8.07.2019

Od Vinony

Imprezy w akademikach zawsze zawierają takie elementy, dzięki którym daną imprezę można nazwać imprezą w akademiku. Po pierwsze, event musi odbywać się w akademiku, to jasne. Akademiku pełnym pijanych studentów, oblewających zdane lub nie zdane egzaminy w piątkowy wieczór, który ciągnie się kacem do wtorkowego poranka. Po drugie, trzeba zapewnić duże ilości alkoholu z możliwą dostawą. Wtedy można naszą imprezę nazwać dobrą popijawą. Do imprezy w akademiku brakuje nam ociupinki muzyki. Tak więc po trzecie, karaoke. Najlepiej coś co wszyscy znają, Lady Gaga albo Britney Spears. Zresztą nie ważne, po kilku butelkach i tak już nikt nie rozumie słów.
Po trzecie, obowiązkową atrakcją każdej imprezy w akademiku jest beer pong. Małe, białe piłeczki rzucane do czerwonych... Chwila, trzecie już było? Gdzieś pomiędzy trzecim i czwartym. Okej, tak więc po trzecie i trzy czwarte, beer pong. Niezbyt skomplikowane. Rzucasz piłeczkę do czerwonego kubeczka z piwem, wypijasz. Bez piłeczki, oczywiście. Piłeczkę oddajesz następnej osobie.
Nie wiem co jeszcze... alkohol! Po czwarte, więcej alkoholu. Szczególnie kiedy najładniejszy, ale to najładniejszy chłopak na imprezie pyta Cię "co tam?", a Ty, po kilku niezręcznych sekundach wdychania i wydychania powietrza, co brzmi jak atak astmy, odpowiadasz, "spoko?". Muszę się napić więcej alkoholu.
Kiedy już mamy to wszystko, nadchodzi czas na prawdziwy klasyk imprez w akademikach. Wiecie co? Ja też.
Butelka.
W sensie, kręcenie butelką. Prawda/wyzwanie. No, wszyscy wiedzą o co chodzi, nie muszę tłumaczyć.
W bractwie Uniwersytetu Seattle docieramy właśnie do tego etapu. Wszyscy są już mocno wstawieni, tak że nikt nie kontroluje muzyki, która płynie z głośników. Gruby bass bębni mi w uszach, kiedy Cheryl, moja koleżanka z Emerald pochyla się nad dywanem by zakręcić butelką. Mój wzrok bezwiednie ląduje w okolicy mocno wyciętego dekoltu jej różowego swetra, a gdy napotykam oczy właścicielki, ta mruga do mnie porozumiewawczo.
- Nie dzisiaj, Cavendish! - rzuca i mocno kręci butelką. Wkoło rozlegają się śmiechy.
Kieruję spojrzenie za kręcącą się szybko szyjką butelki. Nie jestem w stanie powiedzieć, co to za marka, etykietka jest zdrapana. Naczynie obraca się wolniej i wolniej, aż w końcu  jej węższa część zatrzymuje się centralnie przede mną.
Śmiechy wybuchają jeszcze głośniej, ktoś coś krzyczy, ale nie jestem w stanie rozróżnić słów. Czuję się otumaniona atmosferą, alkoholem.
- Prawda czy wyzwanie? - głos Cheryl jakimś cudem przedostaje się ponad całym tym rumorem. Patrzymy sobie w oczy i w tym samym momencie parskamy śmiechem.
- Wyzwanie.
Usta dziewczyny rozciągają się w uśmiechu. Rozgląda się wokół, a gdy jej wzrok w końcu znajduje to, czego szukał, widzę w jej oczach błysk szalonego podniecenia.
Arthur jest na trzecim roku medycyny. Nie da się ukryć, jest ciachem jakich mało. Bujne, brązowe włosy, niebieskie oczy i wysportowana sylwetka to coś, na co chętnie można popatrzeć.
Przełykam nerwowo ślinę, gdy Cheryl nachyla się do niego i szepcze mu coś do ucha. Jego wzrok mnie odnajduje i kiwa zamyślony głową, jakby na coś się zgadzał.
Nagle czas przyspiesza, Arthur wstaje i podchodzi do mnie. W oszołomieniu nie jestem w stanie zareagować, kiedy łapie mnie za nadgarstki i energicznie podnosi w górę. Obejmuje mnie w pasie i odciąga gdzieś na bok. Do jakichś drzwi.
Zanim wchodzimy do pokoju, zdążam jeszcze odwrócić głowę i krzyknąć:
- To miała być butelka, nie siedem minut!
Student wpycha mnie do jakiejś sypialni i zamyka drzwi. Fajnie. Przyciemnione światło i ten zapach.
Chwilę patrzymy na siebie. Potem chłopak, jakby nieśmiało, dotyka mojego policzka.
Nie mija minuta, gdy zaczynamy się całować. Namiętnie, wręcz żarłocznie, jakbyśmy oboje stracili kontrolę. Jego dłonie wędrują pod moją koszulkę, ugniatając miękką skórę. Czuję zgrubienia na opuszkach jego palców. Odrywam usta od jego ust i przenoszę się w okolicę ucha, lekko przygryzając płatek.
- Co powiedziała Cher? - chichoczę, gdy unosi mnie, jakbym nic nie ważyła i kładzie na łóżku.
- Żebym cię rozbawił. - dotyka ustami wrażliwej skóry pod szyją, lekko ją zasysając. Palcami rozpina guziki koszuli, którą mam na sobie.
Teraz już bez wahania wplątuję całe dłonie w jego bujne włosy. Trochę w nich błądzę, potem przenoszę uwagę na jego umięśnione ramiona.
- Czego pragniesz? - pytam go, będąc już na haju rozbuchanych emocji. Zerkam w jego oczy i nieruchomieję. Ma ten mętny wzrok ludzi pozbawionych wolnej woli, świadomości.
Już wiem, że to był błąd, zanim jeszcze otwiera usta, by odpowiedzieć.
- Chcę przelecieć swoją siostrę.
Zamykam oczy i biorę głęboki wdech licząc do dziesięciu, jak uczyła mnie Genevieve. Nie czuję już ciepła jego ciała, za to wypełnia je chłód. Chłód i poczucie wstydu.
To nie jest twoja wina, powtarzam sobie, zakrywając ciało połami koszuli. To nie twoja wina, że ludzie skrywają niekiedy mroczną prawdę.
Patrzę przez chwilę w ścianę, zanim odważam się skierować wzrok na Arthura. Klęczy nieruchomo na łóżku, wpatrując się w swoje ręce. Widzę na jego twarzy ten sam, bolesny wyraz zdezorientowania, który widziałam już tyle razy. I pomimo wszystko nie, nie czuję odrazy. Czuję... smutek. Smutek, że zmusiłam go do tego. Że pozostawiam kolejną osobę z uczuciem wstydu.
Szybko zapinam koszulę na kilka guzików, pewnie krzywo i kieruję się do drzwi, bojąc się tego, co czeka mnie za nimi.


Ktoś?

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Szablon
synestezja
panda graphics