21.01.2020

Od Silasa CD Minho

Przebiegłem wzrokiem po tekście wiadomości, którą otrzymał Minho. Z każdym przeczytanym słowem coraz bardziej marszczyłem brwi, niezadowolony. Cholera jasna.
Byłem pewny, że Nullah nie kojarzył orła, którym niekiedy zdażało mi się wysługiwać. Ale z drugiej strony to nie on wysłał tę wiadomość... była podpisana inicjałem C. Co mogło oznaczać wszystko i nic. Imię, nazwisko, pseudonim, imię chomika... A przede wszystkim niewiele mi mówiło.
Westchnąłem więc tylko, opierając czoło o powierzchnię baru, udając załamanie czy tam totalną rezygnację, wedle inwencji obserwujących, na to, co w mniemaniu otaczających nas osób pokazał mi Minho. A przy okazji kątem oka spojrzałem na stolik numer 18.
Nikogo znajomego. Ale każdy jeden z siedzących tam osobników to był kawał chłopa, góra mięśni i te sprawy. Ponownie westchnąłem ciężko, teraz już zupełnie szczerze. Nie wyglądali na skorych, czy w ogóle zdolnych, do negocjacji. Z takimi trzeba krótko i konkretnie. Czyli bez rozpierdolu się nie obędzie...
- Dobra, słuchaj - mruknąłem, prostując się na stołku i podstawiając pustą już szklankę, żeby chłopak dolał do niej whiskey. Co zaraz zrobił, cały czas uciekając jednak wzrokiem przed moim spojrzeniem. - Masz rację, to niepokojące. A tamci goście zachowują się podejrzanie. Sęk w tym, że ich nie znam. Nie wiem, kim są, dla kogo pracują... To "C." też nic mi nie mówi, jedna literka to za mało, żebym mógł ustalić tożsamość osoby, która wysłała tą wiadomość. W każdym razie wychodzi na to, że nasz plan w każdej chwili może spalić na panewce - westchnąłem ciężko, wypijając całą zawartość mojej szklanki na raz.
- Potrzebujemy planu awaryjnego? - zapytał Minho, zerkając ukradkiem na niepokojących mężczyzn.
- Nie patrz w ich stronę - syknąłem ostrzegawczo. - Zwracasz na siebie niepotrzebną uwagę - gdy Rudy posłusznie uciekł spojrzeniem na drugą stronę baru, dodałem już łagodniejszym tonem: - A odpowiadając na twoje pytanie... Nie. Nie sądzę, żeby można było w tej sytuacji wymyślić cokolwiek innego. Nasz plan zakłada, że uciepi tylko Nullah i ci, z którymi będę walczył na ringu. Jeśli nasz "przyjaciel" dowie się, że jesteśmy w jego spelunie, zacznie uciekać albo naśle na nas swoich goryli... choć mam nadzieję, że ma na tyle instynktu samozachowawczego, że tego nie zrobi... wtedy będziesz musiał zniknąć. Jak najsprawniej i najlepiej niedostrzeżony przez nikogo. Tak też planuję cię tam wprowadzić, więc myślę, że nie powinienieś mieć z tym problemu.
- A co z tobą?
Tyle pytań... no ale cóż, przecież miał orawo znać wszystkie szczegóły planu.
- Jeśli Nullah zaatakuje nas pierwszy, nie będę miał oporów - wzruszyłem ramionami. - Teraz chcę go raczej tylko upodlić. Ale, doprowadzony do ostateczności, nie zawaham się go zabić.
Widziałem, jak chłopak przełyka ciężko ślinę w reakcji na moje słowa. Ale nim zdążył zareagować, został zawołany na drugą stronę baru, by obsłużyć innego klienta.
W tym czasie ja obróciłem się swobodnie na stołku barowym tak, bym siedział przodem do facetów ze stolika numer 18. Gdy złapałem kontakt wzrokowy z jednym z nich, uniosłem szklankę w górę, w geście toastu. Natychmiast zerwał się za swojego krzesła, z oburzeniem doskonale widocznym na twarzy, a zaraz po nim podnieśli się jego koledzy, szukając wzrokiem osoby, w którą tak się wpatrywał.
I natrafili na mnie.
Przez chwilę przeszło mi przez myśl pytanie, czy gdybym rozpętał burdę w lokalu, Minho mógłby mieć w związku z tym jakieś problemy. Pilnowanie porządku leżało raczej w zakresie obowiązków ochroniarza, choć przypuszczałem, że barman powinien też jakoś na taką sytuację zareagować. Nie było mi jednak dane dokładnie tego zagadnienia przeanalizować, bo... goryle ze stolika numer 18 zwyczajnie nie dali mi na to czasu.
Ten, który pierwszy zerwał się z krzesła, pierwszy też do mnie dopadł. Złapał za przód czarnej koszuli, którą miałem na sobie, szarpnął i, jakby po namyśle, popchnął mnie tak, że moja twarz zaliczyła bliskie spotkanie z marmurową powierzchnią baru. I szklankę z alkoholem.
Czułem, jak się rozbija pod wpływem uderzenia, a szkło wchodzi w skórę, rozcinając ją i, gdzieniegdzie, zostając w ranach, uniemożliwiając ich zagojenie. Cała reszta, łącznie z rozbitą kością jażmową, zasklepiła się i zregenerowała jeszcze zanim facet powtórzył procedurę uderzania moją głową o blat. Tym razem poczułem, jak kość w nosie pęka. Poczułem, że krew ścieka mi do ust i dalej po brodzie.
- Szefowej nie podoba się to, że węszysz - syknął drugi z gromadki, nachylając się nad mną. Sięgnąłem ręką do nosa, by rękawem płaszcza otrzeć krew i przy okazji nastawić przemieszczoną chrząstkę, żeby i ona mogła się zaleczyć. Już po chwili zupełnie przestała boleć.
- Kimkolwiek ona jest, nie powinno się jej również podobać, że przechodzicie od razu do rękoczynu - rzuciłem, całkiem pogodnie, jak na zaistniałą sytuację. - Szczególnie w miejscu publicznym. Z takimi rzeczami czeka się na chwilę sam na sam... to prawie jak seks.
W nagrodę za tak bogaty merytorycznie wywód i niezwykle trafne porównanie, zostałem poderwany z blatu i odchylony za włosy w tył. A potem kolejny gościu zaserwował mi całkiem potężny cios z pięści w splot słoneczny.
Zachłysnąłem się powietrzem i straciłem oddech na dobrą chwilę, w czasie której zostałem, kolejnym ciosem, zepchnięty z krzesła na podłogę. Spadając, przywaliłem głową w sąsiedni stołek, rozcinając skórę. Jednak i ta rana szybko zniknęła, pozostawiając po sobie jedyny ślad w postaci smugi krwi.
- Szefowa właśnie to bezpośrednie przechodzenie do czynów w nas ceni - syknął ten pierwszy, pewnie jakiś ich przywódca czy ktoś, głosem podszytym pewną dozą samozadowolenia i triumfu. - Powiedziała, że nikt inny nie potrafi dać ci rady - zaśmiał się szorstkim, nieprzyjemnym dla ucha śmiechem. - Spodziewałem się czegoś więcej po pupilku Calanthii.
Zamarłem na dobrą sekundę. Oho. Tego się nie spodziewałam.
Zaraz jednak z zamyślenia wyrwało mnie kopnięcie pod rzebra. Ciężki but ponownie wydusił całe powietrze z moich płuc. Powoli miałem już dość. Ale cóż... informacje to informacje.
- Zaraz tam pupilku... - żachnąłem się, gdy tylko odzyskałem oddech. - Dobrym starym znajomym. Tym bardziej jestem zdziwiony, że tak traktuje przyjacół. Sądziłem że... ich ceni - musiałem się powstrzymać, żeby się nie zaśmiać przy ostatnim słowie.
Otóż Calanthia była głową części lokalnego półświadka. Nie dziwiło mnie, że ma kontakty z dilerami. Jakby to normalne. Niech już nawet będzie, że z takimi pokroju Nullaha.
Ale żeby stawać za nimi murem? Ona nawet o swoich przyjaciół nie dbała, niech posłużę za przykład potwierdzający tezę. Dillerzy przychodzili i odchodzili. Byli ruchomi jak ich towar, a wyżej postawionym osobom z żadka na nich zależało jakoś szczególnie, chyba że którymś zaczynała się interesować policja. Ale ja miałem do Nullaha prywatną urazę, nie widziałem więc powodu, dla którego C miała się tym interesować...
Może więc Nullah miał większe znaczenie, niż sądziłem...
- Interesy to interesy - wzruszył ramionami i nachylił się nade mną. - Kazała ci przekazać, żebyś nie miał jej tego za złe.
Nic więcej się od nich nie dowiem. Będę musiał zamienić słówko z C. Głównie o straszeniu ludzi. Ale to potem.
Teraz trzeba było soacyfikować tę gromadkę.
Kolejny cios, wyprowadzony w mój żołądek, nie trafił celu. Złapałem stopę atakującego i wykręciłem ją szybko tak, że coś chrupnęło w kostce, a mężczyzna wrzasnął z bólu. Kolejnego podciąłem, okręcając się na ziemi. Nic by mu się pewnie nie stało, ale upadając przywalił potylicą w krzesło, przez co stracił przytomność. Fartem miałem go więc wcześniej z głowy.
Kolejnych unieszkodliwiłem równie szybko i bez większych problemów. Dali się zaskoczyć. Zbytnia pewność siebie nigdy nie popłaca.
Zaledwie chwilę później stałem więc już nad grupką jęczących z bólu i trzymających się za różne części ciała facetów. A przede mną stali ochroniarze z rozdziawionymi gębami.
Taaaaa... szybko zareagowali, nie ma co.

Minho?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics