27.04.2020

Od Michaela CD Any

   Crowley odetchnął, gdy jasnowłosa kobieta wtuliła się w jego tors. Spokojnie ją objął, przymknął zmęczone oczy i delikatnie zaciągnął się jej zapachem jeszcze bardziej się uspokajając. Słuchał, jak jej oszalałe serce zwalniało, oddech wraca do normy, a łzy przestają spływaj z jej oczu. Mógł tak ją tulić godzinami, siedzieć tak bezczynnie i po prostu trzymać w ramionach kobietę, która samym zapachem go uspokaja. Raz jeszcze wpuścił jej woń w nozdrza, a gdy zaraz usłyszał o śniadaniu, delikatnie się uśmiechnął.
— W takim razie chodźmy na śniadanie. — odpowiedział spokojnie — Póki psy jeszcze nie zrzuciły talerzy z blatu. — dodał, słysząc bawiące się czworonogi w salonie.
— Racja. — powoli odsunęła się od przyjaciela i raz jeszcze spojrzała w jego zmęczone spojrzenie.
Oby dwoje nawiązali kontakt wzrokowy, lecz nie czuli się niekomfortowo, a wręcz przeciwnie, czuli się na tyle dobrze, że oby dwoje cicho westchnęli, co wywołało delikatne uśmiechy na ich twarzach. Mężczyzna widząc samotną łzę na policzku przyjaciółki, spokojnym ruchem dłoni przybliżył kciuk do słonej kropli i starł ją z jej skóry.
— Ładniej Ci w uśmiechu, niż w łzach. — rzekł lekko zachrypniętym głosem, na co kobieta delikatnie się uśmiechnęła.
Gdy para przyjaciół opuściła sypialnie, skierowali się do kuchni, mijając po drodze Archera oraz nowego psa, którego Mike nie miał okazji poznać.
— Widzę, że masz nowego psa. — zaczął ciemnowłosy, pomagając przyjaciółce w dokończeniu śniadania.
— Adoptowałam jakiś czas temu. — odpowiedziała — Nazywa się Ciri i jest trochę.. nieśmiała. — dodała wyjaśniając. 
Po krótkiej wymianie zdań, oby dwoje zasiedli do posiłku, którego Michaelowi zdecydowanie brakowało. Na starcie dostał kilka grubych naleśników, które bez problemu zjadł jeden za drugim, oczywiście zachowując kulturę podczas jedzenia. Gdy było mu mało, dostał kolejną porcję, która zdołała go porządnie nasycić. Całość popił naturalnym sokiem, po czym mógł chwilę odetchnąć.
— Co robiłeś przez te pół roku? — spytała spokojnie jasnowłosa, która siedziała naprzeciwko mężczyzny.
— Siedziałem w starym domostwie. — odpowiedział, lecz chyba nie to chciała usłyszeć — Większość czasu medytowałem, a gdy traciłem kontrolę, uciekałem w las. Jadłem głównie śmieciowe jedzenie, które przynosił mi Erge. Gdy usłyszałem Twoje wołanie o pomoc, cóż, dom zamienił się w gruzowisko, nie zdążyłem wybiec, a przemiana nastąpiła bardzo szybko. — wyjaśnił zawieszając swój wzrok w przestrzeń pomiędzy ich talerzami.
— A co z mieszkaniem? — dopytała bez nacisku.
— Mój brat tam siedzi, ale nie mam po co tam wracać. Ostatnio się z nim nie dogaduje. — rzekł krótko, nie chcąc dłużej o tym rozmawiać — Wszystkie rzeczy, które miałem, zostały pod gruzem.
— Może coś się tam uratowało. — przybliżyła się do stołu — Myślę, że mała przejażdżka nam nie zaszkodzi.
— Jeśli to nie problem, z chęcią odwiedzę stare domostwo. — delikatnie się uśmiechnął.
   Gdy przyjaciele dojechali na miejsce, zastali stertę kamieni oraz ledwo trzymające się ściany, które lekko kołysały się pod wpływem wiatru. Crowley cicho westchnął i zbliżył się do gruzu, przypominając sobie, w którym miejscu trzymał jakie rzeczy.
— Tylko ostrożnie. — spojrzał na kobietę, która podążała jego śladem — Słaba konstrukcja nadal może się zawalić. — dodał, na co blondynka krótko przytaknęła.
Po zlokalizowaniu kilku miejsc, Michael skupił się na swoich umiejętnościach i pnączami cienia zaczął odkładać gruz bliżej ścian, odkopując tak jedną walizkę, w której znajdowało się kilka ubrań oraz dokumenty, czyli najważniejsze rzeczy.
        Po zabraniu dwóch niewielkich walizek, przyjaciele skierowali się do mieszkania bruneta, z którego zabrał swoją kotkę oraz jej rzeczy, przy okazji zgarniając wszystkie wcześniej nie zabrane dokumenty czy ubrania. Nie mógł także zapomnieć o rzeczach skrzydlatego towarzysza, który i tym razem siedział na poręczy balkonu i przyglądał się owej sytuacji.
— Idziemy Rav, mam lepsze miejsce dla nas. — rzekł spokojnie, wystawiając rękę w stronę kruka, który wnet zasiadł na jego przedramieniu, zaraz wskakując na bark.
Z takim też zwierzyńcem dojechali do domu Balanchine, do istnego wariatkowa.
— Ana, wiem, że nie powinienem Cię o cokolwiek prosić, ale wiesz jak wygląda teraz moja sytuacja. — zaczął ciemnowłosy, gdy cały zwierzyniec się uspokoił — Potrzebuje chociaż kilka dni, żeby ponownie się oswoić z otoczeniem. Później kupię jakiś dom, na to środki mam. Oczywiście Tobie też coś za to dam.. — tłumaczył, trzymając kontakt wzrokowy z przyjaciółką.

Ana?
Pojebani.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics