7.09.2020

Od Bianci do Kiery

Niechętnie zgarnęłam klucze ze stołu, spoglądając jednocześnie na okno i wzdychając. Miałam dość szarości za oknem, zdecydowanie bardziej lubię ciepłe i kolorowe pory roku. Jednakże była to dopiero jesień, przede mną jeszcze zima i początek zimy. Nie miałam innego wyjścia niż przebolenie tej porażki pogodowej. Kucnęłam i uderzyłam się dwa razy w udo, czekając, aż Mailo do mnie podbiegnie. Nie trwało to długo, a kiedy już nastąpiło, podrapałam go za uchem, szeroko uśmiechając.
- Wrócę wieczorem. - westchnęłam ponownie i wstałam, podchodząc do drzwi wejściowych. Mój towarzysz jak zwykle pobiegł za mną, ale zatrzymał i położył przed drzwiami. - Kocham cię. - powiedziałam na odchodne i zamknęłam za sobą drzwi na klucz, następnie chowając pęk do kieszeni. Zbiegłam po schodach, wymijając sąsiadkę i rzucając jej pospieszne „dzień dobry”. Przy wyjściu z bloku stał mój piękny, żółty rumak, przypięty do specjalnej barierki. Klucze ponownie zaczęły brzęczeć w mojej dłoni, później stanie się to już tylko w kawiarni i znowu moim domu, wieczorem. Schowałam wszystko do torby i chwyciłam rower za kierownicę, tuż po wyjściu z klatki wsiadając na niego, skręcając w lewo i wyjeżdżając na główną ulicę. Czwartek rano, godzina 07:53, Bianca jak zwykle spóźniona do pracy. Ruch na drodze również nie sprzyjał mi tego dnia, na ulicy było od groma samochodów a na chodnikach tak samo dużo pieszych. Były oczywiście również ścieżki rowerowe, jednak połowę takowych zajmowały matki z wózkami, próbujące przebić się przez tłum okrężną drogą. Ja niestety nie mogłam sobie pozwolić na okrężną drogę, musiałam jechać jak do pożaru. Znaczy, w teorii nie musiałam, ale szef nie był zadowolony, kiedy przyjeżdżałam dziesięć minut później. Zresztą, reakcja mojej „koleżanki z pracy” też była niczego sobie. Oczywiście przeszkadzało jej to, że musi postać ten niecały kwadrans sama za ladą, mimo że i tak ruch był wtedy znikomy. Nie przepadałam za nią. Mało tego. Wręcz jej nie trawiłam. Młodsza ode mnie o rok ciemnowłosa, ze stałym uśmiechem na ustach. Ja rozumiem, że w naszej pracy mamy stały kontakt z ludźmi, ale żeby aż tak? Jedynym plusem całej sytuacji był fakt, że przychodziła do pracy dopiero po południu, koło 15 czy 16, po lekcjach. Wtedy też ponownie zaczynał się większy ruch, co nie było mi na rękę. Jednak nie miałam wyboru. Z zamyśleń wyrwała mnie klnąca obok kobieta, ewidentnie niezadowolona z powodu mojej egzystencji tuż obok wózka z jej dzieckiem. Spojrzałam tylko na nią i zaśmiałam się, mamrocząc coś pod nosem w jej stronę. Zdenerwowałam się, bo nie robiłam nic złego, jedynie prowadziłam rower powoli do przodu, szukając okazji do przeciśnięcia się przez tłum. W końcu wytworzyło się swego rodzaju przejście, które szybko wykorzystałam i czym prędzej przejechałam rowerem, w obawie, że za chwilę ponownie nie będę miała takiej możliwości. Po fali przechodniów zrobiło się trochę luźniej. Starałam się jechać na tyle szybko, żeby być jak najmniej spóźnioną, i na tyle wolno, żeby się nie zabić, o co z moimi zdolnościami nie trudno. W końcu mogłam się zatrzymać przed budynkiem, w którym mam spędzić swój cały następny dzień. Sięgnęłam po klucze do kieszeni i włożyłam w zamek, jednak nie chciał się on przekręcić. Użyłam więcej siły i dalej nic to nie dało, więc wyjęłam klucz i pchnęłam drzwi. Spanikowałam, widząc, że kawiarnia jest otwarta, bez nikogo za ladą ani w środku. Cicho i powoli weszłam do środka, sięgając po jakiś szklany wazon ze stołu, w razie konieczności samoobrony. Po chwili znalazłam się przy drzwiach na zaplecze, słysząc czyjeś kroki. Mocniej chwyciłam wazon, wyczekując intruza. W końcu zza drzwi wyparowała czarnowłosa, zadowolona z życia. Gdybym rozpoznała ją sekundę później, miałaby roztrzaskane szkło na tych kręconych włosach. Wzięłam głęboki wdech i odstawiłam narzędzie zbrodni na tyle głośno, że dziewczyna raczyła zaszczycić mnie swoim spojrzeniem.
- Ty jesteś niepoważna. - powiedziałam zirytowana. Skoro ja miałam dziś otwierać, to ja miałam dziś otwierać.
- Niby dlaczego? Nie mogę już przyjść z rana do pracy marzeń, jaką jest ta kawiarnia? - zadrwiła, śmiejąc się pod nosem.
- Nie powinno być Cię teraz w szkole dziewczynko? - odgryzłam, na co dziewczyna przez chwilę nie odpowiedziała. Nie miała co powiedzieć, bo właśnie tam powinna teraz być.
- Może powinnam tam być, ale jestem tu. Przeszkadza Ci to?
- Tak. - odpowiedziałam krótko i wywróciłam oczami, wchodząc na zaplecze, aby odłożyć swoje rzeczy i trochę ogarnąć. Kiera miała niewątpliwie silny charakter, ale kolidował z moim, więc, niestety, nie polubiłyśmy się, takie życie. Po chwili wyszłam, już uspokojona, ze ścierką w ręce, aby przetrzeć stoliki po wczorajszym dniu, póki nikogo nie ma. W teorii nie były brudne, ale nie były też umyte.
- Dopiero teraz się za to bierzesz? - zapytała Kiera, wycierając mokre kubki. Jej ton głosu był zdecydowanie spokojny, jednakże we mnie się gotowało, kiedy słyszałam wypowiedziane tymi ustami zdanie. Jakiekolwiek. Westchnęłam i rzuciłam ścierkę na stół, na pięcie odwracając się w stronę dziewczyny i krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Też tu wczoraj byłaś, więc jeśli nie podoba Ci się, że sprzątam dopiero teraz, trzeba było zrobić to samemu wczoraj. - burknęłam. Miałam jeszcze coś dodać, ale ktoś wszedł do środka. Powróciłam do swojego zajęcia, a Kiera odbyła standardową rozmowę z klientem. Czasem wywracałam oczami, słysząc aż nadto przesłodzone zwroty do mężczyzny zamawiającego kawę. Temu jednak najwyraźniej to nie przeszkadzało, bo po sekundzie usiadł zadowolony przy jednym z - na szczęście - czystych stolików. Cała robota poszło sprawnie zarówno mi, jak i dziewczynie. Kręciłam się po całym lokalu, jednakże nie robiłam tego z zawrotną prędkością, można było mnie zauważyć. W końcu nadszedł moment kulminacyjny, w którym dziewczyna wyszła z kawą zza lady szybko, za szybko. Niestety, źle obliczyłam odległość, co właściwie nie jest żadną nowością, przez co na siebie wpadłyśmy. Obie zostałyśmy oblane gorącym naparem, a ja tylko czułam na sobie i Kierze wzrok tego faceta, wlepiającego wzrok w mokre dekolty. Szybko odbiłam się od dziewczyny i spojrzałam na nią morderczym wzrokiem. Widziałam na jej twarzy cień uśmiechu. Normalnie dostałaby w pysk za śmiech w takiej sytuacji, ale z niewiadomych przyczyn również ja się uśmiechnęłam i chwilę później parsknęłam śmiechem.
- Jesteś pojebana. - powiedziałam, pół żartem, pół serio. 

Kiera?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics