4.04.2020

Od Any CD Michaela

Moja pierwsza myl, gdy obudziłam się z narkotycznego półsnu: zaprzeczenie. To wszystko, co... Nie. To nie mogło się wydarzyć. Nawet jeśli ciało mówiło inaczej, to po prostu... Niemożliwe.
Jak najszybciej więc zmusiłam się do myślenia o czymś innym. Zebrania resztek poszarpanej i zmieszanej z błotem dumy z podłogi i wzięcia się w garść. Jak nie ja, to kto.
Bo, jeśli dobrze pamiętałam, o ile jeszcze nie zniknął, miałam w domu kogoś, kto o wiele bardziej potrzebował pomocy niż ja... A w każdym razie to właśnie próbowałam sobie wmówić. Bo łatwiej było skupić myśli na problemach innych, niż skupiać je na krzywdzie, która nam została wyrządzona.
I Ciri. Cholera. Mike nie miał o niej pojęcia, musiał ją nieźle przestraszyć, wpadając tutaj tak z marszu...
Otworzyłam wiec gwałtownie oczy, z zamiarem wstania i zajrzenia pod łóżko, czy pies tam siedzi i ma się dobrze... I jakie było moje zdziwienie, gdy dostrzegłam go na łóżku, leżącą tuż koło mnie, łypiącą na mnie z niepokojem jednym, półotwartym okiem.
Zostałam więc tak jeszcze chwilę, powstrzymując się od działania pod wpływem adrenaliny, która zaczęła krążyć w moich żyłach zaraz po przebudzeniu. Musiałam coś robić, czymś się zająć, byle nie myśleć za dużo... I wszystko będzie dobrze. Tak. Tak właśnie będzie, wystarczy tylko, że znajdę jakieś zajęcie.
Kilka minut później musiałam już jednak wstać. Nie było mowy, żebym dała radę dłużej leżeć w bezruchu. No i... Mike.
Wstałam powoli, przytrzymując przy sobie koc, którym musiał mnie wcześniej okryć mężczyzna. Nikogo nie było w pokoju, dawniej nie miałam oporów, by chodzić nago po domu... Ale teraz nie chciałam... Nie chciałam. Zmuszając się do powolnych, spokojnych ruchów, ze względu na Ciri, podeszłam do szafy, wyjęłam z niej luźne dresy i workowatą, czarną koszulkę, które włożyłam na siebie tak szybko, jak to było możliwe, by jednocześnie nie wystraszyć żadnym gwałtownym ruchem suczki. Po czym, równie spokojnie, wyszłam z pokoju.
Gdzie skończyło się moje opanowanie, a zaczęły gwałtowne, nerwowe ruchy... choć i je starałam się, jak mogłam, zamaskować.
Najpierw udałam się do salonu, z zamiarem wypuszczenia Archera i Finna, choć gdy już się tam znalazłam, zobaczyłam, że oprócz zamkniętych w klatce zwierzaków przebywa tam również Mike. Spał na kanapie, widocznie głęboko, bo nie obudził się, gdy koło niego przechodziłam. Ani gdy otwierałam zamek klatki. Ani gdy potem Finn rozpoczął swoją symfonię popiskiwań, dopóki nie wyżulił, żebym go wzięła na ręce.
Miękkie futro lisa przyniosło jakieś niespodziewane ukojenie moich nerwów. Czułam, że mogę pozbierać myśli i zrobię to. Nie dam po sobie poznać, że coś jest nie tak, Mike ma swoje własne problemy, z którymi musi się uporać, nie będę dokładała mu znowu swoich. Z resztą... może nic się nie stało, może to tylko moje wymysły?
Ściskając lisa przy piersi, z mocno zaniepokojonym Archerem u boku, ruszyłam w stronę kuchni. Odłożyłam Finna na siedzisko pod oknem, a sama zaczęłam przygotowywać coś na śniadanie, nastawiłam moją ulubioną kawę o smaku crème brûlée. Wyciągnęłam z lodówki i szafek składniki i zaczęłam gotować. Gotowanie zawsze było czymś, co mi wychodziło, było dobrym sposobem na zajęcie myśli... W miedzyczasie z szuflady z lekami wygrzebałam listek tabletek... Bez zbędnego zastanowienia połknęłam jedną z nich. Z silnym postanowieniem zostawienia całej sprawy za sobą.
Całą stertę czekoladowych naleśników później znowu wzięłam na ręce Finna i, zasłaniając się nim jak tarczą, wziąwszy głęboki oddech dla opanowania nerwów, które znowu zaczynały brać nade mną górę, poszłam obudzić Mike'a.
Podeszłam do niego powoli, z ogromnym wahaniem, mając głęboko ukrytą przede mną samą nawet nadzieję, że się obudzi sam z siebie i nie będę musiała go dotykać. Był bez koszulki, jednak dopiero teraz zobaczyłam rany na jego torsie, w tym jedną z tkwiącym w niej fragmentem jakiejś broni... Trzeba to będzie wyciągnąć.
Nie wiem dlaczego nagle zrobiło mi się niedobrze.
Zignorowałam jednak to uczucie. Zatrzymałam się przy samej kanapie, piszczelami dotykałam miękkiego materiału, a zaraz obok, zaledwie w kilkucentymetrowej odległości, znajdowała się ręka mojego przyjaciela... Przyjaciela.
Cholera, Ana, co ci. Przecież on ci nic nie zrobi.
Nie puszczając lisa, który chyba zaczął się już niepokoić moim zachowaniem, bo polizał mnie, jakby pocieszająco, po twarzy, usiadłam tuż koło bruneta, jedną ręką dotknęłam jego ramienia...
Odskoczyłam wystraszona, gdy nagle się obudził i usiadł. Widziałam, że jego oczy się zmieniły, przypominały te, którymi sama dysponowałam w ciele drakonida... Z niego całego buchała agresja, która... wystraszyła mnie tylko na początku. Pierwszy raz, w pełni świadomie, dla własnego zdrowia psychicznego, pozwoliłam przejąć kontrolę nad logicznym myśleniem instynktowi. W czego wyniku warknęłam gardłowo na mężczyznę, co jakby momentalnie przywróciło go do rzeczywistości.
- Ana... - mruknął, patrząc na mnie. Nie potrafiłam odszyfrować emocji widocznych na jego twarzy, sama za wiele teraz czułam, czy też starałam się nie czuć... Skupiłam się więc na głaskaniu Finna, którego nadal ściskałam, jakby był moją tarczą, jedynym, co pozwala mi trzymać się kupy.
- Jesteś ranny - powiedziałam. Mój głos był rzeczowy, owszem. Ale nie chłodny.
- To nic - mruknął, próbując wstać, ale gdy wzdrygnęłam się odruchowo na jego dość gwałtowny ruch, z powrotem opadł na kanapę. - Nic mi...
- Trzeba to opatrzyć - przerwałam mu. Chwilę tak staliśmy, patrząc tylko na siebie, nim w końcu odważyłam się puścić mojego lisa. Zeskoczył na moje wysunięte do przodu kolano i dalej na ziemię. Po czym pobiegł zaczepiać Archera. Przeniosłam wzrok na Mike'a i, odetchnąwszy głęboko, próbując dodać sobie pewności siebie, podeszłam do niego. Wyciągnęłam do niego rękę, by zaoferować pomoc ze wstaniem. - Chodź, pomogę ci. Sam tego nie wyciągniesz.

Mike? <3

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics