16.01.2020

Od Silasa CD Minho

Zdobycie jakichkolwiek informacji o Nullahu okazało się trudniejsze, niż początkowo przypuszczałem.
Było już późno, większość informatorów, do których mógłbym się zwrócić, zajmowała się teraz swoimi sprawami (albo w ogóle spała), nie było więc opcji, żeby dowiedzieli się czegoś za mnie. A zlecenie tego komuś innemu było zdecydowanie bezpieczniejsze dla planu, niż gdybym zajmował się tym sam. W końcu nie tylko ja miałem "przyjaciół", którzy mogli mnie ostrzec przed niebezpieczeństwem... jak teraz sam zacznę węszyć i ktoś przypadkiem mnie zobaczy, Nullah znowu się ulotni. I znalezienie go ponownie stanie się niemal niemożliwe.
Gdy tylko rozstałem się z moim nowym wspólnikiem, pochłonąłem cień z najbliższej bocznej uliczki i sprawnie wdrapałem się na budynek po drabinie pożarowej. Stanąłszy na dachu, rozejrzałem się pobieżnie po okolicy, szukając towarzyszącego mi zawsze orła. Nie było to szczególnie trudne - siedział na kominie sąsiedniego budynku - a gdy złapałem z nim kontakt wzrokowy i wyciągnąłem rękę przed siebie, natychmiast poderwał się do lotu, by zaraz wylądować na moim przedramieniu. Poczułem, jak ostre szpony wbijają mi się w skórę, ale nawet się nie skrzywiłem. Zamiast tego pogładziłem lekko czarne pióra ptaka, na co ten przymknął zadowolony powieki. Chyba nigdy nie orzestanie mnie zadziwiać jego upór w przywiązaniu do mnie. Jakby mnie ktoś traktował tak, jak ja jego, dawno bym go zostawił samemu sobie.
Ale, z drugiej strony, był w podobnej do mojej sytuacji - wszystko... wszyscy dookoła niego przemijali. Jednyną stałą byłem dla niego ja.
A on był w pewien sposób tym samym dla mnie. Jedyną pewną istotą w tym niepewnym świecie.
Westchnąłem lekko, zabierając rękę z piór Blacka. Po czym szepnąłem mu kilka krótkich słów, po których otrzepał się z wody i wzbił się w powietrze, by po chwili zniknąć za najbliższym wysokim budynkiem.
Znajdzie dla mnie Nullaha, pod warunkiem, że ten jeszcze przebywał w mieście. A ja w tym czasie mogę chwilę odsapnąć.
Pod warunkiem, że uda mi się dzisiaj zmrużyć oko.

~•~

Black wrócił nad ranem.
Z płytkiego snu, w który udało mi się zapaść, wyrwało mnie jego stukanie dziobem w szybę. Z mojego gardła wydobyło się ciche, sfrustrowane warknięcie, ale wygrzebałem się z łóżka, żeby wpuścić ptaka do środka. Natychmiast wyminął mnie i wylądował na szczycie szafy, rozglądając się z zaciekawieniem po pomieszczeniu. Chyba jeszcze go tu nie było. Zwykle to ja wychodziłem do niego, bardzo rzadko pozwalałem mu wlatywać do środka.
Ptak, mimo że był zdecydowanie inteligentniejszy od innych przedstawicieli jego gatunku, nie pitrafił mówić. Po prostu nie miał do tego odpowiednich predyspozycji. Dlatego z czasem musieliśmy wypracować inny sposób przekazywania sobie informacji.
Ze sterty papierów zalegających na stole roboczym, wygrzebałem mapę miasta. Miała już kilka lat, ale nadal powinna się nadać. Wielokrotnie zginana i rozprostowywana, w miejscach zgięć szlaki ulic były już zatarte. Ale dla Blacka nie był to duży problem.
Rozłożyłem mapę na moim łóżku i spojrzałem z wyczekiwaniem na ptaka. Który chwilę popatrzył na kawałek papieru, nim zleciał z szafy, wylądował obok niego, podreptał w jedną i drugą stronę po łóżku, a potem trącił jedno miejsce gdzieś w okolicach plaży Alki.
- Jeszcze raz - mruknąłem, skupiając wzrok na tym jednym fragmencie mapy, żeby wyłapać konkretne miejsce, które wskazał orzeł. Ptak spojrzał na mnie z pewną jakby irytacją, że nie załapałem za pierwszym razem. Ale posłusznie jeszcze raz stuknął dziobem w mapę. - Apartamenty... - westchnąłem. Ciężko będzie go stamtąd wywabić. Pod pretekstem czy bez niego. - A coś innego? - zapytałem, spoglądając na orła. Przez chwilę z przekrzywioną głową wpatrywał się w mapę, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią, nim stuknął dziobem w papier, tym razem przebijając go przypadkowo, więc bez problemu zobaczyłem, jakie dokładnie miejsce wskazał. - Klub nocny...? - no tak, logiczne. Dilerów zwykle można było spotkać w tego typu przybytkach. Gdzie jest popyt, tam jest i podaż.
Black, wyjątkowo z siebie zadowolony, rozpoczął proces czyszczenia i układania piór, podczas gdy ja rozpocząłem wędrówkę po pokoju. Z gonitwy myśli już wyłaniał się konkretny plan, który z drobną pomocą Rudego barmana mógł się zakończyć sukcesem. I to bez większej liczby ofiar.
Nagle przypomniałem sobie o ulotce, którą kilka dni temu ktoś wrzucił do mojej skrzynki, a która wydała mi się na tyle interesująca, by ją zachować. Natychmiast przypadłem do biurka, z którego wcześniej wziąłem mapę i zacząłem wertować pozostałe leżące tam papiery. Przydałoby się je kiedyś w końcu posegregować, ale na razie nie miałem do tego głowy.
Tymczasem jednak wyłowiłem wspomnianą ulotkę, czy też pewnego rodzaju zaproszenie, z morza papieru pokrywającego biurko i podłogę w okół niego. Niewielki zwitek papieru wyglądał niepozornie, a zawierał dość istotną dla mnie w tym momencie informację. Choć początkowo zarzekałem się, że moja noga w reklamowanym w niej miejscu nigdy nie postanie. No ale cóż - siła wyższa.
Odczytałem adres nowopowstałego klubu dla nadnaturalnych, prawdopodobnie inwestycji naszego kochanego Nullaha. Choć "melina" była prawdopodobnie lepszym określeniem. Przez lata, które spędziłem już na tym ziemskim padole, napotkałem zaledwie kilka klubów dla nadnaturalnych z prawdziwego zdarzenia, gdzie wszyscy "inni" mogli miło spędzić czas bez ryzyka narażenia się na ujawnienie. Cała reszta była tylko przykrywką dla nielegalnych interesów.
I tym razem nie było inaczej, bo na ulotce dostarczonej do mojej skrzynki była dopisana czerwonym mazakiem notka informująca o możliwości wzięcia udziału w walkach i jednorazowym zarobieniu sporej ilości gotówki.
Przestałem brać udział w podobnych akcjach już kilkadziesiąt lat po śmierci Marie. Tłuczenie się z kimś na gołe pięści nie dawało mi takiej satysfakcji jak pogoń za ofiarą. I zwykle nie pozwalało zapomnieć, a przecież właśnie o to mi chodziło. A dochody z mojej pracy były wystarczająco wysokie, by nie szukać dodatkowego źródła zarobku.
Westchnąłem, mnąc kartkę w pięści. Trzeba było się tam wybrać i zorientować w sytuacji, póki jeszcze było ciemno i mogłem schować się w cieniach. A potem przyhaczyć Minho w barze, w którym pracował i zaznajomić go z planem.
Potem jeszcze tylko wkręcić się w, pewnie ustawiane, walki, żeby jakoś wytłumaczyć swoją obecność w melinie i przy okazji okpić Nullaha na dość znaczne kwoty, przemycić człowieka do baru dla nadnaturalnych, a potem... cóż, jak wszystko dobrze pójdzie, pod koniec wieczoru Nullah będzie skończony w interesach. Albo w ogóle martwy.
Już nie mogłem się doczekać.

Minho?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics