- Nie wiem, dlaczego za nami jadą - syknąłem, zerkając we wsteczne lusterko. Nie skłamałem. Nie wiedziałem, czemu są aż tak zdesperowani, żeby mnie zatrzymać. A że nie dodałem, że podejrzewam, skąd się to u nich bierze, to inna sprawa...
- Liam... - przyjaciel brzmiał, jakby nad strach powoli wychodziła u niego irytacja. To w tym przypadku chyba... dobrze.
- Nie wiem, Kangsoo! - krzyknąłem, uderzając otwartą dłonią w kierownicę. - Nie wiem, dlaczego za nami jadą. Przyszli do Starbucksa chyba z zamiarem zgarnięcia tego gościa, który stał przy ladzie. A my byliśmy za blisko.
- Co to znaczy? - Kangsoo mówił teraz spokojnie. Niesamowicie wręcz spokojnie.
- To znaczy, że w każdej chwili mógł nas wsypać - syknąłem. - Albo sami siebie tylko przez to, że tam siedzieliśmy. Wolałem zniknąć.
- A czy przypadkiem nie przyciągnęliśmy tym jeszcze większej uwagi? - mężczyzna wydawał się sceptycznie podchodzić do moich tłumaczeń.
- Uwierz mi, że i tak by nas zgarnęli.
- Teraz tylko daliśmy im potwierdzenie, że mieliśmy z tym coś wspólnego.
Pokręciłem powoli głową. Niestety nie tak to działało. Nie w tym przypadku, nie z policjantami i nie z narkotykami. Nie masz przy sobie towaru? Zaraz ci coś znajdą
Dlatego zamiast siedzenia na tyłkach i czekania na rozwój wydarzeń, wybrałem taktyczny odwrót. Jeden z policjantów i tak mnie rozpoznał, przyskrzyniliby mnie razem z dilerem, a Kangsoo przy okazji, bo czemu nie. A jakby przy tym gościu znaleźli narkotyki, skazaliby nas za współudział w przemycie.
Więc tak, wolałem teraz się bawić w niewielkie wyścigi po ulicach Seattle, niż dać się zgarnąć za coś, z czym nie miałem nic wspólnego. Jak już mnie mają zamykać, to za coś, co faktycznie zrobiłem, nie jakieś mocno naciągane zarzuty.
Nie uśmiechała mi się powtórka z rozrywki.
- Okej... - zaczął ostrożnie Kangsoo po chwili ciszy. - Czyli... Co teraz?
- Mamy nadzieję, że ich zgubimy - mruknąłem, biorąc ostro zakręt i przejeżdżając w ostatniej chwili przez skrzyżowanie, nim światło zmieniło się na czerwone. Jednak zmiana sygnalizacji świetlnej nie powstrzymała radiowozu. Śmignęli zaraz za nami, zajeżdżając drogę samochodom, które teraz dostały zielone światło. Gdyby policjanci nie jechali na sygnale, na pewno zostaliby momentalnie obtrąbieni. Zmarszczyłem brwi. Coś było z nimi nie tak... Taka desperacja nie pasowała do zwyczajnych glin.
Ale, z drugiej strony, zwyczajny przedstawiciel drogówki nie powinien mnie kojarzyć. A już na pewno nie z narkotykami...
Gdybym nie prowadził właśnie samochodu, schowałbym twarz w dłoniach albo uderzył głową o jakąś powierzchnię. Nie. To było w zasadzie niemożliwe. Przecież... Od przyjazdu do Seattle nie miałem nic wspólnego z dilerką. A nawet w Duck tylko przez pierwsze kilka lat... niedługo.
- Fuck - syknąłem przez zaciśnięte zęby.
- Co jest? - zaniepokoił się mój pasażer, odruchowo odwracając się w fotelu, by zobaczyć, czy chodzi o coś związanego z radiowozem. Ale nie. Nadal jechali za nami, mniej więcej w tej samej odległości.
Sięgnąłem do schowka po telefon. Zwykła "cegłówka" z wpisanymi zaledwie kilkoma numerami... w tym jednym, z którym mogłem połączyć się bezpośrednio z Joey'em. W razie kłopotów. Cóż, teraz chyba się w nich znalazłem. A Kangsoo zupełnym przypadkiem oberwał rykoszetem.
- Jo - rzuciłem po wykręceniu numeru z opcji szybkiego wybierania, gdy tylko ktoś po drugiej stronie podniósł słuchawkę. - Policja mnie goni.
Po drugiej stronie rozległo się ciężkie westchnienie. Potem odgłos kroków i zamykanych drzwi.
- I ty im jak ten kretyn uciekasz, tak? - zapytał Joey spokojnym tonem. Zabawne, że Kangsoo powiedział mniej więcej to samo, tylko w bardziej zrównoważony sposób.
- Skoro jeszcze ich nie zgubiłem, to znaczy, że i tak by mnie zgarnęli - syknąłem do słuchawki. - Czy mógłbyś mi jakoś pomóc? Jakaś wskazówka, cokolwiek?
- Co to za policjanci? - Joey wydawał się zmęczony. Jakby nie pierwszy raz ktoś do niego dzwoni z podobnym problemem. Dziwne...
- Nie wiem - spojrzałem szybko w lusterko wsteczne. - Jakaś dwójka rosłych facetów.
- Wyższych od ciebie?
- Zabawne - warknąłem. - Nie wiem, raczej nie.
- Trzeba było ich pobić.
Nie skomentowałem tego. Nie przy Kangsoo.
- Po prostu mi pomóż - powiedziałem, teraz już bardzo spokojnym tonem. - Nie chcę ich ściągać na głowę siostrze, bo będziesz miał dwa trupy na karku.
- Raczej dwie kupki popiołu - Joey westchnął ciężko. - Dobra, jedź na międzystanową. Nie będą za tobą jechać w nieskończoność.
- Gorzej, jak mnie dogonią.
- To powalisz ich urokiem osobistym. Czy coś - oczami wyobraźni widzałem, jak mężczyzna wzrusza ramionami. Zagotowało się we mnie ze wściekłości. - Naprawdę nie mogę ci inaczej pomóc, Liam - dodał po chwili, jakby wyczuwając przez słuchawkę bijącą ze mnie wściekłość. - Nie jesteś jedyny. Od kilku tygodni jakaś dwójka policjantów ściga moich dilerów. Nie wiem, co to za ludzie, ale ewidentnie nie są stąd. A dopóki nie dowiem się, kto jest ich przełożonym, nie mogę nic zrobić - przerwał na chwilę. - Tylko zastanawia mnie, dlaczego ciebie gonią. Przecież nie handlujesz.
- Znalazłem się w złym miejscu o złej porze - jak mieć pecha, to takiego, żeby się nie móc pozbierać, prawda?
Joey się rozłączył. A ja, wkurwiony, rzuciłem telefon na tylne siedzenie.
Po czym, skupiając całą uwagę na samochodzie za nami, włożyłem swoje umiejętności w jeden, potężny powiew wiatru.
Który przechylił radiowóz. Siły fizyki, na jakie składały się prędkość, grawitacja i pewnie kilka innych, zrobiły resztę.
Radiowóz wręcz zmiotło z drogi, by następnie, koziołkując, wpadł na jakieś pole. Tak, w międzyczasie wyjechaliśmy z miasta i zbliżaliśmy się do międzystanowej, tak jak polecił Jo. Ale teraz, gdy pozbyliśmy się problemu, nic nie stało na przeszkodzie, byśmy mogli spokojnie wrócić do domu.
Wtedy, po naszej stronie drogi, zobaczyłem jeden ze sklepów z lokalną, ekologiczną żywnością. Włączyłem kierunkowskaz, zjechałem na pas najbliższy prawej krawędzi jezdni i wjechałem na parking. Początkowo chciałem tylko na nim zawrócić, ale potem zobaczyłem ogromne arbuzy i dynie, stojące w koszach przed wejściem. Zatrzymałem więc samochód na parkingu i otworzyłem drzwi, by wysiąść.
- Chcesz coś? - zapytałem Kangsoo, jak gdyby nigdy nic. Jednak na uśmiech nie mogłem się w tym momencie zdobyć.
Kangsoo?
Brak komentarzy
Prześlij komentarz