2.12.2019

Od Any CD Michaela

Wpatrywałam się dobrą chwilę bez wyrazu w talerz z naleśnikami. Aż w końcu zmusiłam mięśnie twarzy do współpracy na tyle, by unieść kąciki ust w lekkim uśmiechu.
- Dziękuję - mruknęłam, siadając przy stole, naprzeciwko bruneta. Natychmiast u mojego boku znalazł się też Archer. Machnął ze dwa razy ogonem, pokazując, że nic mu nie jest, po czym, usiadłszy przy mnie, położył pysk na moich kolanach. I tak został. Milczące wsparcie. Znak "jestem przy tobie, nic ci nie grozi".
Chciałabym móc w to uwierzyć.
Zabraliśmy się za posiłek. Mike co prawda głównie patrzył, jak jem, ale sam także co nieco skubnął z talerza. Wciągnęłam niemal cały talerz grubych placuszków, polanych niezdrową porcją syropu klonowego. Nie zdążyłam niczego zjeść wczoraj po powrocie z pracy, do tego lot pochłania chorendalne ilości energii. Plus dochodził stres... słowem - byłam głodna jak... smok.
Ale w końcu musiał nadejść ten moment. Pytania. Coś, czego zawsze starałam się unikać. Teraz tym bardziej. Skoro posunęli się nawet do włamywania się do mojego domu... Nie chciałam nawet myśleć, co mogliby zrobić Michaelowi.
Tym bardziej, że Lys w każdej chwili mógł się dowiedzieć, że coś mnie z Crowley'em łączy. A, nie ma co ukrywać, należy do tej podgrupy zazdrosnych chłopaków, których nawet wyplute prosto w twarz "spierdalaj" nie odstraszy. Zatem jestem niemal pewna, że nadal uważa, że jesteśmy razem i że ma pełne prawo pacyfikować wszystkich innych mężczyzn w moim otoczeniu.
Aż jestem w szoku, że Liam mu nigdy nie przeszkadzał.
Po dłuższej chwili z toku wspomnień wyrwał mi cichy brzęk składanych na siebie talerzy. Zamrugałam szybko, podniosłam wzrok z miejsca, gdzie, mogłabym przysiądz, że jeszcze sekundę temu, stał mój talerz. Teraz spoczywał w dłoni bruneta, który już kierował się z nim, i pozostałymi naczyniami, do zlewu.
- Czekaj, pomogę - chciałam zerwać się z krzesła, ale jedyne, co osiągnęłam, to wystraszenie Archera, który zaczął już przysypiać na moich kolanach, i powrót potwornego bólu głowy, który towarzyszył mi, odkąd się obudziłam. Podejrzewam, że mógł mieć coś wspólnego z tym środkiem uspokajającym albo czymś, czym potem nafaszerował mnie Mike. W każdym razie, teraz skutecznie zmusił mnie do zostania na miejscu.
- Daj spokój - westchnął Mike, kręcąc głową. - Siedź, ja posprzątam - widziałam, że zastanawia się, czy wypowiedzieć kolejne słowa, ale w końcu to zrobił, odkręcając wodę w zlewie. - I możesz w tym czasie zacząć wyjaściać mi, o co w tym wszystkim chodzi.
No tak... wyjaśnienia.
- Ja... w zasadzie to nie wiem, od czego zacząć - mruknęłam, pocierając palcami skronie, by choć trochę ulżyć sobie w bólu. Nie pomogło.
- Najlepiej od początku - zaproponował spokojnie.
Zrobiłam, jak zaproponował. Opowiedziałam o tym, jak Liam wciągnął mnie w interesy mafii w naszej rodzinnej miejscowości. Że się na to zgodziłam, bo to oznaczało jakiś tam prestiż. Byłabym znana, doceniana... Szybko okazało się, że jednak tylko wykorzystywana, ze względu na swoją moc. Ale już wtedy było za późno, żeby się wycofać.
Opowiedziałam mu o czarnowłosym chłopcu o ognistych oczach, zaledwie dwa lata ode mnie starszym. Był podobny do mnie - też kontrolował ogień. No właśnie... tylko kontrolował. I, jak się okazało kilka lat później, chorobliwie mi moich zdolności krzesania ognia z niczego zazdrościł. A we mnie widział tylko kogoś... pff, nawet nie kogoś. Coś, co mogło pomóc stać mu się jeszcze potężniejszym.
No cóż, jak widać mu nie wyszło.
Ale to i tak przypadkiem. Nie wiem, czy gdyby nie wydarzenia z magazynu, do którego spalenia zostałam wysłana, a po którym Sopportare się mną zainteresowało, nasz "związek" (o ile można to było tak nazwać) przestałby istnieć. Prawdopodobnie nie. Ta wyprowadzka była dla mnie impulsem, by zastanowić się nad swoim życiem i zerwać wszystkie toksyczne znajomości. Z tą jedną na czele.
Gdy skończyłam opowiadać, wspominając wszystkie wydarzenia ostatniego tygodnia, kiedy moi dawni "kumple" próbowali... sama, kurwa, nie wiem, co zrobić, Mike stał tyłem do mnie, zaciskając dłonie na krańcu zlewu. Oho. Wkurwił się.
Jak bardzo, przekonałam się już sekundę potem, gdy odwrócił się, złapał ze mną kontakt wzrokowy i podszedł powoli, krokiem kojarzącym mi się, nie wiem czemu, z drapieżnikiem.
- Ana, cholera, mówiłem ci, że masz mi mówić, jeśli coś się dzieje - warknął. Gdy dotarł do stołu, pochylił się nad nim, by znaleźć się bliżej mnie. Widziałam dokładnie, w którym momencie nerwy mu puściły. Rąbnął pięścią w stół tak gwałtownie i mocno, że aż podskoczyłam. Archer warknął cicho, ale na tym skończył swoje protesty. Pisnął krótko i przywarł całym ciałem do ziemi. Nawet na niego, niepodzielnego samcę Alfa mięknącego tylko wobec mojej skromnej osoby, podziałała furia emanująca z bruneta. Nie byłam tylko pewna, na kogo jest bardziej zły - na mnie, czy na siebie - bo mogłabym przysiądz, że z jego oczu, nadal wpatrzonych w moje, wyziera pewien smutek. I lekkie przerażenie. - Czy do ciebie w ogóle dociera, że oni mogli cię zabić? W Twoim własnym domu!
Kolejnych wykrzyczanych w moim kierunku słów już nie słyszałam. Zamiast tego do moich oczu zaczęły powoli napływać łzy, które nie tyle były efektem ostrych słów przyjaciela, co całej tej sytuacji. Kurwa. Przecież ja nie płaczę, dlaczego...
A jednak właśnie rozryczałam się jak bóbr.

Mike?
Radź sobie z płaczącą kobietą xDDD

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics