18.01.2020

Od Liama CD Claudii

Wieczorne, rutynowe karmienie mojego zwierzyńca przerwały odgłosy pogoni.
Zamarłem z pęsetą z karaczanem przed pyskiem Puszka, nasłuchując. Luna, do tej pory skupiona na pochłanianiu zawartości swojej miski, także podniosła głowę, strzygąc uszami w kierunku okna wychodzącego na ulicę. Nasłuchiwaliśmy.
Zaraz jednak dźwięki się oddaliły, Luna widocznie straciła zainteresowanie i wróciła do jedzenia. A Puszek szybko przekierował całą moją uwagę na siebie, łapiąc karaczana z pęsety, przy okazji omal nie zahaczając o moje palce. Syknąłem cicho, uciekając ręką w tył w odruchu bezwarunkowym.
Kilka minut później zdążyłem już zapomnieć o niepokojących dźwiękach z zewnątrz. Wypuściłem Tokkę z klatki, otworzyłem terrarium Puszka, a sam usadowiłem się na kanapie z Luną u boku i laptopem na kolanach. Musiałem skończyć rozpisywać zapotrzebowanie do sklepu, bo jutro właściciel chciał złożyć już zamówienie w odpowiedniej hurtowni. Miałem wszystko w notatkach, musiałem teraz tylko to wszystko po kolei przepisać do exela.
I wtedy znowu usłyszałem kroki na ulicy. Teraz spokojne, ale nadal dziwnie znajome. Zmarszczyłem brwi, patrząc odruchowo w stronę okna, chociaż z miejsca, w którym się znajdowałem, i tak nic nie mogłem zobaczyć.
A potem poczułem, jak w pokoju narasta napięcie elektryczne, a włoski na karku stają mi dęba. Wzdrygnąłem się lekko.
Mniej więcej w tym samym momencie ekran laptopa zamrugał i zgasł. Podobnie jak żarówka w lampie.
Cholera.
W przeciągu kilku sekund znalazłem się przy oknie. Spojrzałem na ulicę pod sobą.
I jakie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem tam tą agentkę Sopp. Prowadzącą... nie, zaraz. Jakaś dziwna istota, stworzona jakby z cieni, prowadziła spętanego, chyba również cieniami, mężczyznę. Zmrużyłem oczy, próbując dopatrzeć się w rysach twarzy tożsamości chyba już aresztowanego. Bo napięcie elektryczne, które mu towarzyszyło, kojarzyło mi się z takim jednym gościem, który zdecydowanie nie powinien znaleźć się w rękach policji. Dla bezpieczeństwa... cholera. Prawdopodobnie większej części lokalnego półświadka.
Ale z drugiej strony, jeśli pracował dla każdego, kto mu zapłacił, podejrzewałem, że dla Sopp również. Poza tym, miałem okazję kiedyś się z nim spotkać - był zbyt mądry, by dać się złapać.
Claudia widocznie nie zdawała sobie sprawy z tego, że jej aresztant w żadnym wypadku nie zamieżał się poddać. Gromadził energię elektryczną z całej okolicy. Chyba nie chciałem wiedzieć, w jakim celu.
Ale zdecydowanie miało prawo mnie to zaniepokoić.
Chwilę później okazało się, że słusznie.
Patrzyłem, jak dziewczyna z kolegą z cieni i pojmanym elektrykiem zbliża się do oddziałów Sopp, które rozstawiły się na ulicy. Mrugające, niebiesko-czerwone światła zalały ulicę i były szczególnie widoczne teraz, gdy zgasły niemal wszystkie latarnie na ulicy i światła w pobliskich mieszkaniach.
Otworzyłem okno i wychyliłem się na zewnątrz, żeby lepiej widzieć całą sytuację. Zimne powietrze owiało moją twarz, pobudzając zmysły, zwiększając czujność... A w raz z powiewem wiatru do moich nozdrzy dotarł charakterystyczny zapach ozonu.
Hm.
Nadal niedostatecznie zadowolony polem widzenia, jaki uzyskałem, usiadłem na parapecie i przerzuciłem nogi na zewnątrz. Trzymając się rękoma framugi po obu stronach okna, wychyliłem się z niego dość znacznie. Akurat, by zobaczyć, jak kobieta dociera do pozostałych oficerów Sopp. I następuje przekazanie... zbiega? Kto ich tam wiedział.
I wtedy dobitnie mogliśmy zobaczyć, wszyscy obecni tam na dole jak i przyglądający się sytuacji z okien swoich mieszkań, że Sopp jednak nie zawsze może wszystkiemu zapobiec. Tak jak nie zapobiegło temu.
Dziewczyna musiała nie wyczuć tego samego, co ja. Mianowicie wszechobecnego zapachu ozonu. Albo zwyczajnie nie zwróciła na niego uwagi, bo naprawdę wydaje mi się, że każdy mógł go wyczuć. Nawet zwyczajny człowiek z całkiem zwyczajnymi zmysłami. A ona ewidentnie zwyczajna nie była.
Poluzowała macki ciemności, które kojarzyły mi się z tymi, którymi posługiwał się demoniczny przyjaciel mojej siostry. Co skłoniło mnie do zastanowienia się nad naturą Claudii. A gdy tylko zniknęły krępujące elektryka więzy, wybuchł.
Tak, wybuchł. Flakami, krwią... i elektrycznością.
Jakimś cholernym cudem udało mi się postawić wystarszająco szybko barierę powietrza, żeby siła wyładowania elektrycznego nie wepchnęła mnie przez okno z powrotem do mieszkania. A i tak musiałem użyć całej swojej siły, by zaprzeć się ramionami o framugę. Poczułem, jak tynk kruszy mi się pod palcami. Zamknąłem na moment oczy, biorąc głęboki oddech.
Gdy ponownie je otworzyłem, moim oczom ukazał się dość makabryczny widok ulicy skąpanej we krwii i małych cząstkach narządów mężczyzny. Przykra śmierć. Swoją drogą, ciekawe, że wolał umrzeć, niż dać się zamknąć.
Chociaż, co zauważyłem niemal natychmiast, dokonując wyboru samounicestwienia, zabrał ze sobą kilku policjantów. Których, podejrzewałem, nie darzył zbyt ciepłymi uczuciami. Może i zemsta była warta śmierci? Ale nie mnie to oceniać, to nie był mój problem.
Bardziej zastanawiało mnie, gdzie, do cholery, podziała się Claudia. Była najbliżej elektryka, mogła...
Nie wahając się ani chwili, zeskoczyłem na dół. Tak, właśnie - z okna, na dół. Z czwartego piętra.
Mocą załagodziłem swój upadek, po czym natychmiast ruszyłem w kierunku zamieszania na ulicy. Badałem otoczenie wzrokiem, ale szybko zdałem sobie sprawę, że to nie ma sensu. Za dużo ludzi. Wciągnąłem powietrze, szukając jakiegoś tropu w powietrzu. Jeszcze dobrze pamiętałem zapach Claudii z naszego ostatniego spotkania.
I wyczułem go teraz.
Podążając tym tropem, dotarłem w jedną z bocznych uliczek między blokami. A tam, daleko, daleko w głębi, w cieniu, z dala od osób, które mogłyby udzielić jej pomocy, zobaczyłem ją.
I była w raczej kiepskim stanie.
Podszedłem do niej szybko, wołając już z pewnej odległości. Gdy podszedłem bliżej, dopiero zobaczyłem, jak źle z nią było.
Moje nozdrza uderzył metaliczny zapach krwi. Z taką intensywnością, że aż się skrzywiłem. Ukucnąłem przy kobiecie, ostrożnie badając jej ciało, żeby przekonać się, jak rozległe są obrażenia. Przez pierwsze parę chwil kontaktowała na tyle, by podążać nieprzytomnym wzrokiem za moimi ruchami. Potem całkowicie straciła przytomność.
Cholera. Niby miałem przeszkolenie przedmedyczne, ale... no właśnie. Przedmedyczne.
Stan Clau zdecydowanie przerastał moje umiejętności. A gdy sięgnąłem ręką do tylnej kieszeni spodni po komórkę, zdałem sobie sprawę, że nie zabrałem jej z domu.
Kurwa.
Przeczesałem palcami włosy, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu natchnienia. Ostatecznie, nie wymyśliwszy niczego bardziej kreatywnego, starając się jak najmniej dotykać ran na ciele dziewczyny, podniosłem ją z ziemi. I ruszyłem w kierunku cemtrum zamieszania. Ktoś z Sopp musiał mieć telefon.
Gdy tylko zobaczyli mnie z nieprzytomną Claudią na rękach, wyłaniającego się z cieni bocznej uliczki, kilku pobliskich policjantów natychmiast zamarło, w jakiejś imitacji szoku. Zirytowało mnie to lekko, dlatego natychmiast spoważniałem i warknąłem na pierwszego z brzegu mężczyznę:
- Może byś, z łaski swojej, zadzwonił po karetkę? - syknąłem. - Dziewczyna prawdopodobnie ma rozległe obrażenia wewnętrzne.
Zrobił to, trzęsącymi się dłońmi.
Piętnaście minut później dziewczynę zabrała karetka. A ja wróciłem szybko do mieszkania, żeby zamknąć okno i zabrać kluczyki do auta, by pojechać do szpitala upewnić się, że z Claudią wszystko w porządku.
Gdy tylko wszedłem do mieszkania, tym razem zwyczajną drogą, czyli drzwiami wejściowymi (na szczęście ich nie zamknąłem), zauważyłem brak jednego z moich zwierzaków.
- Kurwa mać - syknąłem, podbiegając do okna. Wyjrzałem przez nie, ale nigdzie w pobliżu nie dostrzegłem papugi. Cholerne ptaszysko. Cholerna nieuwaga i brak zdolności logicznego myślenia. Co za tłumok zostawia otwarte okno, jak po mieszkaniu lata luzem papuga...?
Niestety, poszukiwania zguby musiałem przełożyć na później. Przez jakiś czas Tokka sobie poradzi na wolności, a jest na tyle przywiązana do mnie, że raczej nie ucieknie na drugi koniec kraju. Zostanie w okolicy, obrażając każdego przechodnia i prawiąc komplementy napotkanym kobietą. Realnych szkód raczej nie narobi.
Pół godziny później czekałem już w poczekalni na jakiekolwiek informacje w sprawie Clau. Starszą panią w recepcji zbajerowałem kilkoma zaledwie słowami, po których bez marudzenia czegoś o ochronie danych osobowych, przekazała mi informacje o tym, gdzie znajduje się dziewczyna i w jakim jest stanie. A gdy potem całą noc spędziłem na ławce w poczekalni, czekając na wieści, miła starsza pani przynosiła mi kawę. I poczęstowała ciastkiem.
Dopiero nad ranem z sali intensywnej terapii wyszedł lekarz i skinął mi głową na znak, że mogę wejść.
Dziewczyna nadal była nieprzytomna, ale jej stan był stabilny. Przystawiłem sobie krzesło koło łóżka, w którym leżała. I czekałem.

Clau? Koń na białym rycerzu przybył xD

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics