7.01.2020

Od Liama CD Pheobe

Chyba powinienem ograniczyć długość spacerów, na które zabierałem Lunę wieczorami, do niezbędnego minimum. Bo mam wrażenie, że za każdym razem, jak wybieram dłuższą trasę, coś się odjebie.
I tym razem nie było inaczej.
Najpierw wpadła na mnie jakaś dziewczyna. Dosłownie wpadła. Odruchowo położyłem jej wolną rękę na plecy, żeby nie upadła. Jej ładne oczy spotkały moje i wyszlochała tylko "Błagam, pomóż mi". Bo zaraz potem usłyszałem charakterystyczny dźwięk odbezpieczanej broni i zaledwie sekundę potem wystrzał.
Zareagowałem odruchowo. W zasadzie zdziwiłem się, że zdążyłem. Wspomagając się oszczędnym ruchem złożonych ze sobą palca wskazującego i środkowego dłoni, w której trzymałem smycz Luny, stworzyłem między nami a strzelcem nieprzepuszczalną barierę powietrza.
Pocisk odbił się od niej, rykoszetując w bliżej nieokreślonym kierunku. Nie usłyszałem przy tym niczyjego krzyku, założyłem więc, że nie trafił żadnego przypadkowego przechodnia. Na szczęście.
Nie miałem jednak możliwości lepszego zorientowania się w sytuacji, czyli chociażby zobaczenia twarzy strzelca, bo Lunie nie spodobało się tak gwałtowne naruszenie jej przestrzeni osobistej przez nieznajomą. Zanim zdążyłem zareagować, pies skoczył na dziewczynę z wyszczerzonymi zębami, najpierw warcząc gardłowo, potem szczekając i zamierzając się do ugryzienia. Metalowy kaganiec zapobiegł zrobieniu większej krzywdy nieznajomej, ale budujące go druty okazały się mordercze dla cienkich rajstop, które miała na sobie. Zahaczyły się o nie, a gdy odciągnąłem Lunę na bezpieczną odległiać, wydarły w materiale, któremu do destrukcji wystarczyło zaledwie zahaczenie paznokciem podczas zakładania, dość sporą dziurę, od której natychmiast odeszły też oczka na całej długości prawej nogi dziewczyny.
Cóż, dobrze, że ucierpiały tylko rajstopy. Gdyby coś więcej, mógłbym mieć problemy.
- Uważaj - syknąłem, cofając się o krok i odpychając dziewczynę, która widać nie miała instynktu samozachowawczego, bo zamiast odruchowo cofnąć się przed agresywnym psem, nadal opierała się o mnie, patrząc z niejakim przerażeniem na owczarka i potrzebowała fizycznego impulsu, żeby się odsunąć.
Wtedy rozległ się kolejny strzał. Kolejny pocisk odbił się od stworzonej w ostatniej chwili, niewidzialnej ściany.
Niedobrze.
- Proszę - jęknęła dziewczyna, rzucając wystraszone spojrzenia to na Lunę, to na mężczyznę, który niechybnie się do nas zbliżał. Westchnąłem ciężko.
- No, księżniczko, możesz się pobawić - mruknąłem do suczki, wprawnym ruchem odpinając zapięcie przy jej kagańcu i zsuwając go z jej pyska. Po czym puściłem smycz.
Ruszyliśmy z psem jednocześnie - ona w kilku susach dopadając gościa z bronią, ja doskakując do dziewczyny, w ostatniej chwili odpychając ją z drogi kolejnego lecącego w naszą stronę pocisku. Potem naszych uszu dobiegł ryk bólu mężczyzny, gdy na jego ręce zacisnęły się zęby mojego psa.
Złapałem dziewczynę za ramię, popychając ją za załom budynku, żeby odsunąć ją sobie z drogi. Nie wyglądała mi na typ wojowniczki, która sama skopałaby tyłek napastnikowi czy chociażby dołączyła do swojego wybawcy, by w jakiś sposób mu pomóc. Byłaby tylko kulą u nogi.
- Nie wychylaj się - mruknąłem, patrząc dziewczynie w oczy, żeby pokazać, że nie żartuję. Gdy lekko skinęła głową, odwróciłem się, by stawić czoła napastnikowi.
Jakimś cudem zdołał już odczepić od siebie Lunę, z którą mierzyli się teraz wzrokiem. Próbował ją zdominować. Głupota. Takich manewrów można próbować przez płot z wiejskim burkiem, a nie z wielkim, widocznie agresywnym psem na wolności.
Tym bardziej, jeśli się wcześniej widziało, że jego właściciel do chuderlaków nie należy.
Wykorzystałem, że gościu był zbyt skupiony na moim psie, żeby zobaczyć, że się zbliżam. Po drodze podniosłem z ośnieżonego chodnika broń, którą mężczyzna musiał upuścić, gdy został zaatakowany. Poczułszy zimny metal na skórze, wzdrygnąłem się odruchowo. Już dawno nie zostałem zmuszony do używania broni palnej. I jakoś za tym nie tęskniłem.
W kilku krokach dotarłem do mężczyzny. Zatrzymałem się za jego plecami i przyłożywszy mu lufę do potylicy, odbezpieczyłem pistolet. Reakcja faceta była natychmiastowa.
Zamarł. Oddech mu przyspieszył, co nie umknęło moim wyczulonym zmysłom. I odwrócił wzrok.
To ostatnie poznałem po tym, że Luna warknęła i ponownie chciała skoczyć na niego, ale powstrzymałem ją krótkim "nie". O dziwo posłuchała niemal od razu.
Mężczyzna powili podniósł ręce do góry w geście poddania. Pewnie prawie każdy inny uznałby, że po prostu chce odejść i straciłby w tym momencie czujność. Ja widziałem zbyt wiele podobnych sytuacji, zakończonych gwałtownym odwróceniem przewagi z powrotem na stronę, zdawać by się mogło, że pokonanego. Dlatego zamiast odetchnąć z ulgą, tylko mocniej przycisnąłem lufę do głowy gościa.
- A teraz, skoro już się sobie w bardzo kulturalny sposób przedstawiliśmy - zacząłem lekkim tonem, rozglądając się ukradkiem dookoła, żeby sprawdzić, czy napastnik był sam. Zobaczyłem czarny samochód zaparkowany nieopodal, jednak gdy tylko moje oczy na nim spoczęły, ktoś za kierownicą odpalił silnik i ruszył z miejsca, mijając nas i odjeżdżając, jak gdyby nigdy nic. - Nie chcę wchodzić w osobiste porachunki między tobą a tamtą dziewczyną, bo średnio mnie one obchodzą. Ale ganianie za nią po ulicach z bronią w ręku nie wygląda zbyt dobrze, nie sądzisz? - zerknąłem kątem oka w miejsce, gdzie zostawiłem dziewczynę. Nie widziałem jej, ale nie musiało to wcale znaczyć, że jej tam nie ma. W końcu nie bez powodu wybrałem tamto miejsce - chodziło, żeby była schowana i nie oberwała przypadkową kulą. - Następny raz, jak będziecie chcieli kogoś z kolegami porwać, postarajcie się bardziej. Cała ta akcja była bardzo nieprofesjonalna - dodałem szeptem, nachylając się do ucha mężczyzny. Jego tętno jeszcze bardziej przyspieszyło. Poczekałem chwilę, czerpiąc przyjemność z jego narastającego przerażenia, nim w końcu wylrowadziłem kopnięcie w tył jego kolan, co spowodowało jego gwałtowny upadek na ziemię. - Spieprzaj stąd - rzuciłem, odsuwając pistolet od jego głowy. Wyciągnąłem magazynek i schowałem go do kieszeni, a nienabity już pistolet oddałem właścicielowi. A niech ma. Byleby mi w plecy nie strzelił. - Zanim się rozmyślę.
Moje słowa podkreśliło groźne szczeknięcie Luny. Nie minęło pięć sekund, nim napastnik zniknął. Odbiegł gdzieś ulicą, potykając się i co chwilę oglądając za siebie, czy na pewno za nim nie ruszyłem.
Pizda.
- Możesz już wyjść, ma damo w opałach - rzuciłem przepełnionym sarkazmem tonem na tyle głośno, by dziewczyna, schowana nadal za budynkiem, na pewno mnie usłyszała. Gwizdnąłem cicho, by przywołać do siebie Lunę. Złapałem smycz i szybko z powrotem nałożyłem jej kaganiec, żeby przypadkiem, nadal zaaferowana akcją sprzed chwili, nie zaatakowała nieznajomej.
Nie miałem co prawda za bardzo czasu na niańczenie kogoś, ale miałem pełne prawo podejrzewać, że ktoś może po nią wrócić. A wtedy miałbym ją na sumieniu.

Pheobe?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics