30.12.2019

Od Any CD Michaela

Nie wiem, ile czasu minęło, nim w końcu się pozbierałam. Zabunkrowałam uczucia gdzieś w głębi siebie, otarłam łzy bezsilności... By ostatecznie pozbierać się z betonowej podłogi garaży i, z zawziętym spojrzeniem, ruszyć z powrotem do windy.
Trzeba było się przygotować do spotkania z Lysandrem. Bo z nim nigdy nie można było mieć pewności, że rozmowa przebiegnie pokojowo.
Tym bardziej, że nie miałam najmniejszego zamiaru zgadzać się na jego warunki. Musiałam tylko dowiedzieć się, gdzie jest Mike. A potem go wydostać.
Bułka z masłem.
Gdy tylko przekroczyłam drzwi mieszkania, do Archera podbiegła kotka Mike'a, zaczepiając, by się z nią pobawił. Wilczak przeniósł ostrożny wzrok na mnie, prosząc o pozwolenie.
- Idź - rzuciłam, kierując się do pokoju, który Mike mi udostępnił na czas, gdy musiałam u niego mieszkać. Nie przejmując się tym, jaki bałagan robię, zaczęłam wyrzucać wszystkie swoje rzeczy z torby, szukając czegoś odpowiedniego do sytuacji. Ognioodporny strój został w moim domu. Nie miałam powodów sądzić, że się przyda. A teraz nie miałam już czasu, żeby po niego jechać. Magazyny znajdowały się po drugiej stronie Seattle. Podobnie było z bronią - jedyne, co miałam teraz przy sobie, to malutki scyzoryk, który, niedawno ostrzony, potrafił co prawda wyrządzić krzywdę, ale nie był zbyt poważną bronią. Nie przydałby mi się w czynnej walce, bardziej do samoobrony.
Ale może Mike trzyma tu jakąś broń... w końcu nie tylko ja jedna z naszej dwójki miałam przebojowe epizody w swoim życiu.
To, jak szybko znalazłam drugie dno w szafie w pokoju przyjaciela, prawie mnie rozbawiło. Prawie, bo w tym momencie zdecydowanie nie byłam w nastroju do śmiechu. Z wyuczoną przez lata praktyki pewną automatycznością, sprawdziłam każdą sztukę broni, którą wyciągałam. Widać było, że Michael dba o nie, by były w każdym momencie gotowe do użytku. Tym lepiej dla mnie.
Poza bronią pożyczyłam sobie też kabury i specjalne szelki oraz pas. Zrezygnowałam z pancerza, którego i tak nie miałam, na rzecz dość luźnych ubrań. Miałam nadzieję, że w razie czego to choć trochę zmyli przeciwnika i doprowadzi do tego, że źle wycyrkluje siłę uderzenia.
Uzbrojona i gotowa choć nie psychicznie, bo na samą myśl nadal robiło mi się niedobrze do skopania tyłków moim byłym kolegom, zbiegłam po schodach na dolne piętro mieszkania. Tylko jakimś cholernym cudem znalazłam zapasowe kluczyki do samochodu Mike'a. Na szczęście. Bo jazda komunikacją miejską w pełnym uzbrojeniu była ryzykowna. Przez chwilę patrzyłam na Archera, który znowu ułożył się na kanapie z kotem mojego przyjaciela. Przez moment zastanawiałam się, czy nie zabrać go ze sobą. Zwykle towarzyszył mi w tego typu akcjach, jako swego rodzaju straszak oraz pies obronny. Ale tym razem... chyba wolałam mieć pewność, że chociaż jemu nic się nie stanie.
Przeszłam do przedsionka, złapałam mój długi, czarny płaszcz, który wisiał na wieszaku obok kirtki Mike'a, założyłam go, szybko sprawdziłam, czy broń nie jest pod nim zbyt widoczna i czy jednocześnie mam do niej łatwy dostęp.
Wstrzymałam oddech, gdy przypadkiem napodkałam swoje spojrzenie w lustrze. Czerwone od płaczu oczy, patrzyły twardo, bez wyrazu. Zrezygnowanie doskonale widoczne w całej postawie... Już sobie wyobraziłam tryjumf na twarzy Lysandra, gdy zobaczy mnie w takim stanie.
Zacisnęłam zęby z irytacji. Przed walnięciem pięścią w taflę lustra powstrzymało mnie jedynie to, że nie należało do mnie. Ścisnęłam kluczyki od bawarki w dłoni, rzuciłam ostatnie spojrzenie na śpiące razem zwierzaki i wyszłam z mieszkania.

~•~

Już gdy zbliżałam się do umówionego miejsca spotkania, wyczułam grupę kilku ludzi, obstawiających teren na zewnątrz. Sapali jak wściekłe tury, myślę, że nawet zwykły człowiek by ich usłyszał, a co dopiero ja, dysponująca nadludzkim słuchem. Mimo to Lysander wystawił ich na wartę. Albo nie zdawał sobie sprawy z ich problemów z drigami oddechowymi, albo miał gdzieś, czy dowiem się, że trzymają mnie na muszcze. Albo po prostu był to pokaz siły, żeby dobitnie podkreślić, że mają cholerną. Przewagę. Liczebną.
Zdziwiło mnie jedynie to, że poza jednym wilkołakiem, do tego naszym wspólnym znajonym, Clausem, który oddychał w sposób tak charakterystycznie głośny, że nie dało się go nie rozpoznać, żaden z mężczyzn na zewnątrz nie był nadnaturalny. Nie wiedziałam, jak sytuacja w środku, ale nie podejrzewałam, by znajdował się tam ktoś jeszcze, poza Lysandrem, kto stanowiłby dla mnie realne zagrożenie.
Inna sprawa, że faktycznie, mieli nade mną przewagę liczebą. I każdy jeden był ode mnie przynajmniej kilkakrotnie cięższy i szerszy w barach, o czym przekonałam się, gdy zaparkowawszy bawarkę nieopodal wejścia do magazynu, wysiadłam. Natychmiast uderzyło we mnie mroźne, zimowe powietrze, więc odruchowo podniosłam temperaturę swojego ciała, żeby się ogrzać.
Stałam tak chwilę, pozornie wgapiając się w jeden punkt, w rzeczywistości rzucając ukradkowe spojrzenia dookoła. Żeby ocenić sytuację.
Odezwałam się dopiero, gdy usłyszałam za sobą kroki na żwirze, którym wysypany był podjazd.
- Przyszłam widzieć się z Lysandrem - byłam dumna z siebie, że głos mi nie zadrżał.
- Wiem - poczułam, jak dłoń Clausa zaciska się na moim ramieniu. Przez gruby płaszcz i rękawiczkę, którą miał na dłoni, nie mógł poczuć, jak jestem gorąca. A rumieńce na twarzy mógł spokojnie zwalić na zimno. - Idziemy - popchnął mnie, pewnie delikatniej, niż zrobiłby to każdy z obecnych tu facetów, a mimo to zachwiałam się lekko. Zdecydowanie byłam nie w formie. Ale nie miało prawa mnie to zatrzymać.
Musiałam uwolnić Mike'a.
Wilkołak wprowadził mnie do hali głównej jednego z magazynów, zawalonej kontenerami, pewnie ze szmuglowaną kontrabandą. Szłam z wysoko podniesioną głową, żeby choć w taki sposón pokazać, że nie dałam się zastraszyć. Jednocześnie uważnie badałam wzrokien otoczenie, szukając każdej możliwej drogi ucieczki, by wyselekcjonować najlepszą, z której skorzystamy, jak uda mi się uwolnić Mike'a.
Bo musi mi się udać. Obydwoje wyjdziemy stąd w jednym kawałku. Nie było innej opcji.
Tylko że jak na razie jedynym wyjściem z magazynu, jakie udało mi się dostrzec, były drzwi, którymi tu weszliśmy...
- Ana... - wzdrygnęłam się odruchowo, gdy moich uszu dotarł głos Lysandra. Spojrzałam w jego stronę. Siedział rozparty na plastikowym krześle jak na tronie. I uśmiechał się kpiąco, patrząc na mnie.
A potem jego wzrok natrafił na rękę Clausa, nadal spoczywającą na moim ramieniu. Jego spojrzenie i ton głosu natychmiast stwardniały.
- Możesz ją puścić, wilku - syknął. Wilkołak, nasz były przyjaciel, mogłabym rzec, natychmiast mnie puścił i odsunął się ode mnie. - I odejść. Nie jesteś już potrzebny.
Claus wykonał polecenie i zniknął za jednym z kontenerów. Zaraz dobiegł nas też odgłos zamykanych drzwi, który świadczył o tym, że wyszedł z magazynu.
Zostałam sama z Lysandrem. Aż nie mogłam uwierzyć, że jest na tyle głupi, że nie postarał się o wsparcie. Ale z drugiej strony... To on jest, i zawsze był, największym zagrożeniem dla mnie. Nie będę w stanie pokonać go przy użyciu mojej mocy. Inne rodzaje broni, którą może stopić, też nie zadziałają. Tak w zasadzie to ode mnie podłapał technikę otaczania się płomieniami. Mój błąd.
- Nikt mnie nie sprawdził przed wejściem - zauważyłam, tonem bez wyrazu. Tak naprawdę nie wiem, po co to powiedziałam. Może lekko rozbawiła mnie jego pewność siebie.
- Po co? Nie jesteś na tyle głupia, żeby przynosić tu broń i czegokolwiek próbować. Wiesz, że każda forma oporu odbije się na tym twoim przyjacielu
Chyba jednak jestem głupia. Albo on, że od razu uznał, że nie będę z nim walczyć i pokornie zgodzę się na jego warunki.
- A teraz, gdy nikt nam już nie przeszkadza, przejdźny do rzeczy - uśmiechnął się złowieszczo. Wstał, odszedł kawałek na tyle, że zniknął mi z oczu... potem rozległ się odgłos szorowanego po betonie drewna.
Najpierw zobaczyłam Lysa. Później ciągnięte przez niego przesło, a dopiero na końcu osobę, która była do niego przywiązana.
- Mike... - wyrwało mi się. Był półprzytomny, miałam wrażenie, że  wogóle nie dociera do niego, gdzie się znajduje  Wodziłam z przerażeniem wzrokiem po jego ciele. Całym posiniaczonym, na szyi widniały czerwone pręgi po popażeniu... Dość szybko otrząsnęłam się z szoku i zacisnęłam zęby z wściekłości, przenosząc wzrok na Lysandra. - Coś ty mu, do chuja ciężkiego, zrobił? - wysyczałam. Zrobiłam krok w jego kierunku, ale wtedy Lys, ruchem szybszym, niż mogłabym podejrzewać, zacisnął dłoń na nagim ramieniu mężczyzny.
W ułamku sekundy otworzył oczy. I ryknął z bólu.
Musiałam przytrzymać się kontenera, koło którego stałam, żeby nie upaść. Zacisnęłam powieki, starając się powstrzymać łzy bezsilności, ponownie cisnące się do oczu.
- Na twoim miejscu jednak zostałbym tam, gdzie stoisz - rzucił Lys wesołym tonem. Warknęłam odruchowo, pokazując kły. - I wysłuchał, co mam do powiedzenia.
Gdy nie odpowiedziałam, ponownie przyłożył dłoń do skóry Mike'a, ponownie z tym sanym efektem.
- Mów - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. - Mów, co masz do powiedzenia, i miejmy to już, do cholery, za sobą.
Nic więcej nie było mu trzeba.
- Występuję raczej w interesach swoich, niż rodziny, ale wkrótce rodzina i ja to będzie jedno - mężczyzna uśmiechnął się przebiegle. - Wrócisz do mnie. Wiesz, że osobno nic nie osiągniemy, ale razem... Razem będziemy najpotężniejszymi istotami na tym świecie. Będziemy niepokonani - gdy mój wzrok ani trochę nie zmiękł, uśmiech zniknął z jego twarzy. - Nie chcesz tego? Potęgi, władzy... pieniędzy. To wszystko mogę ci dać. Musisz tylko do mnie wrócić.
Milczałam zbyt długo. Zirytowało go to. Błyskawicznie sięgnął po broń spoczywającą do tej pory na blacie niewielkiego stolika, ustawionego koło krzesła, na którym wcześniej siedział. I nim zdążyłam zareagować, przystawił lufę do skroni Michaela.
- Widzę, że on jednak tylko przeszkadza ci w myśleniu - warknął. I pociągnął za spust.
Niczym w zwolnionym tempie patrzyłam, jak życie w oczach mojego przyjaciela gaśnie. Jak Lys odrzuca broń z powrotem na stolik i wyciera twarz rękawem.
Na materiale pozostały czerwone ślady krwi.
Chciałam krzyczeć. Rzucić się na tego zwyrodnialca, który na moich oczach zamordował jedną z niewielu osób, które się dla mnie liczyły. Ale jedyne, co z siebie wykrzesałam, to ledwie szept. Opadłam bez sił na kolana.
- Mike...
- Zostawię cię teraz. Wiesz, że stąd jest tylko jedno wyjście, więc nawet nie próbuj uciekać - słowa Lysandra docierały do mnie jak zza mgły. Jedyne, na czym byłam w stanie się teraz skupić, to głowa Mike'a, zwisająca bezwładnie, z ziejącą w niej dziurą po kuli. - Wrócę niedługo. Mam nadzieję, że do tego czasu zmądrzejesz.
Gdzieś z oddali dobiegło mnie trzaśnięcie drzwi. Ostatkiem sił podciągnęłam się z ziemi, zrobiłam kilka chwiejnych kroków i ponownie opadłam na kolana. Tym razem przed Michaelem. Położyłam mu głowę na kolanach, brudząc się przy tym krwią, którą cały był pokryty. Tyle krwi...
Nie byłam w stanie powstrzymać łez, które spłynęły mi po policzkach.

Mike?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics