2.11.2019

Od Keitha CD Silasa

W Seattle zjawiskiem niezwykle powszechnym było to, że niebo zakryte było warstwą ciemnych chmur, a na ziemię spadały ciężkie krople deszczu. Tego dnia nie było inaczej, z tą różnicą, że na wietrze wirował już biały puch. Niby zima miała nadejść dopiero za jakiś czas, lecz kiedy temperatura spadła znacznie poniżej zera, to ta postanowiła odwiedzić Perłę Północy wcześniej, zaskakując tym samym nieprzygotowanych kierowców i mieszkańców miasta. Do tej drugiej grupy należał również Keith. Dopiero kiedy po wyjrzeniu przez okno ujrzał płatki śniegu i wyciągnął z szafy kurtkę, zorientował się, że ta już nie pasuje na jego ciało, dlatego stanął przed wyborem. Przemęczyć się w za małym ubraniu czy wyciągnąć z dna szafy płaszcz, jaki wcisnął tam w chwili, gdy tylko otrzymał taką możliwość?
Stojąc przed rozsuwanymi drzwiami mebla, słyszał, jak w głębi mieszkania Matthias przygotowuje się do wyjścia. Jego brat nie miał takich problemów. Gdy tylko otrzymali rozkaz pojawienia się na miejscu ich akcji, przygotował broń i narzucił na siebie swego rodzaju mundur zakonu. Dla Keitha nie było to takie proste. Postanowił pozostawić tamto życie za sobą, a przynajmniej na tyle, ile był w stanie bez ryzykowania utraty głowy czy powrotu do siedziby w ramach kary za dezercję. Jednak to nadal do niego powracało, w takiej czy innej formie. Nawet najbardziej trywialnej jak wybór ubioru. W innej sytuacji pewnie roześmiałby się z powodu absurdalności tego wszystkiego. Żeby był tak bardzo zjebany, aby stać przed szafą i zastanawiać się o jakiś pierdołach.
Kiedy zjawili się na miejscu, pomyślał, że powinien jednak przełknąć dumę, gdyż to było lepsze niż dygotanie na zimnym wietrze pośrodku niczego. Bowiem tak to wyglądało, w zasięgu wzroku widział tylko dachy maksymalnie dwóch, trzech budynków w oddali, wyglądające jak małe oazy po środku morza suchych krzaków i innej polnej roślinności. A przed nimi ogołocone ze wszystkiego miejsce, jakby nagle w tym miejscu zapłonął potężny ogień, niszcząc wszystko wokół. Nawet ludzi, bowiem Montroce zauważył paru członków zakonu, klęczących na wypalonej ziemi obok zwęglonych zwłok. Młodzieniec wolał się nie zbliżać do miejsca zbrodni, stanął tylko obok auta, jakim przyjechał, obejmując się za ramiona i dygocząc z zimna. Wodził spojrzeniem za Matthiasem, który dyskutował z ojcem przełożonym. Starszy mężczyzna spojrzał przez ramię na młodszego z bliźniaków z wyrzutem, a także naganą w oczach, po czym zaczął zupełnie go ignorować. Ostatecznie kamaelita zrozumiał, że mało kto w ogóle zwraca na niego uwagę, co dało mu po części wolną rękę. Mając jedynie w głowie informację, że są to najpewniej wysłani wczoraj na misję doświadczeni łowcy, jacy się już nie odezwali, podszedł na skraj nierównego wypalonego kręgu i zamknął oczy, gdy nagły przypływ mocy uderzył jego nos. Szósty zmysł nigdy nie objawiał się w taki sposób, jednak ważne było, że w jego głowie pojawiło się przeczucie, że już zna tą woń. Poznał ją pewnego deszczowego wieczoru, a zapoznał się dokładniej w sklepie. Dłoń młodzieńca zacisnęła się w pięść. Wiedział, że nie powinien go wypuszczać. Cholera jasna.
Nim się poderwał, aby pójść do auta po telefon i zadzwonić do Andrei, zyskał jeszcze jedno przeświadczenie o dziwnie znajomej aurze, jednak nie był w stanie jej dopasować do niczego konkretnego. Zbył to szybko, skupiając się już zbyt bardzo na nowym, upatrzonym celu.

— Jesteś pewna, że to tu? — Keith wtulił twarz w kołnierz nowej puchowej kurtki, po czym przywarł do boku dziewczyny. Czarodziejka skrzywiła się nieznacznie, przyciągając automatycznie małe naczynko z wodą do piersi. Na tafli unosiła się mała łódeczka wyrzeźbiona z kawałka jodłowego drewna, na której środku znajdowała się kulka wypełniona szkarłatnym płynem, krwią, jaką zebrali już prawie dwa tygodnie temu od tajemniczego mężczyzny ze sklepu. Dziewczyna spojrzała, jak wskazówka przesunęła się w stronę brzegu miski, wskazując na całkiem nowoczesny dom, po czym skinęła głową. Kamaelita minął przyjaciółkę, która podążyła tuż za nim, aby następnie stanąć i zapukać niezbyt elegancko pięścią w drzwi.
— Halo, wiem, że tam jesteś! — krzyknął tak głośno jak był w stanie przy płucach zmęczonych daleką podróżą na zimnie — Otwieraj, w tej chwili!
— Keithy, spokojnie. Nie chcemy go rozzłościć — Czarodziejka obserwowała, jak wskazówka porusza się wzdłuż brzegu, wskazując podróż właściciela krwi we wnętrzu budynku, odrywając od niej spojrzenie dopiero w chwili, gdy drzwi się otworzyły. Montroce wprosił się momentalnie do środka, a dopiero tam wyprostował się dumnie i chwycił pod boki.
— Co robiłeś wczoraj wieczorem? Mordowałeś ludzi? Paliłeś ich?
— Proszę? — Brunet zamknął ostrożnie drzwi za Andreą, gdy ta dołączyła do łowcy w środku budynku — Czy mogę wiedzieć, dlaczego mnie naszliście?
— Wyczułem cię na miejscu zbrodni. Byłeś tam, na tamtym polu.. Cholera, albo któryś z twoich kolegów! Wiedziałem, że nie powinienem cię puszczać! Mów, dlaczego ich zabiłeś?! Co oni ci zrobili?!
Dziewczyna chwyciła jedną z rąk wściekłego kamaelitę za łokieć, po czym spojrzała przepraszająco na właściciela domu.
— To nie tak, że sądzimy, iż jesteś temu winien.. Keith ma tendencję do nadinterpretowania pewnych rzeczy. Wybacz mu.

Silas?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics