26.11.2019

Od Liama CD. Kangsoo

- Lepiej bym tego nie ujął - zaśmiałem się cicho. - Naprawdę, aż trudno uwierzyć, że to wszystko wydarzyło się zaledwie wczoraj... - włączyłem kierunkowskaz, gdy samochód przed nami ruszył po tym, jak światło zmieniło się na zielone. Mozolnie potoczyliśmy się naprzód. Korki dużego miasta... każdy mieszkaniec Seattle musiał się z nimi zmagać. No chyba, że wybierał bardziej ekonomiczny sposób przemieszczania się, mianowicie spacer.
Kilkanaście minut później zajechaliśmy pod mój blok. Tym razem szczęście postanowiło się do nas uśmiechnąć, bo niemal od razu znalazłem wolne miejsce i to prawie pod samymi drzwiami na moją klatkę.
Wchodząc już po schodach, zrównałem się z Kangsoo i zagaiłem:
- A więc będziesz miał okazję zobaczyć mój zwierzyniec w pełnej okazałości - zaśmiałem się, kręcąc kluczami na placu. - Mógłbyś nakarmić Tokkę? Ona jest chyba najmniej problemowa, poza tym widziałem, jak radzisz sobie z Geumem, więc i z nią nie powinieneś mieć problemu. Jest od niego bardziej przyjacielska. Tylko... tego. Nie zdziw się, jak zacznie jakieś dziwne rzeczy wykrzykiwać - przewróciłem oczami, już wyobrażając sobie taką sytuację. Amazonka potrafiła wykazać się prawdziwą elokwencją w dziedzinie wyszukanych przekleństw lub zbereźności.
W międzyczasie dotarliśmy na moje piętro. Krótko wytłumaczyłem Koreańczykowi, że będę musiał wejść pierwszy, żeby złapać Lunę. Mężczyzna skinął głową na znak, że rozumie, a ja przystąpiłem do akcji.
Tak jak podejrzewałem, suczka już usłyszała, że nie jestem sam. Dlatego zamiast jak zwykle grzecznie czekać na swoim posłaniu, aż się ogarnę po powrocie, ledwo otworzyłem drzwi, jej łeb z wyszczerzonymi kłami pojawił się w wejściu. W ostatniej chwili zdążyłem ją złapać za obrożę.
- Wybacz - rzuciłem przez ramię do przyjaciela. - Już ją ogarniam. Nie mam pojęcia, co w nią wstąpiło... - wbiłem karcący wzrok w suczkę, ale ona całą swoją uwagę skupiała na mężczyźnie. Kobiece chumorki... - Wejdź. I poczekaj chwilę, zamknę ją w sypialni.
- Wczoraj się aż tak źle nie zachowywała - w głosie mężczyzny słychać było wyraźnie zaniepokojenie.
- Ma gorszy dzień - wytłumaczyłem szybko, kierując się już w stronę schodów prowadzących do sypialni na piętrze. - I jeszcze nie byłem z nią na porządnym spacerze - mniej więcej w tym momencie Luna warknęła i, nim zdążyłem cofnąć rękę, wywinęła głowę i zacisnęła zęby na ręce, którą przytrzymywałem ją za obrożę. Skrzywiłem się lekko, ale nie puściłem. - No i pachnę innymi psami. Jest zazdrosna.
Na szczęście Luna w końcu się zreflektowała i puściła moją rękę. Inaczej mógłbym mieć problem. Zaprowadziłem ją po schodach na górę i, gdy tylko zamknąłem za nią drzwi, zawołałem do Kangsoo, który został na dole:
- Sytuacja opanowana!
Po czym przeskoczyłem balustradę przy schodach.
Wylądowałem na ugiętych nogach tuż przed zaskoczonym Kangsoo.
- Czy ty... co...? - mężczyzna aż cofnął się o krok. A ja wyprostowałem się ze śmiechem, otrzepałem dłonie i skierowałem się do szafki z jedzeniem dla zwierząt.
- Czy ja właśnie zeskoczyłem z piętra? Tak, właśnie - zaśmiałem się, schylając się i rozpoczynając przeszukiwanie opakowań, żeby znaleźć karmę dla Tokki.
- Z twojego swobodnego tonu wnioskuję, że nie jest to nic niezwykłego... - sądząc po tonie, Azjata nie wiedział, czy powinien już uciekać, czy jeszcze to przemyśleć. No tak, zwykły człowiek by na coś tak "genialnego" nie wpadł i zszedłby po ludzku po schodach.
Ale gdzie w tym zabawa?
Nie odpowiedziałem jednak na pytanie, zamiast tego wyciągnąłem w końcu odpowiednie opakowanie, wyprostowałem się i, odwróciwszy się do kolegi, wręczyłem mu je.
- Proszę. Sypnij jej trochę, myślę, że nie je więcej niż Geum - gdy mężczyzna, skinąłszy głową, przejął ode mnie pudełko, skierowałem się do lodówki. Czułem na sobie wzrok Kangsoo, gdy pokonywałem tę krótką drogę. Do spojrzenia dołączyło zaskoczone sapnięcie, gdy po chwili wyciągnąłem z niej... myszy. Już martwe, ale fakt - widok na pewno, mimo wszystko, niecodzienny.
- To dla tymczasowego lokatora - wyjaśniłem, uśmiechając się krzywo. Wskazałem stojące nieopodal, stare terrarium Puszka, chwilowo przerobione na dom dla kobry. Leżała na nim penseta długa jak moje przedramię. - Kobra królewska. Jeszcze nie ma imienia. Z resztą, zostaje u mnie tylko do końca tygodnia.
- Czy ona jest... jadowita? - miałem wrażenie, jakby przyjaciel lekko zbladł. Ale mogło mi się wydawać.
- Mhm - przytaknąłem, z sercem w gardle ruszając do terrarium, którego lokatorka już prześlizgiwała się bliżej szyby. - Idź do Tokki. A jakby się na mnie rzuciła, będziesz mnie ratował. W lodówce jest surowica - mrugnąłem do chłopaka, żeby rozładować nagromadzone napięcie. Ale, fakt faktem, sam miałem niezłego stracha. Nie na co dzień zajmowałem się tak niebezpiecznymi zwierzętami. Ale cóż... w mojej branży każdy kiedyś zaczyna.

Kangsoo?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics