8.07.2019

Od Etienne - Historia

Musiała dochodzić już północ, kiedy Helke wyszła z sypialni, nadal opętana sennym otępieniem, a następnie zeszła cicho po drewnianych schodach. Musiała ostrożnie stawiać kroki, jeden zły ruch i po całym domu rozchodził się nieprzyjemny trzask starych desek. To była właśnie jedna z niewielu rzeczy, jaka nie podobała się kobiecie w tym przytulnym, lecz niemłodym już domostwie na skraju Stavelot. Wszystko tutaj wytwarzało wokół siebie aurę starości. Z lekkim uśmiechem pomyślała, że jak z jednej strony to dobre miejsce, aby osiąść na czas emerytury, to z drugiej strony, jako rodowita brukselka nie była przyzwyczajona do takich miejsc. Mówiła sobie, że się przyzwyczai, że skoro Dariusowi się podoba, to jej też  przecież powinno. Jako małżeństwo..
Znieruchomiała z ręką na rękojeści dzbanka z wodą, sądząc, że się przesłyszała. Zwróciła twarz w kierunku czerwonych drzwi. Ponownie do jej uszu dobiegł dźwięk, który, jak myślała, już nigdy nie usłyszy. Dziecięcy płacz, dobiegający z zewnątrz. Szybko odstawiła szklankę, okryła się bardziej połami szlafroka i podbiegła do drzwi. Zerknęła pospiesznie przez wizjer, aby upewnić się, że to nie jest podstęp, a gdy nie ujrzała niczego oprócz pogrążonej we śnie uliczki, nacisnęła klamkę.
Na wąskim podeście leżał koszyk. Nieduży, upleciony z wikliny. W środku, pośród ciemnego materiału, leżało dziecko. Nie mogło mieć więcej niż kilka miesięcy. Zaciskało ono piąstki na jakimś skrawku, po bliższym przyjrzeniu się, Helke uznała, że to chusteczka lub apaszka, z wyszytymi starannie inicjałami "E.B". Kobieta poczuła, jak przez jej ciało przechodzą fale ciepła. Nie mogła uwierzyć w to, że ktoś mógł porzucić takie małe dziecko, w środku nocy, pod progiem obcych ludzi, jacy przecież mogli nawet nie zauważyć do rana faktu, iż cokolwiek zostało u nich zostawione. Z drugiej jednak strony, to nie mógł być przypadek, że akurat ich małżeństwo w chwilach boskiej próby, gdy to od kilku lat, mimo prób zajścia w ciążę, Bóg jeszcze nie obdarzył ich potomkiem, znajdują niemowlę przed swym domem. 
— Witaj, maluszku — szepnęła Belgijka, biorąc dziecię w swe objęcia, przez co te przestało płakać i spojrzało jej w oczy. Błękitne tęczówki chłonęły dokładnie oblicze nieznanej kobiety, którą przecież nie miało możliwości poznać nigdy wcześniej. Helke pogłaskała palcem policzek niemowlęcia i wróciła do domu, od razu kierując się w stronę sypialni, skąd dochodziło miarowe chrapanie jej męża.

~*~

Bez plotek oczywiście nie mogło się obejść. Małe społeczeństwo z tego osiedla wiedziało o wszystkim i o wszystkim, a przynajmniej się starało. Dlatego nie umknęło ich uwadze, że dziecko, jakie w tamtej chwili miało już dwa lata, nie przypomina zupełnie rodziców. Siwowłosy malec, obdarzony delikatną urodą, wyglądał jak zupełne przeciwieństwo Helke i Dariusa, oboje obdarzeni ciemnymi włosami, a dodatkowo u kobiety można było dostrzec typowo niemieckie rysy twarzy. Teorii było kilka, każda zupełnie inna. A to sąsiadka z posesji o numerze dwadzieścia jeden szeptała do swej przyjaciółki, że pewnie Helke zdradziła męża, bo ona w jej oczach zawsze była niewierną szują. A to starszy pan Gezelle splunął Dariusowi pod nogi, mówiąc, że nie powinien wychowywać dziecka swych kochanek. Każdy przecież wiedział, że Francuz trzymał słowiańskie seksualne niewolnice w piwnicy, nie mogło być inaczej!
Inni szeptali jeszcze o goblinach, które podrzuciły swe dziecko niczym kukułka, ażeby tylko napsuć krwi mieszkańcom Stavelot. Jakkolwiek irracjonalnie oskarżenia te nie brzmiały, brukselka, jako kobieta uduchowiona, wierzyła, że ich mały Etienne, bowiem tak postanowili nazwać chłopca, jest kimś więcej niż zwykłym dzieckiem. W jej oczach był aniołem, zesłanym przez samego Boga. Podziękowaniem za jej wierność od momentu, gdy tylko przyjęła chrzest.
Zwykło się jednak mówić, że Lucyfer nim stał się diabłem, kiedyś również zamieszkiwał niebiańskie chóry. Tak samo u rodziny La Fayette nastąpiła chwila, gdy starannie utkana bańka pozornie idealnego życia zaczęła pękać i wpuszczać do środka promienie bolesnej rzeczywistości. Po raz pierwszy wydarzyło się to w momencie, gdy Helke spędzała jesienne popołudnie na lokalnym placu zabaw. Od czasu do czasu zerkała z uśmiechem znad książki na siwuska, biegającego pośród innych dzieci i budującego zamki z piasku. Wiedziała, że nie musi wpatrywać się w niego bez przerwy, bowiem nigdy nie miała z nim problemów wychowawczych. Ze spokojem ducha wróciła do lektury. Po dłuższej chwili usłyszała dziecięcy płacz, więc matczynym odruchem poderwała się z ławki, gotowa bronić syna przed wszelkim złem tego świata. Jakim wielkim dla niej zdziwieniem było, kiedy to dostrzegła łkającą dziewczynkę na kamiennej płycie, otaczającej piaskownicę, a także Etienne, stojącego na niskim murku i wpatrującego się w dodatku w rówieśniczkę z cieniem zdziwienia na anielskiej twarzy.
— Etienne? Etienne, co się stało? — Belgijka podeszła do dziecka i wzięła je na ręce, próbując odgrodzić go od widoku małej blondynki. Mimo to, maluch i tak wyjrzał zza jej ramienia, nie przerywając obserwacji. 
— On mnie popchnął, proszę pani! Popchnął! — zawyła dziewczynka, wstając przy pomocy ojca z ziemi. Helke zwróciła się do syna.
— To prawda? Powinieneś ją przeprosić. Jak to robią grzeczni chłopcy.
— Nie — odparło dziecko. Nim kobieta przetrawiła informację, minęła krótka chwila.
— Proszę? Etienne. Przeproś ją. Dziewczynce jest smutno przez ciebie.
— Nie wiem, czy jest jej smutno. Ale chcę, żeby płakała.
Słowa te powinny wywołać w głowie pani La Fayette jakiś alarm. I to prawda, czerwona flaga w jej umyśle podniosła się, lecz szybko została stłumiona przez matczyną miłość do małej kukułki w swych objęciach. Zawsze to przecież byli inni ludzie, inne dzieci. Nie jej. To przecież było po prostu niemożliwe, czyż nie?

~*~

— Znowu to słychać — wyszeptała prawie bezgłośnie Helke do męża, którego ramię ściskała spazmatycznie pod kołdrą. Nie odpowiedział. Wsłuchiwał się w odgłosy poza ich sypialnią. Nie była to pierwsza noc, kiedy te się pojawiały. Około dwa miesiące temu, tuż po szóstych urodzinach ich syna, poczęli słyszeć dziwne kroki, jakby ktoś w butach z ciężkimi cholewami wchodził przez główne drzwi, a następnie wspinał się po schodach na piętro, a także drapanie po ścianach i szepty, jeśli tylko któreś z nich odważyło się wyjść nocną porą do kuchni czy łazienki. Nie mówiąc już o odorze gnijącego mięsa i metalu, zupełnie jakby jakieś zwierze rozkładało się na strychu lub za ścianą. Nie pomagały wizyty specjalistów, woń nadal się utrzymywała, a z czasem stało się to na tyle uciążliwe, że przed snem małżeństwo zmuszone było zapalać kadzidełka w sypialniach, byleby tylko móc spokojnie zasnąć.
Darius był sceptycznie nastawionym do historii o nadnaturalnych bytach człowiekiem, dlatego długo nie chciał dopuścić do siebie myśli, iż jego żona mówiła prawdę na temat tych całych demonów i duchów, jakie zaczęły nawiedzać ich dom. Teraz jednak, gdy podupadał na zdrowiu z powodu braku snu, był gotowy zrobić wszystko, aby te cholerne zjawiska ustały. Zwrócił się powoli do żony.
— Czy masz nadal numer do ojca Bossu? 

~*~

Ksiądz nie musiał wchodzić do środka domostwa, wystarczyło, że stanął na kamiennej ścieżce, prowadzącej do czerwonych drzwi, aby poczuć aurę zła i piekielnej obecności. Jako egzorcysta, często obcował z podobnymi bytami, lecz za każdym razem stresował się tak samo bardzo. W końcu, w spotkaniu z demonami, trzeba być gotowym na wszystko, zwłaszcza, że te, gdy tylko rytuał oczyszczania się rozpocznie, stają się parszywie wręcz rozgniewane wizją wygnania w czeluści otchłani. Dodatkowo w jego głowie pojawiły się typowe dla takich sytuacji myśli: Co ci biedni ludzie uczynili, że doszło do nawiedzenia, na podstawie wiedzy i doświadczenia ojca Bossu, demonicznego? Kobieta, która się z nim skontaktowała, była przecież zagorzałą chrześcijanką, a jej mąż podczas wywiadu mówił, że nigdy nie miał do czynienia z żadnymi tablicami do wywoływania duchów czy seansami spirytystycznymi. Czyżby źródło problemu leżało w ziemi, na jakiej dom został zbudowany? Nie, przecież kroki zaczęły się kilka miesięcy temu, nigdy wcześniej się nie pojawiały. To nawiedzenie musiało mieć inne źródło.
Mężczyzna zapukał ostrożnie w drzwi, które momentalnie się rozwarły. W progu stanęła ciemnowłosa kobieta ze zmęczonym uśmiechem na twarzy. Ksiądz zdjął kapelusz i wkroczył do środka, rozglądając się wokół za przywiezionymi z egzotycznych wakacji pamiątkami, które to są katalizatorami wszelkich klątw i złych duchów. Dostrzegł jednak tylko chrześcijańskie relikwiarze, więc zdziwił się w środku jeszcze bardziej.
— Państwo wiedzą, po co tutaj przybyłem, więc nie będę niepotrzebnie przedłużał — Ksiądz położył czarną walizkę na stole i otworzył ją z cichym trzaskiem. Ze środka wyciągnął metalowe kropidło, a także książeczkę, pobłogosławioną przez samego Ojca Świętego. Bossu zwrócił się do pary, stojącej nadal w tym samym miejscu, gdy wszedł. Nie ruszyli się na krok, a jedynie wodzili wzrokiem za ojcem.
— Czy to cała wasza rodzina? Mówili państwo, że posiadacie syna? Gdzie on jest?
— W pokoju — Tym razem Darius zabrał głos — Nie chciał wyjść z niego. On także przeżywa te... rzeczy. Czy mamy go sprowadzić?
Ksiądz Bossu potrząsnął głową, po czym ruszył po schodach w górę.
— Bóg go ochroni przed diabłem. Jest ochrzczony, tak?
— Oczywiście, ojcze. Jak my wszyscy — Belgijka spojrzała kątem oka na męża, po czym wróciła do obserwacji egzorcysty, nim ten zniknął jej z pola widzenia.
Jak się spodziewał duchowny, na piętrze aż dusił się od piekielnej atmosfery, jaka atakowała jego płuca i oczy. Ściągnął na chwilę okulary, starł pot z spod oprawek i nasunął ponownie, aby podczas procesu oczyszczenia móc dokładnie wszystko obserwować. Rozpoczął od korytarza, powoli przesuwając się do poszczególnych pomieszczeń. Gdy tylko jednak otworzył drzwi do łazienki, usłyszał łomot, dochodzący z pomieszczenia obok. Wyszedł szybko na przedpokój i spojrzał na pokój, z jakiego pochodził dźwięk. Była to wyraźnie sypialnia dziecka, gdyż drewniane wrota ozdobione były wycinankami ze szkoły czy naklejkami z ulubionymi postaciami z bajek. Ksiądz zacisnął rękę na księdze i bez słowa wszedł do pokoju.
Pierwsze, co ujrzał, to pióra, spadające z bliżej nieokreślonego miejsca. Później poczuł na odsłoniętej skórze mróz, który momentalnie wywołał u niego dreszcze. Zmuszony został do uniesienia ręki i przymknięcia oczu, aby przeczekać pierwszy podmuch. Przez palce ujrzał ukrytą w piórach istotę, wpatrującą się w niego z głębi łóżka. Dopiero gdy wszystko ustało, a ojciec Bossu powrócił do dawnej pozycji, mógł przyjrzeć się stworzeniu, jakie parskało na niego gniewnie. A raczej, spróbował to uczynić, gdyż nim się zorientował, pierzasta bestia odbiła się od materaca i rzuciła z sykiem tysiąca złych duchów na twarz ojca Bossu.

~*~

O tym wydarzeniu się nie rozmawiało. To znaczy, przez kolejne lata Etienne starał się zacząć ten temat z matką, lecz Helke z każdym rokiem odsuwała się od syna. Do momentu, gdy ten skończył dziesięć lat, jeszcze prowadzała go do kościoła, na msze i kazania. Z czasem jednak i te wspólne, niezbyt przyjemne dla chłopca wyjścia, odeszły w niepamięć. Zastąpiła je pustka, chłód i dystans. Obserwował, jak jego własna matka unika go na korytarzu czy ignoruje wszystkie słowa, jakie padały w jej kierunku. Słyszał w nocy, kiedy próbował zasnąć, jak modli się do archanioła Michała o pomoc w pozbyciu się diabła, jaki zalągł się pod jej dachem. Słyszał, jak mówi do Dariusa, że powinni oddać to Diabelskie Nasienie tam, skąd przyszło. Nawet próby zakrycia odmiennego oka, jakie pojawiło się po egzorcyzmie we wcześniejszych latach, nic nie dawały. Pomiędzy Etienne a Helke powstawał mur na tyle gruby, że i Pierre, będący już nastolatkiem, przestał próbować go niszczyć.
Potem doszło do ataku, tylko dzięki temu, że zignorował ustaloną w domu porę kładzenia się spać, udało się mu uniknąć ciosu, wymierzonego w jego serce.
Matki już nie zobaczył. Słyszał jedynie, że trafiła do szpitala psychiatrycznego, gdzie mówiła ciągle o potrzebie usunięcia antychrysta z tego świata, gdyż to przez niego Bóg Miłosierny odwrócił się od jej rodziny. Po tych wydarzeniach przestał już wierzyć w cokolwiek. Do tego momentu jeszcze drobny płomień wiary iskrzył się w jego sercu, lecz w połowie szkoły średniej Etienne pozwolił mu zgasnąć, najpewniej bezpowrotnie. Jak przecież Stwórca, o którym słyszał od dziecka, mógł dopuścić do takich rzeczy? Przecież Etienne nie był tym całym Diabelskim Nasieniem... Prawda?
Darius nadzwyczaj chętnie zgodził się na plan studiowania w Stanach Zjednoczonych, jaki przedstawił mu syn. Zagwarantował opłacenie akademika, edukacji, biletu na nowy kontynent. Żądny nowych doświadczeń chłopak nie dawał szansy ojcu się rozmyślić i czym prędzej opuścił Belgię.

~*~

Za oknami pokoju wirowały białe płatki, zwiastując tym samym nadejście śnieżnych świąt Bożego Narodzenia. Etienne był już po ostatnich zajęciach tego roku, więc jedyne, co mu teraz zostało, to spakować swój dobytek i wyruszyć do Belgii. Bilet już miał zarezerwowany, wylot zaplanowano na następny poniedziałek. Jedna rzecz tylko zdziwiła chłopaka. Darius nie odniósł się w żaden sposób do informacji syna o przybyciu do Brukseli. Pchany dziwnymi przeczuciami, student zrzucił buty oraz płaszcz niedbale na podłogę, po czym usiadł po turecku na łóżku z telefonem.
Jego ojciec odebrał dopiero po kilku sygnałach.
— Cześć, tato, nie wiem, czy dostałeś moją wiadomość.
— Dostałem — odparł krótko Francuz. Zapadła cisza, którą przerwał Etienne po przetrawieniu tonu głosu opiekuna.
— Także.. Lot mam za trzy dni. Odbierzesz mnie, prawda? W lotniska w Brukseli. Mam prezenty. Dla ciebie i mamy.
— Helke nie chce, abyś przyjeżdżał do nas na święta — Darius z trudem wydobył z siebie te słowa — Ja też tego nie chcę. Zbyt wiele rzeczy się wydarzyło, Etienne. Opłacę ci do końca studia, ale proszę, nie odzywaj się do nas. Nie dzwoń, nie pytaj. Tylko o to cię proszę.
— Tato — szepnął młodzieniec, wpatrując się w ścianę przed sobą. W jego oczach zebrały się łzy, które wkrótce spłynęły po jego policzkach — Czy to chodzi o mnie? Tato, proszę, powiedz mi, co się stało? Ja się mogę zmienić, naprawdę.
— Już za późno, Etienne. I.. Na Boga. Nie nazywaj mnie tatą. Ojcem.
Połączenie zostało przerwane. Pierre trzymał jeszcze długą chwilę telefon przy uchu. Po raz pierwszy miał w głowie zupełną pustkę. Nie mógł zatrzymać żadnej myśli w sobie na tyle, aby ją dokładnie przeanalizować. Potem zaatakowały go uczucia. Wściekłość, która nakazała mu zacisnąć dłoń na urządzeniu, dogłębny smutek, jaki wstrząsnął jego ciałem i ścisnął wnętrzności, samotność, boleśnie uświadamiająca mu, że teraz naprawdę nie ma nikogo, do kogo mógłby się zwrócić, niedowierzanie i słaba nadzieja, że to tylko okrutny żart. Lecz telefon nie zadzwonił ani nie zawibrował. Etienne podniósł słabo wzrok na leżącą karteczkę z numerem telefonu. Czy naprawdę będzie skłonny do sprzedania swego ciała za chwilę odprężenia i ucieczki od problemów? Powinien to przemyśleć. Nie był sobą, cały dygotał od emocji. Jednak jego ręka już złapała róg notatki. Spisał koślawo napisany numer, nacisnął słuchawkę. Nie czekał długo.
— Nathaniel? Czy twoja propozycja nadal jest aktualna?

~*~

— Ty pieprzony dupku! — Dziewczyna nawet nie zatrzymała się w progu sypialni swego brata. Wpadła do środka, tym samym przerywając cokolwiek on i jej, były już, chłopak robili pod pościelą. Niebieskowłosy młodzieniec wyprostował się zdziwiony na łóżku, a leżący pod nim Etienne z typowym dla siebie uśmiechem podniósł się na przedramionach. Po znaczącym spojrzeniu w oczy partnerki, starł czule kciukiem ślad po czerwonej szmince z podbródka Hugo. Zdawał się nie przejmować przyłapaniem na zdradzie.
— Chyba dzisiaj nie dokończymy tego, co zaczęliśmy, ma cherie — szepnął z cichym chichotem, wywołując tym samym rumieńce na twarzy osłabionego kochanka. Delikatnie popchnął go na wolną część łóżka i wstał z materaca, ukazując się dziewczynie w całej swej krasie niczym nowo narodzony bóg. Aby podkreślić bardziej ciało, złapał się za boki i wypiął klatkę piersiową.
— Możesz do nas dołączyć.
Soczysty policzek wylądował na jego twarzy. Antychryst poddał się uderzeniu. Gdy jednak wrócił spojrzeniem do byłej dziewczyny, pozbył się uśmiechu, a w jego oczach rozbłysła mściwość.
— Wiesz, planowałem ci to powiedzieć już wcześniej, ale to chyba najlepszy moment — Belg schylił się po ubrania, jakie zaczął na siebie ponownie wkładać — Od początku wiedziałem, że jesteś zwykłą pizdą, której brakuje bolca. Zlitowałem się nad tobą, ale z czasem nawet ja nie mogłem już przy tobie wytrzymać. Ah, jaka to musi być dla ciebie ujma na honorze, że byle kurewka z klubu wybrała twojego brata zamiast ciebie — Etienne minął stojącą nieruchomo szatynkę, po drodze całując ją na pożegnanie — Au revoir, putain.
I w ten sposób jabłko niezgody zostało rzucone.

~*~ 

Powinien być już do tego przyzwyczajony. W końcu, to nie był pierwszy raz, gdy odchodził. Pojawiał się na te kilka miesięcy, raz na jeden, innym razem na dwa. Jednak nadal, jak naiwne dziecko, wierzył, ten miesiąc będzie tym ostatnim, że już znowu go nie zostawi i nie skaże na parę tygodni samotności. Jak zawsze, prawda była odmienna od jego nabożnych życzeń i próśb.
Obudził się wraz z nim, sam fakt, że ten odchodzi nie pozwalał mu zapaść w głębszy sen. Przez cały poranek jednak tylko stał oparty o kolumnę, w milczeniu okrywając się szlafrokiem. Obserwował, jak zbiera swój niewielki dobytek, jak poprawia ubrania.
— Za niedługo wrócę.
Pokiwał lekko głową. Chciał wierzyć, że tak będzie.
Dlaczego się tak do niego przywiązał? Dlaczego ten mężczyzna zaprząta jego myśli i sny, nawet jeśli nie ma go w pobliżu? Przecież Etienne nie powinien osadzać swych uczuć w jednej osobie, nie jako taki człowiek, jakim był. Pewnie robi to z samotności i podświadomej chęci zatrzymania swego życia w miejscu, aby nie parło tak do przodu. Potrzebował kotwicy.
— Uważaj na siebie — Cichy szept opuścił jego usta. Towarzyszyło mu trzaskanie drzwiami. A później zapadła cisza.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics