16.01.2020

Od Any CD Michaela

Zamknęłam oczy, skupiając się na przyjemnym cieple, które biło z ciała bruneta. Jednocześnie po raz kolejny starając się przekonać samą siebie, że on żyje. Że nie zginął wtedy, w tamtym magazynie, z ręki Lysandra... którego potem sama zabiłam. Położyłam otwartą dłoń na piersi przyjaciela, w miejscu, gdzie pod skórą biło rytmicznie serce. On żyje. Żyje...
- Nic nie czuję - mruknęłam po chwili niewyraźnie, z twarzą ukrytą w zagłębieniu między jego szyją a ramieniem. Czułam, jak jego palce powoli suną po mojej ręce w kojącym geście. W górę... i w dół. Raz po raz, coraz bardziej sprawiając, że traciłam koncentrację, a oczy same zaczęły mi się zamykać. - Nic... - szepnęłam, bardziej do siebie, niż do niego. I znowu się rozczuliłam.
Szlag by to.
Objęłam przyjaciela za szyję, wtulając się w niego i przyciskając do niego całym ciałem. Byleby tylko znaleźć się jak najbliżej niego, upewnić, że jest, że to nie jest sen czy inna iluzja...
Wzięłam głęboki, poszarpany wdech, starając się uspokoić i nie rozpłakać. Nawet nie wiedziałam, dlaczego łzy cisnęły mi się do oczu. Ze strachu? Z ulgi? Szlag. To wszystko... cholera.
Dzisiajsze wydarzenia... odcisnęły piętno na moich emocjach. I to było widać jak na dłoni.
- Płaczesz - mruknął Mike, zamykając mnie w uścisku silnych ramion.
- To tylko woda - mruknęłam, zaciskając powieki. Starając się opanować. Musiałam. Płacz do mnie nie pasował.
- Słaby z ciebie kłamca - zaśmiał się lekko Mike, po czym wzdrygnął się, gdy przypadkiem dotknęłam śladu popażenia na jego szyi. Natychmiast spróbowałam się odsunąć, żeby nie spowodować przyjacielowi jeszcze większego bólu, ale natychmiast przyciągnął mnie z powrotem do siebie. - Ciiii... spokojnie - złożył lekki pocałunek w czubek mojej głowy. - Nic się nie stało.
- Robię ci krzywdę... - chciałam protestować, ale szybko zostałam uciszona lekkim pociągnięciem za warkocz.
- Nic się nie stało - powtórzył, przejeżdżając ręką po moich plecach.
Nastąpiła dłuższa chwila milczenia, przerywana tylko od czasu do czasu chlupotem wody, gdy któreś z nas nieznacznie zmieniło pozycję. Woda pozostawała ciepła dłużej, niż normalnie, ponieważ cały czas podgrzewałam ją podwyższoną temperaturą ciała. Jakieś plusy z bycia drakonidem władającym ogniem jednak były. Poza paleniem ciał...
- Zasypiasz - mruknął w którymś momencie Mike, też sennym głosem. Jęknęłam niewyraźnie w odpowiedzi, co rozbawiło mężczyznę. Poklepał mnie lekko po plecach.- Jak obydwoje tu zaśniemy, to się utopimy, wiesz o tym?
Wiedziałam. Dlatego niechętnie odsunęłam się od Mike'a, który od razu się wyprostował. Poruszył ramionami i szyją, pewnie by rozruszać nieco zastałe mięśnie. Po czym wstał i, ociekając wodą, wyszedł z wanny.
Ja zrobiłam z kolei coś odwrotnego - zanurzyłam się w wodzie tak, że ponad powierzchnię wystawała tylko część głowy od nosa w górę i powoli wypuściłam powietrze z płuc, tworząc w ten sposób bąbelki.
Mike spojrzał na mnie zdziwiony, odwrócił się i nachylił nade mną.
- Nie zmuszaj mnie, żebym cię stąd wyciągał - zażartował, choć wyczuwałam w jego tonie lekkie zaniepokojenie.
Zamknęłam na chwilę oczy, wypuściłam resztkę powietrza z płuc i dopiero wtedy wynużyłam się na powierzchnię. Usiadłam w wannie z kolanami podwiniętymi do piersi.
- Muszę jeszcze zmyć krew z włosów - powiedziałam, łapiąc z przyjacielem kontakt wzrokowy. Teraz to on odetchnął głęboko.
- No tak - westchnął, przenosząc spojrzenie na pozlepiane zaschniętą posoką dwa warkocze, których od powrotu do domu jeszcze nie rozplątałam. - Pomogę ci. Bo możesz mieć problem z rozplątaniem ich.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się lekko, obejmując kolana ramionami i przyciągając je jeszcze bliżej do siebie.
Następne pół godziny zajęło nam doprowadzenie moich włosów do porządku. Bez pomocy Mike'a zeszłoby mi jeszcze dłużej, w tak tragicznym były stanie. Nie tylko one z resztą.
Obydwoje byliśmy tak wyczerpani, że zdążyliśmy tylko narzucić na siebie pierwsze lepsze ubrania, jakimś cholernym cudem doczłapać do mojej sypialni, która znajdowała się naprzeciwko dużej łazienki, i niemal równocześnie padliśmy na łóżko. Wtuliłam się w przyjaciela, nadal szukając potwierdzenia tego, że jest prawdziwy, żywy... że to on, a nie moja wyobraźnia płata mi figle. Daje nadzieję.
Pozwoliłam sobie odpłynąć zaraz po tym, jak oddech bruneta stał się miarowy.

~•~

Kilka tygodni później...

- Ana!
Ręka, którą prowadziłam rękaw cukierniczy, tworząc misterne kwiatki z białej czekolady na jednym z pięter tortu, którym się zajmowałam, zatrzęsła mi się. Zaklęłam szpetnie, gdy w miejscu, w którym powinien być kolejny kwiatek, pojawiła się niechciana smuga czekolady. Zamorduję tego, kto śmiał mi...
- Ana! Przystojniak przyszedł do ciebie!
Pokręciłam głową w wyrazie niedowierzania dla Mii. Już od dawna wiedziała, jak "Przystojniak" ma na imię, ale nadal nie mogła sobie darować nazywania go tak przy mnie.
Zanim wyłoniłam się z zaplecza, szybko starłam czekoladową skazę (na szczęście na białej masie cukrowej nie było jej zbytnio widać), dokończyłam rządek kwiatków i odłożyłam rękaw do wysokiego kubka. Otrzepałam ręce i dżinsy z cukru pudru, na którym rozwałkowywałam wcześniej masę cukrową, i założyłam zbłąkany kosmyk włosów, który wypadł z warkocza, za ucho, po czym pchnęłam drzwi wahadłowe, wchodząc do głównej sali kawiarni.
Mój wzrok od razu padł na wysokiego bruneta, którego już dopadł mój pies i teraz błagał go wzrokiem o mizianie. Mike widać nie mógł pozwolić mu czekać, bo ukucnął przy wilczaku i zaczął go tarmosić za uszami. Uśmiechnęłam się lekko na ten widok.
- Przystojniak ma imię, Mia - rzuciłam z rozbawieniem, przechodząc koło koleżanki i szturchając ją łokciem w bok.
- Ale od razu wiedziałaś, o kogo chodzi - rzuciła z przebiegłym uśmiechem, na co uniosłam pytająco brwi. Kombinatorka.
Pochyliłam się nad ladą, opierając się o nią brzuchem i klatką piersiową, w wyniku czego zawisłam głową tuż nad głową przyjaciela. Długi warkocz, przyciągany siłą grawitacji, zsunął mi się po plecach i zawisnął z ramienia, dyndając tuż przed oczami bruneta.
Mike podniósł wzrok najpierw na warkocz, dopiero potem na moją twarz, która w tym momencie musiała zajmować całe pole jego widzenia. I się uśmiechnął.
- Brałaś udział w wojnie na mąkę? - zapytał rozbawiony, puszczając mojego psa i wyciągając rękę, by trącić palcem czubek mojego nosa. Natychmiast cofnęłam głowę i się wyprostowałam, udając oburzenie jego zachowaniem. - Jesteś cała w białym proszku. Mam nadzieję, że to mąka, nie coś innego - dodał, wstając z podłogi.
- To cukier - uspokoiłam go, uśmiechając się. Szczerze. O całej tej sytuacji z Lysandrem sprzed kilku tygodni... już zapomniałam. Nie była istotna. Nie zamierzałam się nią przejmować, rozmyślać czy umartwiać nad czymś, co nie ma już znaczenia.
Mike ewidentnie był żywy. I to mi wystarczyło.
- Co tam? - zapytałam przyjaciela, odsuwając szybę jednej z gablot na ciasta i wyciągając jeden z mini-serników na ciastkach Oreo. Położyłam go na talerzyku, obok niego łyżeczkę i wyciągnęłam w stronę mężczyzny. Gdy spojrzał na mnie pytająco, z uśmiechem błąkającym się ja ustach, rzuciłam: - Nowy przepis. Jak już wpadłeś, to możesz spróbować - wzruszyłam ramionami.

Mike? ;P

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics