Gdy mężczyzna był skupiony na poczynania przyjaciółki, całkowicie
zapomniał o otaczającym go świecie oraz o tym, co wydarzyło się zaledwie
daw dni temu. Na jego twarzy ukazał się spokojny uśmiech, gdy zauważył
znaczną poprawę w samokontroli trenującej kobiety. Wiedział, że ta da
sobie radę, gdyż wychodziła z gorszych problemów, a tak przynajmniej
myślał ciemnowłosy. Zawsze chciał dla niej dobrze i choć często wyglądał
na obojętnego oraz oschłego, w życiu by jej nie skrzywdził czy
wykorzystał. Ana stała się dla niego ważna, choć to samo myślał o
Natalie. Ni.. nie ważne. Michael po prostu nie wytrzymuje w związku i
zdecydowanie woli "przyjaźń z korzyściami", niż wieczne awantury o nic i
domyślanie się o co chodzi kobiecie. W chwili obecnej to mało istotne, a
może niekoniecznie.. Podczas treningu, ciemnowłosy po raz kolejny
poczuł się źle, bardzo źle, natomiast jego ręce ponownie okryły się
ciemną łuską, tym razem bardziej widoczną niż kilka dni temu. W jego
głowie toczyła się dziwna walka pomiędzy spokojem a zaatakowaniem
blondynki, która nadal widziała spokojnego Michaela. Ten idealnie
ukrywał całe zaniepokojenie oraz panikę, której nigdy wcześniej nie
doświadczył. Co się dzieje? Czy coś mi zaszkodziło? Gdzie Corson?
Ostatnie pytanie spowodowało kolejny ból, tym razem na sercu. Gdzie
demon, który nie raz uratował mu życie? Istota ta nie odzywała się już
kilka ładnych tygodni oraz nie reagowała na wołania, co jeszcze bardziej
zdenerwowało mężczyznę. W tym czasie Ana zdążyła ukończyć swój trening,
jednocześnie rzucając się na przyjaciela, który dręczył się wieloma
pytaniami bez odpowiedzi. Pogratulował kobiecie, po czym zniknął w
cieniu, oddalając się od jej miejsca zamieszkania. Chciał być sam,
całkiem sam, z dala od miasta oraz ludzi, dla których mógł być
zagrożeniem. Jego wędrówka zakończyła się pomiędzy wysokimi drzewami,
gdy to jego moc spadła do zera, a cień przestał być jego schronieniem.
Padł na wilgotną ściółkę leśną, opierając się kolanami oraz rękoma,
ciężko przy tym oddychając. Czuł, że coś się z nim dzieje, lecz w jego
głowie była pustka, brak informacji na każdy z objawów.
— Cor.. Corson.. — wołał cicho ciemnowłosy, krztusząc się powoli własną krwią.
—
To już koniec, Michael. — rzekła demoniczna istota, która stała kilka
metrów przed mężczyzną — Nie mogę Ci już pomóc. — dodał i choć demony
nie mają uczuć, Corsonowi załamał się głos.
— Nie możesz odejść. —
powiedział brunet, siadając na swoich nogach oraz spojrzał na rogatego —
Corson.. Nie teraz.. — jęknął, czując ponowny ból, który przeszył całe
jego ciało.
— Żegnaj Michael. — rzucił na pożegnanie, po czym zniknął za portalem.
— Corson..! — wykrztusił, podnosząc się resztkami sił, żeby dogonić swojego przyjaciela, lecz do tego nie doszło.
Mężczyzna
ponownie upadł na ziemie, zadając sobie kolejny ból, co spowodowało, że
z jego ust wydostał się rozpaczliwy krzyk. Uczucie pustki zaczęło go
przerastać, przez co psychicznie był już śmieciem, leżał na dnie bez
możliwości wzlecenia ponad krawędź. Zaczęło brakować mu tchu, a w jego
głowie była tylko jedna myśl — śmierć. Tracąc Corsona stracił wszystko.
Gdy
ciemnowłosy był pewien, że to koniec, u jego boku ukazała się drewniana
laska rogatego przyjaciela, która tylko czekała, aż mężczyzna po nią
sięgnie. Tylko po co, skoro demona już nie ma? Michael odruchowo
skierował dłoń w kierunku drewnianej rzeczy, która po dotknięciu
zniknęła tak samo, jak znikała w momencie zakończenia walki. Walka
została zakończona.
W pobliskim lesie rozbrzmiał przepełniony
bólem krzyk, który zaraz został zastąpiony donośnym ryknięciem dużej
istoty magicznej. Osłabione ciało Michaela zostało opuszczone przez
demona, przez co stał się łatwym celem dla kolejnych demonów, kolejnych
panów piekieł i stało się to, czego mógł się spodziewać — mutacji. To co
się dalej działo, było wielką niewiadomą dla Crowleya, gdyż ten
wykończony sunął po kontynencie w całkiem innej postaci..
Kilka dni później.
Michael
ocknął się po prawie tygodniu, leżąc przy tafli jeziora, którego woda
delikatnie muskała jego rozgrzane ciało. Choć pamiętał swoją "śmierć",
teraz czuł się lepiej, lecz gdy wszystko zaczęło mu się przypominać,
ponownie zwariował wpadając w panikę. Odsunął się od wody i spojrzał na
ślady, które znajdowały się na piasku. Były to wielkie odciski
stworzenia, które na co dzień nie żyje między ludźmi.. W jego głowie
znowu pojawiło się wiele pytań, lecz na żadne z nich nie miał
odpowiedzi. Musiał jak najszybciej uciec, schować się, odizolować się od
świata. Czuł, że jest zagrożeniem dla wszystkich..
Pół roku później.
Crowley
wyprowadził się z miasta, z dala od leśnych terenów oraz miejsc, w
których mógł spotkać swoich przyjaciół. Bał się samego siebie, choć już
wiedział, co się stało — zmutował przez własną głupotę, odrzucając swój
demoniczny gen. Nie trenował go, nie kontrolował, nie pielęgnował tego,
co miał od urodzenia i stał się bestią, zmutowaną bestią.
Choć wyglądem przypomina drakonida, w środku jest nadal złem wcielonym
prosto z piekieł, które co jakiś czas sieje owe piekło na ziemi. Przez
swoją głupotę cierpią inne drakonidy, w tym Ana, którzy teraz muszą się
ukrywać.
Michael okrył się grubą barierą, stając się wrednym chujem,
tylko dla tego, żeby łatwiej odrzucać od siebie ludzi, przez co ci
kompletnie stracili nim zainteresowanie. Przesiadywał sam w dosyć dużej posiadłości
i próbował swoich metod samokontroli, lecz nowy gen niszczył całą jego
harmonie, powodując panikę oraz załamanie nerwowe, któremu towarzyszył
histeryczny płacz. Tracił już siły do samego siebie, nie raz próbował
popełnić samobójstwo, lecz gdy już brakowało mu tchu, wtem przypominał
sobie o Anie. Ta jasnowłosa kobieta przytrzymywała go przy życiu i choć
chciał się z nią zobaczyć, panicznie bał się swojej przemiany, bał się,
że ją skrzywdzi, a co gorsze, że ją zabije.
Panująca wokół cisza
spowodowała, że zmysły Crowleya tak bardzo się wyostrzyły, że słyszał
nawet tuptanie myszy znajdującej się gdzieś daleko w polu. Jego własny
oddech go irytował, lecz gdy do jego uszu dobiegł dźwięk otwierających
się drzwi, a do nosa wdarł się bardzo znajomy zapach, znowu spanikował,
szybko podnosząc się z drewnianej podłogi. Panika zmieszała się z
demonicznym gniewem, co zmusiło mężczyznę do zejścia na dół i spotkania
się twarzą twarz z jasnowłosą kobietą.
— Odejdź stąd. — wyrzucił z siebie — Nie możesz tutaj zostać. — mówił, nerwowo zaciskając drewnianą poręcz od schodów.
— Mike..
—
Ana, proszę Cię. — przerwał jej donośniejszym tonem — Musisz opuścić to
miejsce.. — kontynuował, stając w bezpiecznej odległości od kobiety — Uciekaj stąd, tutaj nie jest bezpiecznie, rozumiesz? Odejdź, proszę Cię... — krzyczał w myślach, co kierował do przyjaciółki.
Gdy
jego myśl została przerwana, a źrenice przybrały smoczy wygląd, swoją
osobą pojawił się przed blondynką, a że nie był sobą, jego dłoń
zacisnęła się na szyi kobiety, a jej ciało przyparł do ściany, odrywając
nogi od ziemi.
— Nie słuchasz. — mruknął jeszcze mocniej ściskając gardło blondynki.
Crowley
walczył, znowu ze sobą walczył, lecz tym razem wygrał, od razu
puszczając Ane na ziemię. Odsunął się od przyjaciółki i zniknął w
ciemności, siadając gdzieś w kont posiadłości, cicho przy tym płacząc..
Miał już dosyć walki, ale z drugiej strony chciał walczyć dla Any.
— Miałaś stąd uciec.. Mogłem zrobić Ci krzywdę.. — mówił obwiniając siebie o wszystko.
Ciało
mężczyzny dygotało przez nerwy oraz panikę, czego nigdy wcześniej nie
doświadczał. Bał się siebie, bał się o innych, czuł się sam i choć
jeszcze niedawno On pomagał kobiecie, tak teraz to on potrzebował
pomocy..
Ana? ♥
Brak komentarzy
Prześlij komentarz