5.11.2019

Od Silasa CD. Keitha

Patrzyłem z góry na nietypową dwójkę, mrugając powoli, z niedowierzaniem wypisanym na twarzy. Dłoń nadal trzymałem na klamce, a drzwi wejściowe pozostawały otwarte. Żeby nie poczuli się przypadkiem zaproszeni. Byłem właśnie w trakcie przygotowywania obiadu, gdy bezpardonowo wdarli się do mojej posiadłości. A teraz jeszcze, wparowawszy do przedpokoju i nie pofatygowawszy się nawet, by wytrzeć ubłocone buty w wycieraczkę, sugestywnie położoną pod drzwiami, bez żadnego dzień dobry czy innej formy przyjętego w kulturze powitania, mężczyzna zaczął rzucać we mnie słowami bez ładu i składu. Jedyne, co zrozumiałem z jego słowotoku, to że widocznie obwiniał mnie za jakiś mord. Zakładając pewnie, że od razu będę wiedział, o co chodzi, być może wykażę jakąś formę przerażenia czy zirytowania tym, że mnie przejrzał...
No tak, tylko żeby zareagować jakkolwiek, trzeba najpierw wiedzieć, o co dokładnie jest się oskarżanym.
- Odgórne zakładanie, że ktoś coś zrobił tylko dlatego, że był obecny na miejscu tragedii, jest bezcelowe - zauważyłem po chwili, gdy słowa kobiety już przebrzmiały, a mężczyzna przestał się rzucać. Każde słowo artykułowałem na tyle powoli, bym na pewno został zrozumiany. I by przy okazji spokojem nieco złagodzić emocje targające egzorcystą. - Jednak z uwagi na to, że wbrew pozorom jestem człowiekiem posiadającym swój honor, nie pozwolę się obrażać i przypisywać sobie fałszywych oskarżeń. Dlatego odpowiem na wasze pytania najlepiej, jak będę potrafił - urwałem na chwilę, by powieść wzrokiem po intruzach. Wątpiłem, by ewentualna walka z nimi miała mi przysporzyć szczególnych problemów. A nawet jeśli zdołaliby mnie zabić, wyświadczyliby mi raczej przysługę. Westchnąłem więc, zamykając drzwi, by odgrodzić nas od powiewów zimnego powietrza wpadających przez nie do środka. - Zapraszam. Tylko zdejmijcie buty - dodałem. W normalnych okolicznościach bym tego nie zażądał. Ale uznałem, że skoro oni wykazali się całkowitym brakiem kultury wpadając do mojego domu, ja mogę też mogę sobie na to pozwolić.
- Nie mam zamiaru wchodzić dalej. Skąd mogę wiedzieć, czy nie zaciągniesz nas do piwnicy i nie zabijesz? - warknął mężczyzna, łapiąc za ramię kobietę, która już ze zrezygnowanym westchnięciem miała się schylić, by rozwiązać sznurowadła.
Popatrzyłem na niego zimno, bez wyrazu. Nic nie powiedziałem. To oni chcieli rozmawiać, muszą się więc zgodzić na moje warunki. A ja nie zamierzałem rozmawiać w przedsionku. Zostawiłem patelnię na gazie.
Po kilkunastu długich, pełnych napięcia sekundach, warknął zirytowany. Ale w końcu schylił się, by zdjąć obuwie.
Zaprowadziłem nieproszonych gości do kuchni, zapaliwszy światło wskazałem im niewielki stół, mogący pomieścić wokół siebie cztery krzesła, a sam podszedłem do kuchenki, żeby zamieszać ryż, który zaczął już się przypalać (pukanie do drzwi było tak agresywne, że uznałem, iż lepiej otworzyć natychmiast, nawet ryzykując spalenie obiadu). Mruknąłem niezadowolony, odstawiając patelnię na bok. Nie odwracając się, zwróciłem się do moich rozmówców:
- Zaproponowałbym coś do picia, ale wnioskując po waszym podejściu, oburzeni odmówicie twierdząc, że nie wiecie, czy nie próbuję was otruć - rzuciłem im spojrzenie ponad ramieniem.
- Dlaczego światło było zgaszone, gdy przyszliśmy? - zapytała nagle kobieta. Uniosłem zdziwiony brew, zachodząc w głowę, skąd jej się to pytanie wzięło. Właśnie wtedy żarówka zamigotała, na szczęście jednak zdecydowała się nie gasnąć.
- Właśnie dlatego - rzuciłem, lekko rozbawiony reakcją dziewczyny, która podniosła gwałtownie głowę, by spojrzeć na zawieszoną pod sufitem lampę.
- Nie musisz nas straszyć - natychmiast zareagował mężczyzna. Widziałem, że najchętniej by się na mnie rzucił, tak był wściekły.
- Nie kontroluję tego - wytłumaczyłem spokojnie, podchodząc do nich i zajmując jedno z wolnych krzeseł. - Dlatego, gdy jestem sam w domu, nie zapalam świateł. Widzę dostatecznie dobrze bez nich, a takie miganie jest irytujące - tłumaczenie widać średnio przekonało mężczyznę, ale nie było sensu się tym przejmować. - Ale wracając do tematu. Nie mam pojęcia, o co ci chodziło, gdy wpadłeś do mojego domu, zarzucając mi jakieś z palca wysnute przewinienia. Niemniej, ponieważ nie raczyłeś mi jak dotąd tego wytłumaczyć, powiem tyle, ile zdołam - zastukałem palcami obu rąk w blat stołu, odchylając się na oparcie krzesła. - Nigdy nie zamordowałem nikogo dla kaprysu. Poza tym... spaleni ludzie, tak? Skąd założenie, że to moja wina? Przypominam, że gdy twoja urocza przyjaciółka otoczyła mnie podczas naszego ostatniego spotkania płomieniami, byłem uwięziony. Nie mam mocy pozwalającej na kontrolowanie ognia, a tym samym palenia ludzi. Dalej: pytałeś mnie, co robiłem wczoraj wieczorem. W normalnych okolicznościach powiedziałbym, że nie twoja sprawa, ale w ramach okazania dobrej woli, odpowiem. Na polecenie Sopportare śledziłem pewną istotę - nagle przypomniałem sobie coś z zeszłego wieczoru. Zmarszczyłem brwi w zastanowieniu. - Podejrzewam, że to ona stoi za tym, o czym mówisz, choć nie jestem pewny, czy mamy na myśli to samo wydarzenie. Aczkolwiek, faktycznie, podczas wczorajszego polowania... - poniewczasie zdałem sobie sprawę ze złego doboru słów - ... mam oczywiście na myśli polowanie na istotę, która od jakiegoś czasu biega po okolicy i morduje ludzi. Pali ich, dokładniej. W każdym razie, przez chwilę miałem możliwość złapania go. Znajdowaliśmy się wtedy przy miejscu zbrodni, złapałem go prawie na gorącym uczynku. Ale wtedy usłyszałem samochody, z resztą ta istota również, bo natychmiast czmychnęła.
Mężczyzna wpatrywał się we mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, kobieta zerkała z niepokojem to na mnie, to na migającą raz po raz żarówkę. Niebo za oknem przecięła błyskawica, rozświetlając na moment ciemność.
- Ulotniłem się zaraz po tym, jak ludzie, którzy tymi samochodami przyjechali, rozpoczęli badania. Tylko bym im przeszkadzał... Czy takie wytłumaczenie cię przekonuje? - zapytałem, z lekką kpiną słyszalną w głosie. - Jak w ogóle się nazywacie? - dodałem, przenosząc zirytowany wzrok na żarówkę, która znowu zamrugała. Tym razem nie zapaliła się już jednak ponownie, pogrążając nas w półmroku. Westchnąłem ciężko, wstając. Lekkie muśnięcie żarówki palcami i skierowanie w nią niewielkiego ładunku elektrycznego wystarczyło, by ponownie zaświeciła, tym razem już stałym światłem. No nareszcie. - Wy znacie moje imię, ale ja nie znam waszych. To trochę nie fair, nie sądzicie?

Keith? ;P

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics