2.03.2020

Od Kangsoo CD Liama

Siedział nieruchomo na krześle z ręką położoną na blacie. Zwilżając usta co pewien czas wpatrywał się w lekarza, który starannie zszywał ranę. Choć nie czuł prawie w ogóle bólu (znieczulenie robiło swoje), uczucie igły i szwów ocierających się o skórę było czymś dosyć nieprzyjemnym. Nawet, jeśli to nie był jego pierwszy raz, kiedy szyto mu ranę, to i tak nie był wcale do tego przyzwyczajony.
Doktor podniósł na niego wzrok, widząc jego nieco skwaszoną minę, wziął głębszy wdech.
– To nie telewizor, nie musi pan patrzeć – powiedział spokojnie. – Patrzenie na ranę na wielu pacjentów źle działa.
Na te słowa Kangsoo spojrzał na lekarza. Chwilę się wahał, ale w końcu trochę niepewnie rzekł:
– Dam radę. To nie mój pierwszy raz.
– W sumie to trochę widać – odparł doktor. – Większość tych, którzy mają swoje pierwsze szycie, staje się przewrażliwionych. Albo dziwnie się zachowują, ciągle mówiąc: Tylko ostrożnie, panie doktorze, dobrze? Proszę, ostrożnie!
Odrobinę prześmiewczy ton, w jakim lekarz wypowiedział, nieco rozluźnił Kangsoo. Ręka swobodniej oparła się o blat, choć ślad po zębach z drugiej strony dał o sobie znać, co wywołało u niego chwilowe skrzywienie na twarzy.
Jakiś czas później doktor skończył szycie. Odciął długie końce nici, które wraz z nożyczkami odłożył na tackę. Wyprostował się, wzdychając.
– No i skończone – rzekł. – Nie jest aż tak źle.
Wziął do ręki bandaż, którym zaczął dokładnie owijać przedramię.
– Dobrze, że pan zachował spokój i się nie ruszał. Widać, że było tylko to pierwsze drobne szarpnięcie spowodowane atakiem psa i odruchem ciała. Jakby to była rana szarpana, to tak szybko byśmy się z tym nie uporali.
Kangsoo wolno przytaknął. Spróbował poprawić pozycję – siedząc już jakiś czas zaczął odczuwać ból w lewym pośladku, mający korzenie pewnie we wcześniejszym upadku. Nie poszło mu to najlepiej, ale postanowił jakoś ten ból zignorować (siniaki to mu akurat dość szybko znikały).
Gdy lekarz skończył opatrywanie rany, oparł się plecami o oparcie fotela. Chwilę tak siedział, po czym jednak znów się wyprostował.
– Czy pies był szczepiony przeciwko wściekliźnie?
To pytanie nieco zaskoczyło Koreańczyka.
– Raczej tak – odpowiedział po krótkim namyśle.
– Raczej, więc może na wszelki wypadek zrobię panu zastrzyk.
– Nie trzeba.
Odparł na tyle pospiesznie, że wywołał tym na twarzy lekarza zdziwienie. Mężczyzna uniósł brew w konfuzji, przyjrzał mu się uważnie, mrużąc oczy w zamyśleniu. Nastała nieprzyjemna cisza.
– Nadnaturalny? – wtem zapytał, przyjmując z powrotem spokojny wyraz.
Kolejne pytanie, którego Kangsoo się nie spodziewał. Na szczęście wywołało u niego też cień ulgi.
– Tak – przytaknął. – Jestem odporny na wszelakie choroby.
– Rozumiem. – Doktor pokiwał głową. – Czyli zastrzyk nie jest potrzebny.
Obrócił się odrobinę na fotelu, zdejmując gumowe rękawiczki. Kangsoo w duchu odetchnął z ulgą, po czym zmierzył wzrokiem starannie zawiązany bandaż. Chwilę później przeniósł wzrok na mężczyznę.
– Bardzo panu dziękuję – powiedział.
– Nie trzeba. – Tamten machnął niezgrabnie ręką, posyłając mu uśmiech. – Taka moja praca. Szkoda tylko, że stapler zepsuty. Poszłoby znacznie szybciej.
– I tak doktor świetnie się spisał. – Uśmiechnął się.
– A, dziękuję.
Lekarz poprawił swoją pozycję, następnie wyciągnął kartkę, na której zaczął wypisywać receptę. Wytłumaczył, że przepisze Koreańczykowi leki przeciwbólowe, na wypadek, gdyby rana nie dawała spokoju. Trochę później dał mu receptę, mówiąc:
– Proszę się nie martwić, rana ładnie się zagoi. Za tydzień przyjdzie pan zdejmować szwy, a potem to już pozostanie tylko blizna.
Słysząc ostatnie słowa, Kangsoo uciekł wzrokiem gdzieś w bok. Doktor od razu to zauważył, wziął nieco głębszy wdech.
– Będzie pan mógł opowiadać, że zaatakowała pana jakaś bestia. Dziewczyny szczególnie to lubią. – Puścił mu oczko.
Kangsoo nieznacznie się speszył. Otworzył usta, ostatecznie jednak zamknął je nic nie powiedziawszy. Doszedł do wniosku, że nie miał jak tego skomentować. Jedynie zaśmiał się niepewnie, by sytuacja nie zrobiła się niezręczna.
Chwilę później był już w poczekalni, gdzie zastał czekającego na niego Liama. Mężczyzna, widząc go, wyprostował się i posłał mu szczery uśmiech. Kangsoo poczuł ulgę. Dobrze, że już jest spokojniejszy.
– Jak tam? – zapytał Liam.
– Całkiem dobrze – odpowiedział Kangsoo. – Jednak będę żył – dorzucił, kąciki jego ust delikatnie się uniosły razem z brwiami.
Słysząc to, mężczyzna zaśmiał się. Poklepał Koreańczyka po ramieniu, uśmiech na jego ustach stał się szerszy. Jednocześnie dało się na jego twarzy dostrzec pewną ulgę. Musiał wreszcie się całkiem rozluźnić, co Kangsoo praktycznie od razu zauważył. Posłał przyjacielowi uśmiech, starając się pokazać, że wszystko z nim w porządku.
Opuścili szpital, ruszyli przez parking w stronę miejsca, gdzie Liam zaparkował swojego trucka. Szli w miarę spokojnym krokiem, gdy nagle Kangsoo o czymś sobie przypomniał.
– Ach, dostałem receptę na lek przeciwbólowy! – rzekł ni do siebie, ni do przyjaciela.
Liam zatrzymał się, spuścił na niego wzrok. Przyjrzał mu się, na chwilę skupiając się na bandażu. Jakiś czas stał w milczeniu jakby się nad czymś zastanawiał, nie trwało to jednak długo.
– Usiądź w samochodzie, ja pójdę do apteki – powiedział.
Tych słów, szczerze mówiąc, Kangsoo się nie spodziewał. Spojrzał na Liama, unosząc brwi. Wcale nie ukrywał zdziwienia.
– Nie no, mogę iść – rzekł w miarę spokojnie.
Liam pokręcił głową.
– Teraz to ty musisz odpoczywać, by rana dobrze się zagoiła.
– Ach, daj spokój, przecież nic mi takiego nie jest. – Nie udało mu się powstrzymać przed przewróceniem oczami. – To rękę mam ranną, nie nogę, mogę bez problemu pójść i kupić lek.
Jak się można było domyślić (a może i nie), Liam nie chciał tak szybko odpuścić. Skrzyżował ręce na piersi, jego usta przemieniły się w wąską kreskę. Patrzył na Koreańczyka wymownie... chociaż dało się dostrzec ten... znak, że to nie była sytuacja, w której trzeba było zachować pełną powagę. To było raczej coś w rodzaju powtórka z wczorajszego dnia, kiedy się kłócili o to, kto zapłaci za gorącą czekoladę.
Tym razem i Kangsoo nie chciał odpuścić. Stał w bezruchu, lecz wtem spojrzał na kryjącą się w cieniu ścianki paki Lunę. Zmierzył suczkę wzrokiem, gdy nagle nad jego głową zaświeciła się wyimaginowana żarówka.
– Jakimś dziwnym sposobem za bardzo nie widzi mi się zostawanie samemu z Luną. – Schował ręce do kieszeni. – Więc chyba muszę iść – dodał, wzruszając ramionami.
Trafił prosto w cel. Pewność Liama nieco zmalała, ściągnął brwi, zdając sobie sprawę, że w obecnej sytuacji zostawienie Koreańczyka samego z Luną było trochę niestosowne. Kangsoo zmierzył przyjaciela uważnie wzrokiem, jego oczy błysnęły. Tym razem to ja wygrałem. Już miał w duchu świętować, lecz ku jego zdziwieniu Liam powiedział:
– Luna jeszcze może trochę poczekać. Idę z tobą.
Słysząc to, Kangsoo zamrugał parę razy. Przestąpił z nogi na nogę, przechylił głowę delikadnie na bok.
– Musisz, co nie? – z jego ust wydobyło się swego rodzaju jęknięcie.
– Żebyś mi tu czasem nie zasłabł – tłumaczył się Liam. – Bądźmy szczerzy, straciłeś trochę krwi, kto wie, może nagle ci się zakręci w głowie? – Nachylił się nieco w jego stronę.
O nie, Liam powiedział to w taki sposób, że teraz to muszę się zgodzić.
– Niech ci będzie – rzucił w końcu, po czym ruszył w stronę apteki.

Liam?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics