Wyraz twarzy dziewczyny świadczył o tym, że przez jej głowę przechodzi tysiące myśli naraz. Zaufanie nieznajomemu nie wydawało się dobrym pomysłem. Wszystkie wątpliwości potęgowało to, że mężczyzna był od niej sporo większy i cięższy, a w przypadku bójki bez problemu zaciągnąłby ją do ciemnej piwnicy, zgwałcił, a na końcu zamordował. Raczej wbrew zdrowemu rozsądkowi było również zadawanie się z obcą osobą, a w szczególności podawanie jej swojego adresu. Chociaż Phoebe planowała pierwotnie przenocować u rodziców, to wymienienie bardziej konkretnego adresu wydawało jej się wyjątkowo lekkomyślne. Na kampusie mogła pozostać jedną z wielu anonimowych studentek. Chłopak nie musiał się dowiedzieć, że sama nie uczęszczała na zajęcia. Mimo wszelkich wątpliwości zdecydowała się zdradzić swoje miejsce zamieszkania. Sprawę przesądził fakt, że czarownica powoli przestawała czuć palce u stóp, a oddech niebezpiecznie jej przyspieszył. Zakaszlała cicho, po czym otuliła się mocniej szalikiem. Znad jego górnej krawędzi można było zobaczyć jedynie parę oczu, które kolorem przypominały niebo nad nimi. Phoebe podała nieznajomemu adres, czując się, jakby nie wyciągnęła żadnych wniosków z bajki o czerwonym kapturku.
— Jeśli nie masz nic przeciwko, mogę cię tam odprowadzić, to trochę daleko stąd. Spokojnie, nie mam zamiaru ci nic zrobić — odrzekł chłopak, a młoda czarownica zmarszczyła brwi w odpowiedzi. Ciekawe ile osób słyszy właśnie takie zdania tuż przed porwaniem. — Jestem policjantem, więc to mój obowiązek zadbać o bezpieczeństwo innych. Więc jeśli nie masz nic przeciwko z chęcią pomogę — jakby nie chciał się narzucać, dodał szybko. — Ale decyzja należy do Ciebie.
Phoebe zadrżała i ponownie poprawiła szalik. Nie była przekonana czy da radę dojść, biorąc pod uwagę odległość, ale musiała chociaż spróbować. Wiedziała, że dom rodziców musiał znajdować się bliżej niż jej własne mieszkanie, jednak nie mogła mieć co do tego całkowitej pewności. Zjawienie się pod drzwiami rodzicielki z całkowicie obcą osobą mogło poskutkować jedynie długą pogadanką, a następnie aresztem domowym. Po raz pierwszy spojrzała mężczyźnie prosto w oczy. Zobaczywszy piwne tęczówki o przyjaznym wyglądzie, nieco się uspokoiła. Z jakiegoś powodu spodziewała się bardziej złowieszczego koloru oczu. Otuchy dodawało również jego rzekome bycie funkcjonariuszem.
— Sama nie mam szans tam trafić, szczególnie o tej godzinie — powiedziała Phoebe. — Byłabym bardzo wdzięczna za pomoc.
Mężczyzna uśmiechnął się ciepło. W przeciwieństwie do dziewczyny, jego można było jeszcze zobaczyć pod warstwami ubrań. Od mrozu jego policzki były zaróżowione, a na sam widok odsłoniętej twarzy, Phoebe zrobiło się zimno. Wciąż się uśmiechając, mężczyzna gestem nakazał jej podążyć za sobą.
— Jestem Lucas — przedstawił się.
— Phoebe — mruknęła, nieco mniej przyjaźnie od swojego towarzysza.
Po wyjściu z wąskiej alejki uderzył ich zimny podmuch wiatru, który na moment odsłonił twarz dziewczyny. Pospiesznie poprawiła szalik po raz kolejny, powoli zaczynając czuć się jak neurotyczka. Odnotowała także smugę podkładu na wewnętrznej stronie szalika. Najwyraźniej nadszedł ten moment, kiedy znów trzeba go wyprać. Poczuła ukłucie w gardle, ale udało jej się powstrzymać kaszlnięcie. Zamiast tego odchrząknęła.
— Od jak dawna tu mieszkasz? — spytała.
Lucas?
Brak komentarzy
Prześlij komentarz