyłek w cieple.
Nie zastanawiając się dwa razy, wpadłam niczym huragan do domu, przebrałam się w rekordowym tempie, naciągając na siebie zwykłe jeansy i zmieniając powyciągany t-shirt na zakładaną przez głowę bluzę. A potem, zapominając nawet o zamknięciu Archera w klatce, wyleciałam z domu.

***

Kilka godzin i podpisanych papierów później, wychodziłam ze schroniska, kierując się w stronę mojego samochodu, ze sporych rozmiarów psem na rękach. Suczka trzęsła się niemiłosiernie, przerażona wtulała się we mnie, jakby chciała się we mnie ukryć. Pracownik schroniska, który w normalnych okolicznościach powinien wydać mi psa, rzucił żartem, gdy skończyłam załatwiać papierologię, że jest to chyba pierwszy pies, po którego nowy właściciel musiał iść sam, bo pracownicy nie byli w stanie jej wyciągnąć z budy.
W akompaniamencie pisków protestu, odłożyłam Ciri (bo takie imię dostała w schronisku i tak właśnie się do niej do tej pory zwracałam, po co więc robić psu wodę z mózgu?) na siedzenie pasażera w moim samochodzie. Nie chciałam jej stresować zapinaniem w specjalną uprząż Archera, więc po prostu przyczepioną do jej tymczasowej obroży (stara Archera) smyczą (też Archera) obwiązałam o zagłówek.
Kilkadziesiąt minut jazdy później byliśmy w domu. I znowu ta sama sytuacja - odwiązywanie smyczy, branie na ręce, przywieranie Ciri do mnie całą powierzchnią ciała. Droga po schodach w dół, otwarcie drzwi kolanem (tak, nie zamknęłam ich na klucz, wychodząc, mój błąd), przeniesienie sporych rozmiarów psa przez cały dom i, ostatecznie, zamknięcie się z nią w mojej sypialni...
Przed zmrokiem zostawiłam suczkę samą tylko po to, by pojechać do weterynarza i zapytać o jakieś leki nasenne dla niej. I żeby umówić się na wizytę, żeby mógł ocenić, jakie leki będzie musiała przyjmować. Naturalnie, tabletki nie rozwiążą momentalnie wszystkich jej problemów, nie przegnają lęku, tak samo z resztą było w przypadku farmakoterapii u ludzi z zaburzeniami psychicznymi lub społecznymi. Same leki nie sprawią, że problem sam się rozwiąże, potrzebna był też terapia, proszki tylko ułatwiały pracę. Tak samo było w przypadku zwierząt.
Gdy wróciłam do domu, zamknęłam Finna i Archera w klatce, żeby nie zrobili totalnej demolki w domu. Po adoptowaniu Finna przekonałam się, że niszczycielskie skłonności wilczaka nie umywają się do niszczycielskich skłonności lisa...
Sama wróciłam do Ciri, z puszką dobrej psiej karmy i lekami nasennymi, żeby mogła jakoś przespać tę noc. Widziałam, jak czmycha pod łóżko, gdy tylko otworzyłam drzwi. Westchnęłam ciężko, ale nie miałam zamiaru się poddać. Krok w tył był w tym przypadku zrozumiały, po prostu potrzebowała czasu...
Ostatecznie jakimś cudem wpakowałam w suczkę zarówno jedzenie, jak i leki. Potem pozwoliłam jej z powrotem czmychnąć pod łóżko. Sama położyłam się na nim, nie mając nawet ochoty ani siły, by się umyć, przebrać... Jutro czekała mnie próba wykąpania Ciri, jak nie w wannie, to przynajmniej przemycie w jeziorze, bo pobyt w schronisku zdecydowanie nie działa korzystnie na stan sierści psów. Plus zaznajomienie z resztą zwierzaków... Archera już znała co prawda, bo kilka razy zabrałam go ze sobą, żeby miała ułożonego towarzysza do spacerów, ale na nowym terenie może być różnie. No cóż, w każdym razie, będziemy próbować.

***

Ledwo zamknęłam oczy, odpłynęłam. Jednak stan błogiej nieświadomości, w jakim się znalazłam i którego dzień w dzień pożądałam jak niczego innego, nie trwał długo.
Nie pamiętam dokładnie samego snu. Chyba bawiłam się z Finnem i Archerem, uczyłam ich sztuczek, a Ciri jak normalny pies leżała obok mnie na kanapie. I wtedy... pojawił się on. Zwierzaki zniknęły, stały się nieważne, a całą moją uwagę przyciągnął mężczyzna...
Wyglądał źle. Nawet tu, w śnie. Znacznie gorzej niż gdy ostatni raz go widziałam, a nie minęło od tamtego momentu znowu aż tak dużo czasu.
- Co ty tutaj robisz? - spytałam oschle, choć czułam, jak serce zaczyna mi bić coraz szybciej. Cieszyłam się, że go widzę, naprawdę cieszyłam... Co nie zmieniało faktu, że zachował się wobec mnie jak cham.
Kilka wymienionych ze sobą zdań później zmiękłam. To, co usłyszałam... było dla mnie wręcz nieprawdopodobne. Ale skoro było prawdą (a nie wątpiłam, że Mike nie zełgał), to znaczyło, że mój przyjaciel potrzebuje pomocy. I to szybko. A jeśli jego nowy demon przypominał drakonida, może będę w stanie pomóc Mike'owi tak, jak pomaga się młodym drakonidom, które jeszcze nie potrafią zapanować nad instynktem łowieckim. W mojej głowie już zaczął się kształtować plan, wiedziałam, co zrobić, żeby pomóc mężczyźnie... A gdy zaczął błagać mnie o przebaczenie, miałam ochotę rzucić się mu na szyję, przytulić mocno, zapewnić, że wszystko się ułoży, że pomogę mu z tym, razem przez to przebrniemy... Że już mu przebaczyłam.
Nic z tego się jednak nie wydarzyło.

***

Sen nagle się rozmył, a ja wróciłam do rzeczywistości. Słyszałam ciche skamlenie dochodzące z salonu, gdzie zamknęłam moje zwierzaki, Ciri pod łóżkiem nie wydawała żadnych dźwięków, leki musiały zadziałać.
Już miałam wracać do sprania, jednak piski Archera przerodziły się w gardłowy warkot zakończony szczeknięciem. To postawiło mnie na nogi.
Archer nie szczekał. To wilczak, ten konkretny ma w sobie więcej z wilka niż psa. Wilki nie szczekają. Chyba że...
Wybiegłam z pokoju tak, jak spałam - to znaczy jeansy i bluza. Granicą świadomości pamiętałam, żeby zamknąć za sobą drzwi, żeby Ciri nie uciekła.
I to w zasadzie tyle z jasności myśli. Bo skierowałam się od razu do salonu, zobaczyć co ze zwierzakami...
Ktoś złapał mnie od tyłu, wykręcając mi ręce za plecami i przyciskając do siebie, by ograniczyć mi możliwości wykonywania ruchów. Zaczęłam się rzucać, chciałam sięgnąć po mój ogień, ale jak na złość byłam na tyle nieprzytomna przez niedawną pobudkę, że działałam za wolno. O wiele za wolno.
- Twój kochaś dużo nam za ciebie zapłaci... - usłyszałam tylko, zanim nasunęli mi worek na głowę i wbili jakąś igłę w szyję.
A ja straciłam przytomność.

***

Wiecie, co było w tym wszystkim najzabawniejsze? Joey nigdy nie był moim kochankiem, nawet nieszczególnie mu na mnie zależało, po prostu wykorzystywał mnie jako broń, nic więcej. A to ewidentnie o niego chodziło porywaczom, gdy mówili twój kochaś. Skąd wiedziałam? Kobieca intuicja.
Dobra, tak serio to dlatego, że później podsłuchałam ich rozmowę z nim, ale cicho, nic nie wiecie.
Co było dalej? Generalnie można się było spodziewać, że wspaniały, poczciwy papa Joey... się na mnie wypnie. Sądząc pewnie, że sama się uratuję, zwykle w końcu to robiłam nim w ogóle zdążył zebrać ludzi do ekipy ratunkowej. Nie wiedział tylko, że gdy tylko mnie dorwali, porywacze naszprycowali mnie czymś, przez co z trudem łączyłam fakty. Więc gdy papa kulturalnie kazał im spadać, byłam w stanie, nazwijmy to, nie do życia. Nie wspominając już o jakiejkolwiek próbie ucieczki.
Kontaktowałam jednak na tyle, by zdawać sobie sprawę z tego, do jakich wniosków doszli porywacze po usłyszeniu odmowy zapłacenia okupu. W końcu, co mogą zrobić faceci z dziewczyną, naćpaną niemal do nieprzytomności, która, wbrew ich planom, nie stanie się dla nich źródłem zarobku?
Wrzeszczałam w myślach, nie byłam pewna, do kogo, do kogoś jednak na pewno. Jednocześnie tępym wzrokiem patrzyłam, jak trzech typa, rechocząc obleśnie, zbliża się do mnie z minami mówiącymi jednoznacznie o ich zamiarach. Gdy pierwszy z nich położył na mnie swoje brudne łapy chciałam kopać, drapać, wrzeszczeć... Tymczasem jedyne, na co pozwoliło mi moje otumanione ciało, były łzy. Płakałam bezgłośnie, gdy zdzierali ze mnie ubrania. Płakałam, gdy dotykali mnie wszędzie tam, gdzie chcieli, a gdzie ja zdecydowanie nie chciałam czuć ich wstrętnych łap... Było mi niedobrze.
Gdy jeden z nich złapał mnie brutalnie za włosy i, odartą z ubrań i godności, zrzucił z krzesła, na którym siedziałam, na ziemię tak, że klęczałam przed nimi... Wydałam z siebie ostatni, paniczny krzyk rozpaczy, błagania o pomoc...
A potem rozpętało się piekło.

Mike? Ratuj biedaczkę, bo ją naćpali i nie poradzi sobie sama ;-;
No i sorka za tasiemca

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics