30.04.2020

Od Any CD Michaela

Chaos.
Jedna. Wielka. Demolka.
Pacnęłam się dłonią w czoło i powoli zjechałam nią po twarzy, wydając z siebie długi jęk w różnych tonach, który idealnie podsumował to, co właśnie ukazało mi się przed oczami.
- Ja pieprzę... - mruknęłam, wplatając jedną dłoń we włosy i szarpiąc lekko kosmyki. Jakbym potrzebowała poczuć ból, żeby upewnić się, że to nie był sen. No i cóż - nie był.
- Tylko czemu nie mnie - zaśmiał się stojący u mojego boku Mike, szturchając mnie w bok. To miał być żart, tyle że... w tamtej chwili zamiast się zaśmiać, zamarłam. Czym widocznie zaniepokoiłam mężczyznę, bo widziałam kątem oka, jak marszczy brwi, patrząc na mnie z niepokojem. Już otwierał usta, pewnie żeby o coś zapytać... i wtedy uśmiechnęłam się lekko i rzuciłam.
- Ty się nie mądruj tak, bo będziesz mi musiał pomóc sprzątać - teraz to ja dźgnęłam mężczyznę łokciem pod żebra, śmiejąc się przy tym. Co widocznie uspokoiło mojego przyjaciela, bo również się uśmiechnął. - Cholera, jak mogłam zapomnieć zamknąć tę dwójkę... - ruchem głowy wskazałam Finna i Archera, prawdopodobnie głównych sprawców zamieszania, którzy teraz jak gdyby nigdy nic pobiegli do swojej szafki, sterczeć przy miskach. Ciri niemal natychmiast po zejściu na dół wpakowała się w wąską przestrzeń między kanapą a ścianą, przez co widziałam teraz tylko jej niebieskie oczy, którymi śledziła każdy nasz ruch.
Najpierw musieliśmy złapać wariatów. I ich zamknąć. Bo sprzątanie ze zwierzakami latającymi luzem mijało się z celem. Archer trafił pod schody razem z Ciri, która sama się za nim powlokła, a Finn z Siwą zostali zamknięci w klatce w salonie. Na zewnątrz został tylko Rav, ale on akurat najmniej zamieszania wywoływał.
A przynajmniej tak sądziłam, bo gdy z Mike'iem zajęliśmy się sprzątaniem... kruk zajął się rozpracowywaniem zamków.
- Cholero jedna! - krzyknęłam, rzucając poduszką w ptaka, gdy zobaczyłam, że grzebie przy zamknięciu klatki z Finnem i Siwą. Kruk oczywiście zgrabnie ominął pocisk, nie spodziewałam się jednak niczego innego. Chodziło mi tylko o to, żeby nie wypuścił lisa. - Niewychowany ten twój kruk - odwróciłam się do Michaela, który właśnie podnosił przewrócone krzesła z podłogi. Mężczyzna zaśmiał się cicho, patrząc za ptakiem, który odleciał usadowić się na karniszu do firan.
- Rav, nie prowokuj naszej gospodyni, bo jeszcze gotowa nas stąd wyrzucić - zwrócił się do kruka, jednak śmiał się ze mnie. Fuknęłam cicho, udając obrażoną i wracając do ogarniania bałaganu, jaki urządziła w nocy ta zgraja urwisów.
Naprawdę, ze zwierzakami często było gorzej, niż z dziećmi.

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Gdy później obydwoje siedzieliśmy nad jeziorem, Mike zadał mi pytanie, na które bardzo nie chciałam odpowiadać, choć jednocześnie czułam, że potrzebuję porozmawiać z kimś o tym... co wydarzyło się w magazynie.
Przede wszystkim jednak się bałam. Nie, nie mówić o tym Mike'owi, choć prawda była taka, że nie chciałam go obarczać moimi problemami, gdy sam miał wystarczająco swoich, żeby mieć czym się martwić. Bałam się przyznać sama przed sobą, że tak, to się stało. A gdy kazał mi na siebie spojrzeć... gdy czułym, ostrożnym ruchem założył mi kosmyk włosów, który wypadł z koka, w który zawinęłam długie włosy, za ucho... coś we mnie pękło. I choć nadal nie miałam zamiaru mu mówić, w końcu nic szczególnego się nie wydarzyło... nagle poczułam, jak do oczu napływają mi łzy.
- Naprawdę nic mi nie jest - powiedziałam głupio, uśmiechając się, jednak po policzkach już płynęły mi łzy. Nie byłam w stanie ich powstrzymać, czułam, jak pieczołowicie budowane przez ostatnie dni opanowanie zaczyna się walić, jak domek z kart poruszony podmuchem wiatru...
Zacisnęłam powieki, próbując za wszelką cenę odciąć się od badawczego spojrzenia mężczyzny, zagryzłam wargę, próbując powstrzymać jej drżenie... Jednak łzy nadal spływały mi po policzkach. Niemal natychmiast po tym, jak zamknęłam oczy, poczułam na twarzy dotyk dłoni przyjaciela, jak ścierają łzy z moich policzków...
Nic nie powiedział, co naprawdę doceniałam. Potrzebowałam... po prostu jego. Jego obecności. Ciszy... Nie pytań, na które bałam się udzielać odpowiedzi.
Miałam ochotę oprzeć swoje czoło o jego, zbliżyć się do niego. Zamiast tego wstałam gwałtownie, wcześniej łapiąc bruneta za przedramiona i odejmując jego dłonie od mojej twarzy. Natychmiast po wstaniu odwróciłam się do niego plecami i objęłam się ramionami, dusząc szloch, który wyrywał się z mojej piersi. Po czym szybkim krokiem ruszyłam w stronę pomostu.
- Ana...! - słyszałam, jak mężczyzna zrywa się na równe nogi. W rekordowym tempie przebył dzielącą nas odległość, w mig zagradzając mi drogę. Złapał mnie za ramiona i nachylił się blisko, bardzo blisko mnie, by zmusić mnie do spojrzenia sobie w twarz, uniemożliwić uciekanie wzrokiem... - Co ty robisz...?
Odruchowo podniosłam temperaturę swojego ciała. Serio. Przysięgam, że wcale nie chciałam tego zrobić, tak po prostu... wyszło.
Niemniej, w wyniku tego Mike musiał odruchowo zabrać ręce, a ja zdobyłam czas potrzebny mi, by go wyminąć i podjąć przerwany spacer na pomost. Potrzebowałam... nie wiem czego. Chyba trochę nie myślałam w tamtym momencie.
Trochę bardzo, sądząc po tym, że już chwilę później zdejmowałam koszulkę przez głowę i rzucałam ją gdzieś na bok. Sądząc po przekleństwie, które wyrwało się z ust Mike'a, mężczyzna był dość mocno zaniepokojony moim zachowaniem, jednak w tamtym momencie jakoś zapomniałam, że powinno mnie to przejąć. Dotarłam do krawędzi pomostu, zdjęłam leginsy, również odrzucając je byle gdzie. Zostałam w samej bieliźnie.
Stałam na skraju pomostu, palcami bosych nóg zahaczyłam o jego krawędź... Czułam owiewające mnie chłodne, jesienne powietrze, poruszające powoli moimi włosami, które właśnie rozpuszczałam. Złote pasma rozlały się kaskadą po moich plecach. Za mną słyszałam wołanie Mike'a, jednak przytłumione, jakby dochodziło spod powierzchni wody... Do której zaraz wskoczyłam, wziąwszy głęboki oddech. Poczułam jakby smyrgnięcie czyjejś dłoni na plecach, co kazało mi przypuszczać, że gdybym jeszcze moment zwlekała ze wskoczeniem do wody, mężczyzna mógłby zdążyć mnie przed tym powstrzymać. Jednak nie zdążył.
Zanurzyłam się cała pod wodą, a fale włosów unosiły się w okół mnie jak smugi atramentu. Otworzyłam powoli oczy, które natychmiast zapiekły w kontakcie z nie do końca czystą wodą. Swobodne unoszenie się w toni wodnej... uspokajało. Odcięcie od wszystkich dźwięków, które mnie zawsze otaczały, ta nagła cisza, w którą zatapiałam się pod wodą... była w pewien sposób wyzwalająca. Mistyczna...
Wtem poczułam poruszenie wody za mną i już wiedziałam, że Mike wskoczył za mną do wody. Już po chwili poczułam, jak otaczają mnie jego silne ramiona, wyciągając na powierzchnię wody... Ledwo mój nos i usta znalazły się ponad powierzchnią wody, nabrałam głęboko powietrze, by napełnić spragnione powietrza płuca.
- Cholera, Ana, co cię wzięło, żeby wskakiwać do jeziora jesienią? Woda jest lodowata!
Ale ja nie czułam zimna. Tylko przyjemny chłód, pozwalający ochłonąć mojemu rozpalonemu ciału... i oplatające mnie ramiona mężczyzny, jego twardą, ciepłą, teraz nagą klatkę piersiową, która przylegała do moich pleców... Odchyliłam głowę do tyłu, opierając potylicę na ramieniu przyjaciela, a z moich rozchylonych nieco ust wydostało się westchnienie.
- Ana... proszę, mów do mnie - ton mężczyzny był błagalny. Ale ja nie potrafiłam się odezwać, przyznać sama przed sobą, że...
- Zgwałcili mnie - wydusiłam, mimo kłębiących się w głowie myśli. Szeptem, ledwo poruszając przy tym ustami. Gdyby Mike był zwykłym człowiekiem, prawdopodobnie nawet by tego nie wyłapał. Ale wyłapał.
Czułam, jak jego mięśnie się napinają, moje natomiast zwiotczały, jakby uszło ze mnie napięcie... co było z resztą prawdą. Choć to nadal przerażało... przynajmniej odważyłam się w końcu przyznać sama przed sobą, że to się stało.
Gdyby nie to, że Mike mnie wtedy przytrzymał, prawdopodobnie znowu zanurzyłabym się pod wodę. I kto wie, czy znalazłabym motywację, by wypłynąć, nim skończy mi się powietrze. Po moich policzkach spływały krople... Łzy, czy po prostu woda? Niemożliwe do rozpoznania. Puste spojrzenie wbiłam w ciemniejące niebo, kępki chmur dryfujące w powietrzu... Miałam ochotę wskoczyć w gadzią skórę i polecieć... Zniknąć na zawsze, wśród chmur, z adrenaliną krążącą w żyłach, pozwalającą zapomnieć... Zapomnieć.
- Ana, nie odpływaj... - poczułam na skroni dotyk ust Mike'a. Bez zmieniania położenia głowy, spojrzałam kątem oka na niego... próbując wyczytać coś z jego twarzy. Czy czuł do mnie obrzydzenie? Żałował, że skoczył za mną, by wyciągnąć mnie z wody... że wczorajszej nocy pozwolił mi spać u swojego boku? Nie wyczytałam jednak z niej nic, miałam zbyt rozmazany wzrok, przez ciągle napływające do oczu łzy, które cichym strumieniem spływały mi po policzkach, po brodzie...
Ponownie zamknęłam oczy, odwracając twarz od przyjaciela, jednocześnie nadal opierając potylicę na jego ramieniu. Wsłuchiwałam się w otaczające nas dźwięki, chlupot wody, szum liści i cykanie świerszczy. W oddech trzymającego mnie mężczyzny. W bicie jego serca, które nie tylko słyszałam, ale mogłam również poczuć przez to, że jego klatka piersiowa nadal przylegała do moich pleców.
Nie puścił mnie. Mimo tego, co powiedziałam. Nadal mnie trzymał, ciasno obejmując ramionami, chroniąc przed utonięciem... Nie wiem, czy zdawał sobie z tego sprawę, ale nie tylko przed fizycznym utonięciem w wodzie, również przed zatopieniem się w myślach, które tłumnie nawiedzały teraz moją głowę. Osaczając mnie jak ofiarę. Dusząc.
A on był kołem ratunkowym, które utrzymywało mnie na powierzchni.
- Przepraszam, że musiałeś za mną wskakiwać do lodowatej wody - mruknęłam, próbując się od niego odsunąć, jednak mi na to nie pozwolił. Rozluźnił swój uścisk tylko na tyle, bym mogła odwrócić się twarzą do niego, po czym znowu zamknął ramiona w okół mnie. Spojrzał mi głęboko w oczy, a ja nie uciekłam spojrzeniem. Jeśli chciał mnie teraz zostawić... Zrozumiem. Byłam brudna... Kto mógłby chcieć mnie taką? Złamaną. Skrzywdzoną. Wykorzystaną w najobrzydliwszy z możliwych sposobów...
Byłam pewna, że mnie zostawi, a mimo to nie odwróciłam spojrzenia. Chciałam patrzeć mu w oczy, gdy w końcu to z siebie wydusi. "To koniec". By zapamiętać jego spojrzenie w tej chwili... by pamiętać, dlaczego nie powinnam się do nikogo zbliżać.
Już nie płakałam. Chyba łzy mi się już po prostu skończyły. Tylko patrzyłam. Z rezygnacją i bezbrzeżnym smutkiem w oczach.

Mike? :c
płakałam jak pisałam, serio xd

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics