Kiedy czarownik zatoczył błękitny krąg, moje wargi bezzwłocznie
zacisnęły się w wąską linię, a postawa zmieniła się na obronną. Bacznie
oglądałam każdy jego ruch, wyczekując na atak, który mógł nadejść z
każdej strony. Kiedy zauważyłam te niewielkie istoty, a ich przeraźliwy
wrzask dotarł do moich uszu, wręcz padłam na ziemię, zakrywając swoje
uszy, chcąc je w ten sposób chociaż trochę ochronić. Chciałam jak
najszybciej użyć wygłuszenia, ale wtedy owe istoty zerwały się,
porywając mnie ku górze. Spojrzałam jeszcze na chłopaka z mieszanymi
uczuciami. Z jednej strony miałam ochotę się wyrwać i skoczyć mu do
gardła, za taki atak, a z drugiej nie mogłam zrozumieć, jakiej on magi
używa, co wywoływało frustrację, rozgoryczenie, ale także i zaskoczenie i
podziw.
Przed moimi oczami stanęła wysoka, piękna z
kruczoczarnymi włosami kobieta, uśmiechająca się do mnie łagodnie i
pogodnie, nie od razu rozpoznałam w niej najważniejszą dla mnie osobę.
Stała pośród drzew, aż jej nogi samoczynnie zaczęły się poruszać w moim
kierunku. Dopiero gdy jej twarz była metr ode mnie, odnalazłam w jej
wyrazie, ten sam uśmiech, który był ze mną przez kilka krótkich lat,
usta, które szeptały mi do snu kołysanki w obcym dla mnie języku. Moja
mama. Rzuciłam się na nią, niczym głodne zwierzę. Nie chciałam jednak
jej śmierci, krwi, czy krzywdy, pragnęłam jedynie ponownie poczuć
ciepło, którego od czasu jej śmierci nikt inny nie mógł mi zapewnić. "Żyj... Żyj, ale nie dla innych, żyj kochanie dla siebie"
głos dotarł do mnie jak zza szyby i sprawił, że powoli zaczęłam
otwierać ciężkie powieki, a raczej próbowałam to zrobić. Pierwsze co
zauważyłam, to miękka trawa, która dotykiem przypominała bardziej watę
cukrową, aniżeli prawdziwą trawę, która zawsze nas otaczała. Wzięłam
głęboki oddech, aby wyczuć słodkawy zapach. Magia iluzji? Lecz
czy byłby w stanie sprawić, aby iluzja była tak realistyczna, a zarazem
nierzeczywista? Wiem, że tu jestem, ale to, co mnie otacza, kłóci się
ze wszystkim, co znam, z każdym prawem, jaki nasz świat sam sobie
stworzył. Jednak, jeśli rzeczywiście jego moc jest na tyle silna, to
dlaczego akurat świat cukru? Powinien mnie ustawić na jakimś krześle do
tortur i czekać, aż zacznę błagać go o litość, co swoją drogą byłoby
durne, nigdy nie upadłabym tak nisko, żeby błagać, szlochać, czy kajać
się przed kimkolwiek. Odwróciłam głowę w stronę głosu, który wymówił już
chyba dwukrotnie moje nazwisko. Powoli, jednak z pewnością otworzyłam
oczy, a mój chłodny wzrok utkwił w twarzy chłopaka, który kurczowo
trzymał moją rękę.
- Obudź się, proszę, jesteśmy w jakimś dziwnym miejscu, bardzo dziwnym. Potrzebuję cię... Taiga,
wstań, proszę... - Jego głos różnił się od tego, którym mówił do mnie,
gdy staliśmy naprzeciwko siebie w lesie. Był zdecydowanie mniej pewny
siebie, mogłabym nawet powiedzieć, że męski głos zaczynał się łamać.
- Jeśli jeszcze raz mną potrząśniesz, to Ci wyjebie w ten Twój pusty łeb - Mruknęłam,
siadając na trawie. Pomimo iż miałam władzę w nogach, to na tę chwilę
były zbyt sparaliżowane, aby mówić tutaj o wstawaniu. Podniosłam wzrok,
aby zorientować się, gdzie w ogóle jestem. Skoro nawet on spuścił z
tonu, to nie wydaje mi się, aby celowo "wysłał"
nas w takie miejsce. Obraz przede mną przypominał świat z książek dla
dzieci. Wszędzie łagodne pastelowe odcienie, przewaga różu, jakieś
kolorowe wymyślne owoce na drzewach, nawet liście na drzewach w niczym
nie przypominały tych z naszego miasta...a raczej naszego świata.
Ułożyłam dłonie na głowie, starając się pozbierać myśli, chciałam
zrozumieć, co się dzieje, ale miałam jedną wielką pustkę. Z
westchnieniem przeczesałam włosy, a wzrok ponownie znalazł się na
chłopaku, który siedział niedaleko mnie i wpatrywał się w horyzont,
zamyślony. Pomiędzy nami panowała głucha cisza, aż nie zorientował się,
że na niego patrzę.
- Rozumiem, że to nie Ty? - Zapytał, na co wręcz parsknęłam ironicznym śmiechem.
-
Serio myślisz, że wysłałabym Cię tutaj własnym kosztem? - Podniosłam
brew, po czym ugryzłam się w język, aby nie mówić nic więcej. - Skoro
pytasz, to domyślam się, że i Ty nie masz za wiele z tym wspólnego.
Dobra pierwsze co - Wyciągnęłam
do niego rękę, podczas gry drugą opierałam się o to coś, co
przypominało trawę. - Proponuje chwilowe zawieszenie broni i nie mów mi
po nazwisku, jestem po prostu Tai.
- Ash, wyjątkowo się tutaj zgodzę - Uścisnął
moją dłoń, po czym ją cofnął. Najwyraźniej jego pewność siebie wróciła
do pierwotnego stanu. W tej chwili może to i lepiej dla naszej dwójki.
Co więcej, nie wygląda mi na typa, który lubi pokazywać swoje słabości. -
Zanim się tutaj znaleźliśmy, pojawiły się małe, skrzydlate istoty, nie
jestem pewny co do ich rasy, ale sądząc po tym, gdzie jesteśmy mogły to być wróżki lub też nimfy - Podniósł się na równe nogi, pomimo iż na jego twarzy malował się grymas bólu, który skrzętnie próbował ukryć.
- Rzadko kiedy spotyka się kogoś, kto aż tak interesuje się innymi rasami - Przypomniałam sobie sytuację z pokoju gospodarczego, kiedy wypytywał mnie jakiej rasy mogłabym być. - Nie możemy ruszyć - Powiedziałam
pewnie, po czym ściągnęłam z siebie kurtkę, w której zaczynałam się
pocić. Było tutaj co najmniej 15 stopni na plusie. Nie przejmując się
jego postawą, położyłam się na miękkiej ziemi, układając ręce pod głową.
-
Że niby co? - Tym razem to z jego ust wydobyło się coś na wzór
parsknięcia. Więc chłopaczek nie lubi, jak ktoś inny rządzi, ach
zdecydowanie ciężko będzie nam się dogadać.
- A widzisz moje
nogi, czy gdzieś po drodze okulary Ci wyparowało? - Zerwałam źdźbło
trawy, wkładając je między usta, tak jak przypuszczałam, miało słodki
smak. - Twoje również nie są w pełni sprawne, a także zauważyłeś drzewa?
- Wskazałam brodą na gęsty las, który nas otaczał, przymykając po tym
oczy.
- Drzewa? Jakie, te stojące dwa metry od nas i rozciągają się na jakieś kilkadziesiąt metrów? O no proszę, są - z jego ust wręcz tryskała ironia, bądź też poirytowanie całą tą sytuacją.
- Nie ma cieni - Powiedziałam poważnie - moja
moc bazuje między innymi na mroku, lepiej i bezpieczniej poczekać do
wieczora, chyba że w razie czego chcesz walczyć sam z hordą wróżek - Podniosłam jedną powiekę, aby na niego spojrzeć. Ash musiał analizować wszystkie za i przeciw, gdyż
przez dłuższy czas jedynie się rozglądał, po czym usiadł nieopodal
mnie. Ponownie zapanowała cisza. Nie miałam pojęcia jak tu płynie czas,
ale minęła może godzina, gdy zaczęłam mieć dosyć tego, że oprócz wiatru
nie było słychać nic więcej.
- Jesteś uczniem? Absolwentem? -
Podniosłam się na łokciach, aby móc zamienić z nim, chociaż po dwa
zdania, w końcu czy to nie na rozmowie czas mija szybciej?
- Uczniem Emerald Academy - Westchnął w odpowiedzi - Jestem w klasie artystycznej - Dodał po chwili, jakby również znudzony jedynie naszym siedzeniem.
- No proszę, siedzę obok artysty - Zaśmiałam
się krótko, jednak nie było w tym ani grama szyderstwa. Wręcz
przeciwnie podziwiałam takich ludzi, zwłaszcza tych, którzy swoje życie
potrafią oddać dla prawdziwej sztuki. - Ale o Twojej szkole nie słyszałam - Wzruszyłam ramionami.
- To najbardziej znana uczelnia w mieście - Jego wzrok mówił jedno wielkie słowo, które chyba aż cisnęło mu się na usta "kretynka", ponownie wywołało to u mnie śmiech.
- Nie każdy jest z tej dziury, jak się tutaj wprowadziłam, to byłam już po szkole... Szczylu - Ostatnie słowo, było z mojej strony przyozdobione aroganckim uśmiechem.
- Nie powiedziałbym - Mruknął.
- Bo kończyłam zwykłą szkołę, gdzie oprócz matematyki nie było żadnej magi - Na
samą myśl o nauczycielce starszej niż niektóre zajęcia, na mojej twarzy
pojawił się delikatny uśmiech. Pomimo iż byłam inna, mój ojciec uparł
się, że powinnam się zachowywać jak normalna dziewczyna, nie żałuje, że
poszłam do takiej szkoły, choć patrząc na to z perspektywy czasu,
mogłabym się nauczyć znacznie więcej, gdybym była wśród takich jak ja.
- Takie osoby spotyka się jeszcze rzadziej - Wytrącił mnie z przemyśleń, nawiązując do mojej uwagi.
-
Każdy jest kowalem własnego losu, każdy decyduje o sobie sam... jednak
są wyjątki....wtedy nie mamy nic do powiedzenia.... możemy tylko milczeć
i krwawić od wewnątrz.... - Powaga mieszała się z wyraźnym smutkiem,
którego nie mogłam w tej sytuacji ukryć. Nie miałam żadnej rodziny,
która popierałaby moje decyzje, ktokolwiek kto choć raz poklepałby mnie
po ramieniu, mówiąc, że tak jest dobrze, że moje decyzje są cokolwiek
warte. Musiałam słuchać się ojca, chociaż wewnątrz powoli umierałam. -
Taka rada od starszej czarownicy - Ściszyłam
głos, wstając. Otrzepałam się z niewidzialnego kurzu i schowałam ręce
do kieszeni bluzy. Słońce zaczynało znikać za horyzontem, a wokół nas
powoli nastawał mrok, za którym czekałam.
Ash?
Brak komentarzy
Prześlij komentarz