23.12.2019

Od Any CD Michaela

Mike nie wracał.
Przez pierwsze kilkanaście minut się tym nie przejmowałam. Owszem, zeszło mu dłużej niż zwykle, gdy schodził do garaży, ale może spotkał po drodze znajomego i przez to dłużej zamarudził na dole. Nic niezwykłego, nie ma powodu do paniki.
Tylko że jego nieobecność przedłużała się coraz bardziej. I bardziej... Zaczynałam się martwić.
Posprzątałam po śniadaniu, nakarmiłam nasze zwierzaki, przebrałam się... A Mike'a jak nie było, tak nie ma.
- Cholera - mruknęłam, spoglądając na zegarek. Minęło już pół godziny odkąd wyszedł.
Coś tu było naprawdę mocno nie w porządku...
Chciałam do niego zadzwonić. Ale gdy szukałam swojej komórki, którą jak zwykle rzuciłam gdzieś w kąt, niezbyt się przejmując jej istnieniem, zobaczyłam, że ta należąca do Michaela leży na blacie w kuchni. Pięknie. Czyli będę musiała zejść po niego. Kurwa.
Po wydarzeniach ostatnich tygodni miałam naprawdę porządnie zszargane nerwy. W chwili takiej jak ta wszędzie dostrzegałam potencjalne niebezpieczeństwo, jakiś atak na mnie. Dlatego naprawdę nie uśmiechało mi się opuszczanie potencjalnie bezpiecznego mieszkania i schodzenie do tych cholernych garaży...
- Szlag by to - mruknęłam, uderzając otwartą dłonią w blat wyspy kuchennej, przy której właśnie stałam, wbijając mordercze spojrzenie w komórkę przyjaciela. Po chwili zastanowienia odepchnęłam się dłońmi od blatu, odwróciłam się w kierunku salonu i wznowiłam poszukiwanie mojego telefonu. Znalazłam go dość szybko - leżał na stoliku kawowym przed kanapą, na której rozłożył się Archer, a obok niego w kulkę zwinęła się Siwa. Nie pamiętałam co prawda, jak się tam znalazł, ale grunt, że był. Nawet naładowany o dziwo.
- Archer, chodź - rzuciłam do psa, który natychmiast otworzył żółte ślepia i łypnął na mnie pytająco. Odczytując z mojej mowy ciała zdenerwowanie, natychmiast zeskoczył z kanapy i, przeciągnąwszy się, podreptał za mną w kierunku drzwi wejściowych.
Nie kłopocząc się zakładaniem mu szelek czy braniem smyczy - nie planowałam wychodzić z nim poza budynek, więc nie były potrzebne - wyszłam z mieszkania. Natychmiast skierowałam się do windy.
Gdy drzwi windy ponownie się rozsunęły, gdy byliśmy już na dole, moim oczom ukazał się typowy, podziemny parking. Nic niepokojącego. Teoretycznie.
Bo naprzeciwko mnie stała bawarka przyjaciela. Ale po samym zainteresowanym nie było śladu.
- Kurwa - zaklęłam, wychodząc z windy. Uważnie badałam okolicę wszystkimi zmysłami. Żeby się upewnić co do tego, co mówiły mi oczy.
Nikogo tutaj nie było.
Gdy znajdowałam się kilka kroków od pojazdu bruneta, zadzwoniła moja komórka. Podskoczyłam, wystraszona niespodziewanym dźwiękiem, głośnym jak huk wystrzału w panującej tu ciszy. Szybko się jednak opanowałam. Sięgnęłam do kieszeni bluzy-kangurki, do której schowałam urządzenie przed wyjściem i wyłowiwszy go, natychmiast odebrałam, mając nadzieję, że to może Mike próbuje się ze mną skontaktować z pożyczonego telefonu.
No cóż. Nadzieja matką głupich.
- Halo? - rzuciłam do słuchawki.
- Cześć, skarbie - po moich plecach przebiegł dreszcz. Znałam ten ociekający jadem głos. A fakt, że właśnie usłyszałam go po drugiej stronie linii, nie wróżył niczego dobrego. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że mogę usłyszeć twój głos...
Pewnie pieprzyłby coś dalej, gdybym mu nie przerwała.
- Czego chcesz, Lysander? - syknęłam. Zacisnęłam wolną dłoń w pięść. - Jeśli znowu próbujesz mnie przestraszyć...
- Och, nie, kochanie - zaśmiał się. Kiedyś uznałabym to za zmysłowy dźwięk. Teraz napawał mnie jedynie odrazą. - Tym razem dzwonię z bardziej konkretną propozycją.
Przełknęłam ciężko ślinę, domyślając się już, dlaczego Mike zniknął. Mój wzrok zlustrował samochód i jego otoczenie... i znalazłam to, czego szukałam.
Zużyta strzykawka. Leżała sobie, jak gdyby nigdy nic, nieopodal. Znak, że to, co zaraz usłyszę, nie jest żartem czy próbą zastraszenia bez pokrycia. O nie, ta strzykawka jasno dawała do zrozumienia, że mam przesrane.
Stałam tam skamieniała z przerażenia, nie będąc w stanie się odezwać. Ale Lys tego ode mnie nie potrzebował. Miał do przekazania wiadomość, a wiedział, że słucham. Bo tylko on może mi powiedzieć, gdzie jest teraz Michael.
- Jak pewnie już zauważyłaś, twój... przyjaciel - wypluł to ostatnie słowo, jakby było przekleństwem - zniknął. Wyszedł rano i już nie wrócił? No cóż. Nie martw się, zabrałem go na małą wycieczkę. Kiedy, lub czy w ogóle, z niej wróci, zależy tylko od ciebie.
Nagle poczułam, jak nogi się pode mną uginają. Musiałam oprzeć się o bawarkę, żeby nie upaść. Coraz szybszy oddech zwiastował rychłe nadejście ataku paniki. Fuck.
- Mam dla ciebie propozycję - kontynuował. - Stęskniliśmy się za tobą, wiesz? Już na wystarczająco długo wypadłaś z interesów. Sopportare zapomniało o sprawie, a nawet jeśli nie, na pewno nie będzie się spodziewało, że znowu dla nas pracujesz - usłyszałam w jego tonie, że się uśmiecha. Zamknęłam oczy, próbując skupić się na równym oddychaniu. - Ten demon będzie naszą gwarancją, że przyjdziesz na spotkanie. Za dużo wiesz, żeby od tak odejść z naszych szeregów. Masz... powiedzmy... dwadzieścia cztery godziny, na przyjście do magazynów na obrzeżach miasta. Wiesz których. Porozmawiamy sobie tam na spokojnie, bez niepotrzebnych świadków, przemyślisz moją ofertę... Oczywiście wiesz, co się stanie z facetem, jeśli się nie pojawisz - zaśmiał się, a mi zrobiło się niedobrze. - Z resztą, chłopcy już zaczęli zabawę. Każda chwila twojej zwłoki przysparza mu więcej ciepień... Ciekawe ile potrafi znieść, jak myślisz? - bałam się otworzyć usta, by mu odpowiedzieć, odgryźć się jakoś. - W każdym razie, radziłbym ci się pospieszyć.
I się rozłączył.
Wyprostowałam się powoli, odsuwając telefon od ucha. Szlag by to.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na Archera.
- Czas na spotkanie ze starymi przyjaciółmi - szepnęłam. Starając się jakoś trzymać, zrobiłam pierwszy krok w stronę windy. Musiałam się przygotować, działać szybko...
Tylko że wraz z drugim krokiem emocje mnie przytłoczyły. Zachwiałam się, nogi się pode mną ugięły, osunęłam się na betonową podłogę. Wspomienia tych lat spędzonych na usługach mafii, walcząc ramię w ramię z Lysandrem, wspomnienia naszego "związku" i myśl, że to wszystko, od czego cudem uciekłam, mogłoby znowu się na mnie zwalić... to było za dużo dla moich zszarganych nerwów. Po moich policzkach spłynęły łzy bezsilności.
To wszystko mnie przerastało.

Mike?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics