2.04.2020

Od Any CD Michaela

Było lepiej. Te tygodnie ćwiczeń po okiem Mike'a dużo mi dały, przede wszystkim pozwoliły zapomnieć o wydarzeniach, które mnie do tego rozchwiania emocjonalnego doprowadziły. A także pozwoliły mi nabrać przekonania, że już nic mi ze strony Lysa i reszty jego wyznawców nie grozi. I już nigdy nie zagrozi.
Swego rodzaju problem z tymi moimi niekontrolowanymi przemianami miał nieco inną naturę, niż w przypadku, dajmy na to, wilkołaków. A chodziło o to, że, w przeciwieństwie do nich, w mojej głowie nie toczyły walki dwie istoty o zupełnie odmiennych naturach. Ja byłam drakonidem, nie zmieniałam się w drakonida. Zatem nie można powiedzieć, żebym traciła kontrolę nad moim wewnętrznym smokiem. Ja po prostu traciłam władzę nad sobą.
Ale w końcu jakoś to opanowałam. Z ogromną pomocą Mike'a, ale się udało. I mniej więcej na stałe weszłam w swoją ludzką formę, bez wpadek z utratą mózgu na rzecz instynktu. Po pewnym czasie odkryłam, że nie tylko z tym lepiej sobie radziłam. Mój wewnętrzny ogień też jakby przycichł, chętniej dając się naginać do mojej woli.
Dlatego bez problemu mogłam pokonać stworzonych przez Mike'a cienistych, jednocześnie nie wypalając w cholerę połowy otaczającego Seattle lasu. Zadowolona z siebie, gdy tylko zadałam ostateczny cios ostatniemu cienistemu, wręcz podskoczyłam w miejscu, podekscytowana. Momentalnie rzuciłam się w stronę przyjaciela, ze śmiechem na ustach, cała w skowronkach. Zarzuciłam mężczyźnie ramiona na szyję w demonstracji autentycznego, dziecięcego szczęścia... i zderzyłam się ze ścianą.
To znaczy, nie dosłownie. Ale Mike nie poruszył się, gdy się na nim uwiesiłam, napiął tylko mięśnie, żeby się ze mną nie wywalić. Oderwałam głowę od jego ramienia, by spojrzeć mu w twarz... która wyrażała jakby lekkie przerażenie? Spojrzałam w miejsce, w które wbijał wzrok, jednak nie dostrzegłam niczego, co mogło wywołać u niego taką reakcję. Już miałam pytać, co się stało, ale w tym momencie objął mnie jednym ramieniem, ścisnął krótko i odsunął od siebie.
- Muszę już iść - rzucił cicho, sucho, nie patrząc mi w oczy. - Super ci poszło - dodał jeszcze, odwracając się do mnie plecami... i rozpłynął się w cieniach. Zostawiając mnie samą pośrodku lasu.
Dobre pół minuty stałam bez ruchu, nie dowierzając całej tej sytuacji. Jakby irracjonalnie mając nadzieję, że jak postoję tak jeszcze chwilę, Mike wróci. Po chwili objęłam się jednak ramionami i potrząsnęłam głową, jakby próbując fizycznie wybić sobie z głowy ten pomysł. Kurwa. Idiotyzm. Dlaczego? O co mu, do kurwy nędzy, znowu chodzi?
Miałam naprawdę cholerną ochotę czymś rzucić. Najlepiej w pewnego przystojnego, wysokiego bruneta-demona.

Mike?
Zwykle głodna kobieta, to wściekła kobieta, ale tym razem sprezentowanie dobrego obiadu jej nie udobrucha xD

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics