Norweg oparł ręce o oparcie fotela i rozsiadł się w szerokim rozkroku, wodząc powoli wzrokiem po wysokich ścianach, ozdobioną angielską boazerią w ciepłych brązowych barwach, po solidnych regałach z księgami, zwojami i tomami, których półki w niektórych miejscach aż się uginały od ciężaru i po wykonanych z mistrzowską precyzją detalach na rzeźbionych kolumnach, podtrzymujących półkolisty strop, a także na pozłacanych ramach obrazów, których nazwiska autorów nic a nic mu nie mówiły. Wszystko to zwieńczone były wygodnymi, ciemnofioletowymi fotelami. Vergil po dłuższym przyjrzeniu się ujrzał jeszcze więcej elementów w takim kolorze, w tym dywan czy draperie wokół kolumn. Starszy czarownik musiał dostrzec jego zaciekawienie tym faktem, gdyż podszedł bezszelestnie do berserka, splatając dłonie za swymi plecami.
— To barwy Sabatu Północy, na którego terenach się znajdujemy. Jesteście w jego głównej siedzibie. Jeszcze kilka tygodni temu mieszkał tutaj czarownik, Salazar Moonpeak, jednak teraz śmiało można założyć, że jesteśmy sami.
— Czy ty nie potrafisz być bardziej przerażający, panie..? — Wojownik zmrużył błękitne oczy. Mężczyzna uśmiechnął się lekko i powrócił na miejsce obok nastolatka, który właśnie układał na okrytym obrusie stole cienkie foldery z dokumentami, a także czarne świece i misę z wodą.
— Aleister Crowley, berserku. Jestem przerażający tylko dla istot o słabszych umysłach. — Ciemnowłosy wyprostował się dumnie i powiódł wzrokiem po zebranych, aby upewnić się, że skupiają na nim swą uwagę — Zacznę więc od podstaw, kiedy czekamy na przygotowanie Mirażu. Zdaje mi się bowiem, iż niewielu z was ma jakiekolwiek pojęcie na temat świata magicznego, nie licząc żałosnych filmów i książek z masowego obiegu.
Kevan zdołał powiedzieć jedynie z wyrzutem "Tak po prawdzie", nim Aleister zgromił go spojrzeniem, w nieznany dla Vergila sposób jakby wyższego wampira dominując. Nie robiąc sobie z tego nic więcej, wrócił on do swego monologu.
— W przeciwieństwie do popularnej opinii, użytkowników magii nie powinno się nazywać tylko i wyłącznie czarodziejami. To prawda, takowi istnieją w naszym podziemnym społeczeństwie, jednak ich domeną jest magia biała i czasami szara. Ich przeciwieństwem są czarownicy, tacy jak mój wnuk, korzystający z magii czarnej. Oprócz tych najbardziej popularnych typów, występują także wiedźmy, czarownice, które oddały się demonom natury w zamian za moc, druidzi służący duchom i bogom lasów czy także natury, a także magowie. To ci nas dzisiaj najbardziej interesują.
Aleister skinął głową na nastolatka, który, mamrocząc pod nosem inkantacje, zaczął nacinać wnętrze swej dłoni sztyletem. Gdy to zrobił, przesunął zdjęciami, jakie wyciągnął z folderów, po krwi, a następnie spalił je nad ogniem, pozwalając popiołom spaść do miednicy z wirującą wodą. Po kilku chwilach nad jej powierzchnią ukazały się oblicza ludzi, w większości dla grupy nieznanych. Przesuwały się powoli, a z racji ich ilości, cały pokaz zapewne potrwałby całkiem długo. Tym razem Ashton zabrał głos.
— Magowie korzystają z magii planet i kosmicznej, zazwyczaj wywodzą się z ludzkich rodów, dlatego niezwykle trudno im opanować tę moc. Z tego powodu nazywana jest ona "dziką". Po rzuceniu zaklęcia istnieje spora szansa, że pojawią się nieprzewidywalne efekty, czasami dobre, czasami złe. Istnieją jednak sposoby, aby nauczyć się korzystania z tego typu energii, a dokładniej polega on na zwróceniu uwagi bóstw czy demonów, aby podarowały magom ich błogosławieństwa. Z tego powodu powstały kulty, mające na celu skłonienie poszczególnych wyższych bytów do chociażby spojrzenia na tych ludzi, którzy popadli w szaleństwo z powodu swego "daru" — Ashton skrzywił się lekko, po czym uniósł do góry kolaże zdjęć wypalonych magią symboli na znalezionych ciałach — W taki oto sposób.
— Dalej nie rozumiem, dlaczego pojawiły się one tak nagle. Te ciała — Harriet objęła rękoma swe kolano i wskazała podbródkiem na znamiona — Nie przypominam sobie znajdowania takich zwłok na terenie Seattle. Kevan?
Wampir także pokręcił głową. Vergil wpatrywał się bez słowa w przesuwające się zdjęcia magów, zerkając na Nelly. Skinęła delikatnie. Widziała je. Nie mógł dostrzec zbyt wiele w tym świetle, lecz mógł przysiąc, że w oczach blondynki ujrzał cień zaskoczenia, podszyty jednak chłodem, który szybko wybił się na pierwszy plan.
— Do tego momentu miasto było chronione przez Salazara Moonpeaka, przywódcę tego sabatu. Ten został jednak zamordowany. Być może nawet przez ten kult. Od tego momentu, zaczęły pojawiać się ciała, bo bariera, jaką utworzył wokół Seattle, aby ich powstrzymać, opadła.
— Tylko jak się oni dostali na te tereny, skoro bariera nadal istniała w chwili śmierci tego czarownika? — Milcząca dotąd Vivianne przeniosła spojrzenie na Aleistera, który odpowiedział prawie od razu.
— Musieli mieć kogoś z zewnątrz. Kogoś, kto nie został naznaczony ich symbolem i kogoś, kto nie był magiem.
— Sugerujesz więc, że to mógł być zamach polityczny? — Kevan wyprostował się lekko w fotelu. Crowley natomiast skrzywił się.
— Nie nazwałbym tego tak, gdyż gdyby to była prawda, już dawno ktoś z nich zająłby miejsce jako Wysoki Kapłan Sabatu Północy. Jednak jest prawdopodobne, że było to związane z ich ideologią. Znanym faktem było, że Salazar zawierzył swą duszę Belzebubowi w zamian za moc. Być może uznali, że zamordowanie go zwróci uwagę tego demona, który ich przygarnie.
— I oczywiście do tego nie doszło — mruknął z przekąsem Ashton. Starszy Crowley momentalnie spojrzał na niego — Gdyby nie sprzedał się, nie doszłoby do tego.
— Zachowaj umiar w swych słowach, przyszły Kapłanie — syknął chłodno czarownik do nastolatka. Ten pokiwał szybko głową i wrócił do przeglądania dokumentów.
Vergil zerknął na Harriet, która wyraźnie analizowała zasłyszane informacje. Sam czuł w sercu ból tak mocny, że nie mógł się powstrzymać przed wstaniem i szybkim skierowaniem się w stronę schodów, prowadzących ku wysokim drzwiom.
— Ver? Gdzie idziesz? — Wampirzyca obejrzała się za przyjacielem, ale ten szybko zniknął już za wrotami.
Nie zwracał uwagi na kręte korytarze. Szedł przed siebie, zaciskając dłonie na ciemnych kosmykach. Całe jego ciało drżało, drżało jak nigdy dotąd. Ale nie były to dreszcze przemiany. To było coś innego. Fale gorąca atakowały go na przemian z zimnymi potami, przebiegającymi wzdłuż kręgosłupa. Ivar nie mógł tego zrobić. Nie, to niemożliwe. Nigdy by nie zrobił tego z własnej woli, ktoś musiał go do tego zmusić.
Mężczyzna osunął się po ścianie w róg korytarza, gdy nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Skulił się jak przerażone światem dziecko, szukające pocieszenia od kogoś dorosłego, kto nigdy nie przybędzie, aby wyciągnąć go w koszmaru, w jakim nagle się znalazło. Wtulił twarz w kolana, pociągnął z krótkim krzykiem za włosy, nie mogąc opanować tego odruchu. Wkrótce po jego policzku spłynęła łza, tworząc ścieżkę na jego nieogolonej twarzy. A później dołączyła kolejna, aż w końcu jedyne, co Svensson mógł zrobić, to płakać żałośnie ze słabości.
Harriet?
Brak komentarzy
Prześlij komentarz