11.03.2020

Od Any CD Natalie

Jak słyszę, że klient chce omówić wygląd tortu, to już wiem, że pieczenie go będzie ode mnie wymagało kilkakrotnie więcej pracy i nerwów, niż przy zwykłym zamówieniu. A fraza "Chcę, by wyglądał idealnie", jakoś odgórnie doprowadza mnie do kurwicy. Takie tam uprzedzenie. Bo zwykle te słowa znaczą, że klient będzie w zasadzie sapał mi w kark, czepiając się o najmniejszy szczegół...
I jeszcze chciał żywe kwiaty na torcie. Czyli musiałam się fatygować do kwiaciarni i prawdopodobnie podobnie zjebać humor pracującej tam osobie, żebym za ich błąd nie oberwała potem ja.
W każdym razie, szykowało się sporo roboty. A jeszcze ostatnio Liam przysłał mi informację o jakimś psie w schronisku, który podobno boi się ludzi na tyle panicznie, że nie wyściubia nosa z budy. A że mam miękkie serce, szczególnie gdy chodzi o cierpienie zwierząt, zgodziłam się pomóc go zsocjalizować. Chociaż z samego opisu szło już wywnioskować, że bez leków się nie obędzie, a w schronisku naprawdę trudno było się wyprosić, by podali psom psychotropy... Ale spróbuję coś zdziałać.
Kończąc jednak moje uzewnętrznienia i marudzenie na denne życie oraz nadmiar roboty... wróćmy do czasu rzeczywistego.
- Charles! - krzyknęłam, zatrzymując się przed rozległym padokiem, na który poprzedniego dnia spuściłam mojego konia. Widziałam jego zarys spory kawał dalej. Nie było mowy, żebym miała się za nim uganiać po takim terenie, jak sam nie przyjdzie.
Widziałam, jak podnosi głowę. Patrzył chwilę w zupełnie innym kierunku, niż stałam, a nie zauważywszy niczego szczególnego, wrócił do skubania trawy. No idiota.
Zacmokałam, a kręcący się do tej pory nieopodal Archer natychmiast przeniósł wzrok na mnie, sekundę później już biegnąc w kierunku Charliego. Jak dobrze, że miałam psa, który mógł mnie wyręczyć.
Gdy w końcu Książę łaskawie pofatygował swój tyłek do mnie, złapałam go profilaktycznie za kantar i ruszyłam z nim w kierunku stajni, a za nami dreptał zadowolony z siebie Archer. Spojrzałam na zegarek. Za pół godziny miała przyjechać Natalie. Jest szansa, że przez ten czas Charlie wyżyje się na tyle, by jazda na nim nie była niebezpieczna.
Bo właśnie zaczął mi kłusować w ręce...
- Jełopie - syknęłam, zaciskając palce na kantarze, jednak nie wykonując żadnych innych ruchów szarpiących czy pociągających. Wystarczyło. Siwy przeniósł wzrok na mnie i przeszedł z powrotem do stępa, teraz już całkowicie skupiając swoją uwagę na mnie.
Zaprowadziłam go na mniejszy padok przy stajni, bo hala była zajęta. Puściłam dziada, a on natychmiast odkłusował kawałek dalej. Archer podreptał kawałek za nim, ale zaraz się zatrzymał, spoglądając na mnie i czekając na polecenia.
Zamknęłam za nami bramkę na padok, gdy Charles zajął się kręceniem przy jednej ścianie, witając się z koniem zza płotu. Wyszłam na środek ogrodzonego terenu, żeby nie zostać za chwilę stratowaną, przyciągnęłam za sobą od razu stojące w rogu krzesło. Widać ktoś musiał wykorzystywać ostatnio padok w podobnym co ja celu i zapomnial go odnieść.
Sadowiąc się na plastikowym krześle, założyłam nogę na nogę i zacmokałam. Charlie natychmiast przeniósł wzrok na mnie, a Archer odwrócił uszy w moją stronę, czekając na polecenia.
- Dalej - rzuciłam. Pies momentalnie wystrzelił w kierunku konia, merdając wesoło ogonem, a Charlie ruszył galopem, strzelając z zadu w kierunku kolegi. Niezrażony Archer dalej biegł przy koniu, poganiając go i skłaniając do galopu.
I mniej więcej taką scenę zobaczyła Natalie, gdy pół godziny później przyjechała do stajni. Mnie, siedzącą na krześle na środku padoku, z włosami związanymi w dwa niskie koki i z czerwoną czapką z daszkiem, z napisem "Lifeguard" na głowie, z powodu panującego skwaru ubraną tylko w czarny top sportowy i bryczesy, bawiącą się telefonem. A dookoła mnie galopująco-brykającego ogiera rasy andaluzyjskiej i biegającego za nim wilczaka czechosłowackiego.
- Ana?! - zawołała, zatrzymując się przy płocie. Wcześniej dzwoniła, żeby się dowiedzieć, gdzie dokładnie ma mnie szukać.
Podniosłam głowę, unosząc nieco daszek czapki, wcześniej nasunięty głęboko na oczy, żeby ochronić je przed rażącym słońcem. Musiałam poczekać, aż Charlie przegalopuje przez ścianę, przy której stała białowłosa, nim w końcu ją zobaczyłam. Momentalnie na moją twarz wypłynął uśmiech. Wstałam, chowając telefon do kieszeni, rzuciłam krótkie "Do mnie", a Archer wyhamował z pełnej prędkości, omal nie wpychając się Charliemu pod kopyta. Zawrócił, by potruchtać do mnie zipiąc, z wywieszonym językiem. Jest szansa, że po powrocie do domu zalegnie na swoim legowisku i będę miała spokój do jutra.
- Hejka - z wilczakiem u boku podeszłam do gorodzenia. Siwy dalej galopował, jedynie skracając ścianę, by mnie nie stratować. - Gotowa na niezapomniane wrażenia jazdy na ogierze andaluzyjskim? - zaśmiałam się, zerkając na Księcia, który... nadal galopował. Ale przynajmniej nie strzelał już z zadu ani nie stawał dęba. Znudziło mu się jakieś dziesięć minut temu.
A Natalie, zamiast skupić się na koniu, utkwiła wzrok w Archerze.
- Ale... ON JEST PIĘKNY - pisnęła, kucając, by posmyrać wilczaka po kryzie. Ten machnął kilkakrotnie ochonem, po czym przeniósł wzrok na mnie, jakby pytająco. Wzruszyłam ramionami. Faktycznie, trochę pachniała psem, może tylko nieco bardziej dziko, ale to jeszcze nic nie znaczyło. - Co to za rasa?
- Wilczak czechosłowacki. Skrzyżowanie wilka z owczarkiem niemieckim - pociągnęłam lekko za ucho psa.
- Nie boisz się go puszczać z koniem?
- Ma instynkt samozachowawczy. Wie, że z końmi nie ma żartów, nie pcha się im pod kopyta - wzruszyłam ramionami. - A tak się przynajmniej wybiega.
Chwilę jeszcze pogawędziłyśmy. Zdziwiło mnie, że mimo zobaczenia, ile energii ma mój koń, dziewczyna ani na chwilę nie straciła entuzjazmu, z którym przyjechała.
Musiałam chwilę "poprykać" na Charlesa, zanim w końcu zatrzymał się, w ostatnim momencie wyhamowując przede mną, przy okazji obsypując nas chmurą kurzu. Przymknęłam oczy, żeby choć trochę ochronić je przed drobinkami piasku, choć i tak musiałam je potem jeszcze przetrzeć. Złapałam dziada za kantar, zanim poprosiłam Nat, żeby otworzyła bramkę.
- Jak już będziesz na nim jeździć, możesz go wyczyścić. I uczesać - uśmiechnęłam się lekko do dziewczyny, przeprowadzając koło niej konia. Archer podreptał przodem, pewnie w poszukiwaniu wody. Biedak musiał się zmęczyć tym ganianiem w pełnym słońcu. - Pokażę ci co i jak. Na pewno ogarniesz.
Zaprowadziłam Charlesa do jego boksu, żeby też mógł się napić i żebyśmy przy okazji nie musiały z Nat sterczeć w pełnym słońcu podczas szykowania go. Podpięłam uwiąz do kantaru, a uwiąz do słupka kraty boksu, żeby nie spierniczył Nat, gdy ja poszłam po moją skrzynkę ze sprzętem.
Gdy wróciłam, zastałam Nat uwieszoną na szyi Siwego, który wygiął szyję, by móc skubać jej włosy. Zaśmiałam się na ten widok.
- Uroczo wyglądacie - rzuciłam, a Nat tylko spojrzała na mnie i mocniej przywarła do szyi Siwego.
- On jest BOSKI - poinformowała z pełną powagą... ale zaraz nie wytrzymała i już się uśmiechała.
- Tak tak... On też zdaje sobie z tego sprawę, uwierz mi - zaśmiałam się. - Dobra, koniec czułości, trzeba dziada wyczyścić. I rozplątać warkocze, a po jeździe zapleść z powrotem... W każdym razie, czas się zabrać do roboty.

Nat? ;3

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics